Blisko ludziTomasz Armada został wyróżniony przez amerykańskiego "Vogue'a". "Czytałem, że uprawiam wariacki performance".

Tomasz Armada został wyróżniony przez amerykańskiego "Vogue'a". "Czytałem, że uprawiam wariacki performance".

Tomasz Armada został doceniony przez amerykańskiego "Vogue'a"
Tomasz Armada został doceniony przez amerykańskiego "Vogue'a"
Źródło zdjęć: © Instagram
Katarzyna Pawlicka
02.11.2021 10:48

Tomasz Armada nie skończył jeszcze 30., a na koncie ma kilka autorskich kolekcji i wyróżnienie amerykańskiego "Vogue’a" (trafił na listę 27. najbardziej obiecujących młodych projektantów). - Kiedy słyszałem, że do spektaklu trzeba zrobić kilkaset wersji stroju z nylonu, od razu wyobrażałem sobie, ile byłoby to podpalonych w centrum Warszawy cystern z benzyną... - mówi w rozmowie z WP Kobieta.

Armada tworzył także kostiumy do spektakli teatralnych oraz wystawy – m.in. głośną "Równorodność", a niedawno rozpoczął pracę jako wykładowca w warszawskiej School of Form.

Katarzyna Pawlicka, WP Kobieta: Jakiś czas temu spełniłeś jedno ze swoich marzeń – zaprojektowałeś strój dla Maryli Rodowicz. 

Tomasz Armada: Chciałem ubrać Marylę, ponieważ wydaje mi się jedyną ciekawą popkulturową artystką w Polsce. Jest ikoną dla wszystkich pokoleń, każdy ma na jej temat wyrobione zdanie. Eksperymentując z wizerunkiem, ma więcej odwagi i dystansu do siebie niż jej młodsze koleżanki. Często w jej kontekście słyszę, że kobiecie w jej wieku czegoś nie wypada, a to przecież bzdura. 

Do Maryli dotarłem przez jej stylistkę, z którą obserwowałem się na Instagramie. Najpierw musiałem odbyć spotkanie z nią – chciała wyczuć, czy przypadkiem nie mam złych intencji, nie chcę się po prostu ponabijać. Później zawieziono mnie na rozmowę zapoznawczą z samą Marylą, która odbyła się w zajeździe pod Warszawą. Na szczęście i tę selekcję przeszedłem. 

Maryla jest ikoną polskiej piosenki, ale w ostatnich latach trochę obśmiewaną. Wszyscy znamy chyba memy z odmrażaniem… O tobie też pisano, że się wygłupiasz. Nadal pojawiają się takie głosy?

Na początku miałem bardzo dużo takich sytuacji. Stosowano wobec mnie słownictwo… powiedziałbym dehumanizujące, np. zwierzęce porównania typu "czarny koń" czy "młody wilk". Z drugiej strony w "Elle" czytałem, że uprawiam "wariacki performance". Środowisko mody w Polsce i związane z nim media nie były chyba przygotowane na taki język – w historii był przede mną jeden Arkadius i to właściwie wszystko. Teraz faktycznie trochę się to zmieniło, ludzie może bardziej obserwują, co dzieje się za granicą i coraz częściej jestem postrzegany jako poważny pan (śmiech), szczególnie, że teraz zacząłem też wykładać.

Tymczasem od początku swojej działalności traktowałeś modę bardzo serio…

Wydaje mi się, że nawet zbyt serio. Wszystko robiłem w pełnym poczuciu misji, byłem nie tylko zajawiony, ale wręcz zacietrzewiony w swoich ideach. Teraz trochę się uspokoiłem. Być może dzięki temu, że media i środowisko zaczęły mnie poważniej traktować, nie mam już w sobie aż takiej buty jak na początku, bo widzę też postępujące zmiany na rynku mody.

Z ubraniami wchodzisz też do muzeum, projektujesz dla teatru. Czym jest dla ciebie moda?

Ciągle to sprawdzam. Moda jest dla mnie ciągłą zmianą, morfowaniem, szukaniem postaci, nie osadzaniem się w jednym stylu i jednej ramie, ciągłym eksperymentowaniem, zaskakiwaniem i zwodzeniem odbiorcy. Dlatego moje rzeczy można zobaczyć w różnych przestrzeniach i kontekstach. 

W mediach społecznościowych pisałeś "moje ubrania i ja nigdy nie zamkniemy mordy". To poważna deklaracja.

Zmieniają się moje inspiracje, ale zależy mi na tym, żeby ubrania które tworzę, zawsze niosły komunikat. Nie chcę, by były jedynie ładną formą. Zależy mi także, żeby takie myślenie zaszczepić w studentach: zmusić ich do refleksji i pokazać, że ubiór może nieść znaczenie także od strony formalnej – każda linia, każdy punkt może coś znaczyć. 

Szyjesz własnymi rękoma. To rzadkie nawet wśród studentów projektowania ubioru, nie mówiąc o projektantach z "nazwiskiem". Skąd taka decyzja?

Założyłem sobie, że – szczególnie na początku – wszystko będę szył sam, żeby w ogóle poczuć, czym jest ubiór, dowiedzieć się, jak działa od samego początku. Przy pierwszych dwóch kolekcjach płakałem nad maszyną. Pewnie gdyby krawcowa zobaczyła moje szwy, które mają po 14 warstw materiału, albo wykończenie jak z kostiumu dla przedszkolaka, złapałaby się za głowę. Jednak chciałem do wszystkiego dojść samodzielnie.

Zawsze zastanawiałam się, dlaczego w szkołach dla projektantów tak mały nacisk kładzie się na samo szycie. 

