Blisko ludziKarolina ma męża Żyda. Opowiada, jak wygląda jej codzienne życie

Karolina ma męża Żyda. Opowiada, jak wygląda jej codzienne życie

Karolina ma męża Żyda. Opowiada, jak wygląda jej codzienne życie
Źródło zdjęć: © Karolina MInts / Archiwum prywatne
Karolina Błaszkiewicz
28.11.2018 16:20, aktualizacja: 28.11.2018 19:58

Karolina Mints jest 32-letnią Polką, która od 4 lat mieszka w Izraelu. Tam poznała swojego męża Żyda i założyła z nim rodzinę. W rozmowie ze mną mówi o różnicach między mężczyznami w Polsce i Izraelu oraz o… żartach na temat Polaków.

Jakie jest pierwsze pytanie, kiedy mówisz, że masz męża Żyda i mieszkasz w Izraelu?
Pierwszych pytań jest kilka. Brzmią: Czy przeszłaś konwersję? Czy jego rodzice cię zaakceptowali? Czy nie spadają ci rakiety na głowę? Albo jak się nauczyłaś języka hebrajskiego? To wszystkie pytania najbardziej stereotypowe, które padają zawsze. Ludzie są tym zainteresowani, a ja chętnie odpowiadam.

A skąd w ogóle pomysł na zamieszkanie w Izraelu? Czytałam, że wszystko zaczęło się od faceta.
Spotkanie Izraelczyka w Warszawie było bodźcem do poznania zupełnie nowej kultury, nowego świata. A że chciałam być bardzo przygotowana do naszych randek, zaczęłam czytać o Izraelu i judaizmie, zaczęłam chodzić do synagogi i pochłonęło mnie to. Potem ten facet poszedł w odstawkę, a została fascynacja światem. Nie tylko kwestią konfliktu izraelsko-palestyńskiego, ale całym pakietem religijno-kulturowym, wibracją tamtego miejsca…

I poleciałaś.
Najpierw z pomysłem cyklu wywiadów Israel Friendly. Moimi rozmówcami byli Izraelczycy. Chciałam pokazać ich twarze i historie. Wydawało mi się, że wciąż jest dużo stereotypów i przekłamań, dużo negatywnych informacji i zależało mi, by je zrównoważyć. Wybrałam się tam na miesiąc. Był marzec 2014 r. Koncepcja się przyjęła, znalazłam sponsorów i wróciłam – tym razem na 3 miesiące. Więc de facto najpierw zakochałam się w Izraelu, a potem tak się złożyło, że miałam szczęście poznać męża, który jest Izraelczykiem.

Okazało się, że zostaniesz na dłużej, niż zakładałaś.
Ja i mój mąż Shahak, co po hebrajsku znaczy "Niebo", poznaliśmy się przez portal randkowy. Trzeba też wiedzieć, że w Izraelu Słowianka czy kobieta urody europejsko-wschodniej jest bardzo pożądanym typem, bo rzadkim. Masz jasne oczy i włosy, jesteś największą pięknością. Więc czułam się jak modelka, kiedy w Polsce jestem poniżej średniej, nie czarując (śmiech).

Izraelczycy zagadywali cię na ulicy? Zaczepiali?
Są bardzo otwarci, patrzą w oczy, zaczepiają bardzo kulturalnie. I tego wtedy potrzebowałam i to mnie bardzo zbudowało. Tam kobieta o naszej urodzie czuje się atrakcyjna, dostaje sygnały, że jest ładna. To też kwestia kulturowa. Izraelczycy okazują swoje uczucia i emocje, dobre i złe, bardzo bezpośrednio. Myślę, że w naszej kulturze istnieje podejście, żeby się nie ujawniać.

A więc jak w Izraelu się komuś spodobasz, to szybko się o tym dowiesz?
Izraelczyk szybko ci o tym powie. Po nim to widać i nie trzeba się domyślać. Jest „kawa na ławę”. Jak się pani sama do Izraela wybierze, to zobaczy pani, o czym mówię. A tak na poważnie to myślę, że każda kobieta w jakimś momencie życia potrzebuje poczuć się wreszcie piękna. Całe życie karmimy się kompleksami. To poczucie atrakcyjności, które nabyłam w Izraelu, zostało mi do dziś, mimo że jestem po ciąży, z dodatkowymi kilogramami. Zyskałam takie niezachwiane poczucie, że jestem po prostu ok. Bez narcyzmu.

Ok, dostajesz sygnał i idziecie na randkę. Co dalej?
Zacznę od tego, że w Izraelu byłam tą, która może wybierać w ofertach, na co nigdy nie "cierpiałam" w Polsce. Mój przyszły mąż zrobił na mnie wrażenie tym, że bardzo szybko powiedział, co do mnie czuje. Ja nie byłam do tego przyzwyczajona. A dodam, że byłam Polką w obcym kraju, co się wiąże z wieloma problemami dla takiego obywatela. Mężczyzna musi iść z taką kobietą do urzędu, co roku odnawiać papiery, udowadniać, że jest z nią naprawdę, a nie dla wizy. Musi przedstawić ją rodzinie itd. To jest duża odpowiedzialność. Zdając sobie z tego sprawę, doceniłam to, że Shahak wiedział, czego chciał od początku i dał mi poczucie bezpieczeństwa.

Dużo zaryzykował.
Nikt nam nie obiecał, że związek przetrwa. Myślałam sobie: a co będzie, jak się rozstaniemy? To jest co innego wyprowadzić się od kogoś po rozstaniu z domu do domu, na tej samej ulicy czy w tym samym mieście, a co innego wrócić do swojego kraju. Mam wrażenie, że mój mąż miał poczucie odpowiedzialności od początku. To mnie w nim ujęło. Zwykle mężczyźni potrzebują więcej czasu na decyzję, a już tym bardziej decyzję dotyczącą wspólnego zamieszkania z kobietą z obcego kraju. Shahak jednak od początku chciał być w tym związku "obiema rękami i nogami" - tak się zakochał. Ja się zakochałam troszeczkę później. Pewnie miałam podwyższoną gardę, żeby się nie sparzyć.

Jak o ciebie zawalczył?
Poznaliśmy się na miesiąc przed moim powrotem do Polski, więc tak naprawdę mieliśmy niedużo czasu, żeby zdecydować, czy w prawo, czy w lewo. On też się trochę wahał. W końcu napisałam do niego: "Ja zaraz wyjeżdżam, musisz mi powiedzieć, czy chcesz, żebym wróciła". Spotkaliśmy się na neutralnym gruncie i usłyszałam: Chcę. I ja wróciłam. Ale łatwo nie było…

Wyszły różnice?
Tak, kulturowe i osobowościowe. Nie chcę powiedzieć, że typowo izraelskie, bo nie wiem. Może opowiem może o co była nasza pierwsza poważna kłótnia. Kiedyś mąż miał takie hobby, że kolekcjonował whisky i profesjonalne szklanki do niej. Raz gotowałam ryż i tak się złożyło, że na suszarce znalazłam idealną szklankę do odmierzenia ryżu…w takiej szklance do whisky właśnie go sobie odmierzyłam. Po trzech dniach milczenia Shahak wreszcie wydusił z siebie, że nie może przeżyć, że ja tak potraktowałam te jego szlachetne szklanki do whisky.

Dla mnie to była absurdalna sytuacja. Ale myślę sobie, że lęki dają o sobie znać w różny sposób. Shahak bał się jak normalny człowiek, że bierze na siebie sporą odpowiedzialność - nie dość, że byłam kobietą z innego kraju, to jeszcze nie jestem Żydówką. Poza tym wykazuję zupełnie nienabożny stosunek do takich rzeczy jak szklanka do whisky. Po kilku miesiącach takich kłótni o sprawy małe i nieważne doszliśmy do wniosku, że to działa i że można opuścić gardę. Kłótnie o sprawy błahe się skończyły.

Obraz
© Archiwum prywatne | Karolina Mints

Pisałaś, że byłaś sprawdzana.
Miałam wrażenie, że na kilku spotkaniach byłam. Izraelczycy są nieufnym narodem, mają zły PR na świecie i pojawia się wątpliwość, że kiedy ona nie jest Żydówką, to czy przypadkiem mi nie zagraża. Skąd ta nagła miłość do Izraela? To jest podejrzane. Raz, na początku, spotkałam pewnego mężczyznę w hotelu w Tel Awiwie. Zapytał mnie od razu, co taka ładna kobieta tu robi. Opowiedziałam mu o blogu i moim związku. Po rozmowie poszłam do domu. Po dwóch latach wróciłam do tego hotelu w roli pracownika. Spotkałam tego człowieka znowu i on powiedział mi, że po naszej rozmowie zadzwonił do Shinbetu - to służby wewnętrzne - i o mnie zapytał. Bo nie mieściło mu się to w głowie, że kobieta nie-Żydówka może tak bardzo chcieć zamieszkać w Izraelu. Generalnie Izraelczycy mieszkają w Izraelu, bo to ich ojczyzna, ale nie rozumieją dlaczego ktoś miałby na własne życzenie przeprowadzać się do kraju z tak trudną historią.

Ale żeby dzwonić do służb?
Zdarzały się takie historie. Zdaniem Izraelczyków życie w Izraelu jest bardzo trudne. Dużo się pracuje, podatki są bardzo wysokie, a do tego ta ciągła wojna… Ludziom doskwierają także kontrole na lotnisku. Mnie osobiście zdarzały się przeróżne kontrole i sprawdzanie wszystkiego. Zdarzały się w przeszłości Izraela takie sytuacje, w których ktoś używał kobiet do przeprowadzenia jakiegoś ataku terrorystycznego. Jest więc specjalna procedura, by wykluczyć takie sytuacje.