W większości szkół już na pierwszym roku studenci tworzą rozbudowane koncepcje i własne kolekcje, tymczasem na zajęciach z szycia uczą się szyć torbę albo podstawową koszulę. Oczekiwania są bardzo duże, jednak warsztat znikomy i kończy się to tak, że oddają swoje projekty do krawcowych. W Polsce projektowanie kończy rocznie ponad 500 osób, również na prywatnych uczelniach, a szkoły krawieckie są zamykane, bo nie ma chętnych do nauki zawodu. Wszystkie osoby, które teraz szyją, są na emeryturze lub w dojrzałym wieku. Za chwilę nie będzie miał kto szyć, projektanci będą musieli się tego nauczyć, tylko nie wiem, czy będą mieli od kogo. 

Wyzwaniem dla mody jest także widmo katastrofy klimatycznej. Produkcja nowych materiałów wiąże się z utratą ogromnych ilości wody. Ty od początku tworzysz w duchu filozofii upcyclingu.

Kiedy słyszałem, że do spektaklu trzeba zrobić kilkaset wersji stroju z nylonu, od razu wyobrażałem sobie, ile byłoby to podpalonych w centrum Warszawy cystern z benzyną... Strasznie mnie to denerwuje. Nigdy nie widziałem sensu kupowania tkanin w sklepie: wydawały mi się tandetne i słabej jakości. Rozmawiałem z konstruktorką, która mówiła, że baza nitki jest teraz właściwie zawsze poliestrowa i dopiero później owija się ją naturalnym włóknem. Zdradziła też, że w masowej produkcji tkanin przestawia się komputery tak, by materiał był mniej trwały – to działanie celowe, jak w przypadku elektrosprzętu, który psuje się zawsze tuż po gwarancji. 

Swoje projekty tworzę tylko z materiałów z drugiego obiegu: magazynuję strasznie dużo rzeczy, wykorzystuję przede wszystkim materiały z lumpeksów. Miałem też sporo takich sytuacji, gdy ktoś do mnie dzwonił i mówił: "Wiesz co? Likwidujemy magazyn, przyjedź i zabierz te rzeczy". Odezwała się też firma , która miała niesprzedaną odzież z lat 90. I teraz mam w pracowni 10 kartonów takich ciuchów, które czekają na swój czas. Kiedy robiłem kostiumy do przedstawienia i potrzebowałem cekinów, jeździłem po Łodzi przez 2 tygodnie, szukając ich w second-handach.

Krytykowałeś także konkursy dla młodych projektantów. Tymczasem trafiłeś na listę 27 młodych, najciekawszych projektantów mody sporządzoną przez amerykańskiego "Vogue’a". Traktujesz to wyróżnienie serio? 

Z konkursami miałem problem, ponieważ osoby zasiadające w jury nie były związane ze światem mody czy designu. Zazwyczaj tę rolę pełniły aktorki czy celebrytki, które oceniały ubrania przykładając do nich kategorię "to ubrałaby na ściankę, a tego nie". Z kolei osoby naprawdę związane ze światem mody spóźniały się lub przychodziły na sam finał. Zadawałem sobie pytanie: dlaczego celebrytka ma mnie oceniać? Nie wiedziałem, co ma mi to dać. W przypadku "Vogue’a" poczułem, że to jest wyróżnienie, chociaż pewnie nie zmieni mojego życia. Najciekawszy w tej całej przygodzie był kontakt z Lianą Satenstein– bardzo charyzmatyczną dziennikarką, która ten tekst napisała.

W swoich projektach, myślę tutaj przede wszystkim o wystawie "Równorodność", ale nie tylko, mnóstwo miejsca poświęcasz Polsce, a może bardziej szeroko pojętej polskości. Powiedziałabym, że przyglądasz się jej życzliwie.

Wykształciła się, kiedy zacząłem studia na ASP w Łodzi, gdzie była tendencja, szczególnie w jednej pracowni, samozwańczo okrzykniętej mianem "królewskiej", żeby formatować studentów, robić takie rzeczy, jak za granicą. To miało świadczyć o wartości, znajomości trendów, byciu "w obiegu" i posiadaniu gustu. Ich studenci podczas wywiadów podawali nazwiska zagranicznych projektantów, którymi się inspirują. Gdy modny był minimalizm, wszyscy projektowali w tym stylu. Dla mnie to było strasznie przytłaczające – żyjemy przecież w Polsce, która jest dziwnym krajem, niemającym nic wspólnego z Paryżem, Mediolanem czy Nowym Jorkiem. Od początku rodzimy świat mody wydawał mi się czarną papugą, odklejoną od reszty społeczeństwa, a do tego zachowawczą i toksyczną. 

Odwołania do polskości były dla mnie sposobem na znalezienie swojej tożsamości projektowej. Wtedy też inspirowałem i otaczałem się artystami, jak np. Kacper Szalecki czy SIKSA, którzy eksplorowali tematy lokalne. W ten sposób także uczyłem się krytycznego spojrzenia na rzeczywistość i konfrontacji z tym, co naprawdę dzieje się w naszym kraju. 

Co w Polsce inspiruje cię najsilniej?

Największy zgrzyt estetyczny w ostatnim czasie przeżyłem, kiedy zobaczyłem świąteczną reklamę Apartu z Julią Wieniawą, Anną Lewandowską i Małgorzatą Sochą. To doskonały przykład wynaturzonej, przejaskrawionej estetyki kapitalistycznej rodem z lat 30., nie mającej nic wspólnego z polską rzeczywistością. W następnych kolekcjach na pewno będę dotykał tego przytłaczającego kiczu, przerażającego szczególnie w kontekście tego, co teraz dzieje się w kraju i na świecie. 

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (99)
Zobacz także