A to prawda, że Żydzi żartują z Polek?
W Izraelu wszyscy śmieją się ze wszystkich, także z siebie. Także dowcipy na temat Polek są jednymi z wielu. Mój mąż cały czas sypie kawałami o żonach Polkach, ale nie dlatego, że ma uprzedzenia. W Izraelu po prostu funkcjonują stereotypy o żydowskiej matce-Polce, kobiecie, że jest chłodna, że siedzi w kącie i cierpi w samotności, że nie chce się niczym cieszyć itd. Te żarty są sympatyczne, bo zauważyłam, że my Polki jesteśmy zupełnie inne od Izraelek. Nie obrażam się, ponieważ słyszę na co dzień kawały o wszystkich nacjach, więc nie czuję się specjalnie wyróżniona.

Masz jakiś ulubiony?
Ostatnio dość długo chorowałam i mój mąż rzucił wreszcie: "Tak to jest z żoną Polką. Chora, chora, chora... wdowa". Żartował, że jego ta moja choroba wreszcie wykończy. Albo jest jeszcze drugi, który z jego perspektywy ma odzwierciedlenie w rzeczywistości: "Czym się różni Polka od rottweilera? Rottweiler wreszcie odpuści". Cały czas lecą takie kawały. Co ja poradzę, że lubię dopiąć swego?

Mimo wszystko nie bałaś się, że rodzina męża cię nie zaakceptuje?
Kocham ten kraj, tych ludzi. Mam wrażenie, że Izraelczycy w mojej obecności czują się bezpiecznie. Rodzina mojego męża należy do grupy tzw. Chilonim, czyli niereligijnych, więc temat konwersji nie był żadnym ultimatum. To są niezwykle otwarci i mili ludzie. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszystkie kobiety mogą liczyć na taką sympatię przyszłych teściów. Znam historie, gdzie te relacje z teściami są chłodniejsze i trudniejsze, ale nie wydaje mi się, że to kwestia kultury. Teściową można mieć kiepską również w Polsce.

Nie wymagali przejścia na judaizm?
Znam Polki, które zdecydowały się konwersję, bo znalazły w sobie taką potrzebę. Ale dla samej miłości lepiej tego nie robić. Ja nie chciałam i nie przeszłam, chociaż chodziłam do synagogi reformowanej. Chciałam poznać ludzi, kulturę i religię. Czułam się i czuję katoliczką, jestem z rodziny, gdzie się kultywuje chrześcijaństwo. Religia religią, ale to jest moja tożsamość. Tego nie da się wyciąć. I tak mam wrażenie, że jest jeden Bóg i po śmierci spotkamy się w jednym miejscu. Nie odczułam też żadnej presji ze strony rodziny mojego męża czy jego samego. Wiem, że taka konwersja by go uradowała, ale sam by ze mną świec na Szabat nie palił, więc to trochę mija się z celem.

Twoi rodzice mieli podobne podejście?
Kiedy wyjeżdżałam do Izraela, to im do głowy nie przyszło, że nie wrócę. Kiedy więc dowiedzieli się, że zostaję i to na dłużej, mama powiedziała: "Miłość nie wybiera". Mojemu tacie mogło być z tym trudniej. Chyba poczuł się trochę oszukany. Wspierał mój projekt, zawsze dopingował moje pomysły i nie spodziewał się, że wesprze decyzję, która sprawi, że jego córka na stałe wyjedzie z kraju.

Jak się dogadują z zięciem?
Nasi rodzice w pełnym składzie spotkali się właściwie tylko na weselu na Cyprze. Potem w podgrupach odwiedza mnie mama lub tata. Ponieważ obie strony słabo mówią po angielsku, ja tłumaczę i powiem ci, że to jest super sprawa! Ja decyduję co i jak będzie przetłumaczone. To bardzo wygodne (śmiech). Nie widzę w tym problemu. Ja w ogóle nie widzę wielu problemów. Jestem bardzo elastyczna. Szybko adaptuję się do nowego życia. Bardzo szybko nauczyłam się hebrajskiego i z rodzicami mojego męża rozmawiam w ich języku, opowiadając już nawet dowcipy po hebrajsku.

Wszystko ładnie i pięknie, ale coś musi ci się w tym Izraelu nie podobać.
Jest wiele rzeczy, które mnie denerwują, ale to raczej takie drobne rzeczy, które uprzykrzają mi życie, jak np. ogólny brak dbałości o czystość czy to, że urzędniczki nie mówią po angielsku. Codziennie znajdę coś takiego, że potrafię powiedzieć: "Nie mam już siły". Jak sobie myślę o kalibrze tych minusów, to wiem, że w Polsce też bym jakieś znalazła. Nie wspominam oczywiście kwestii politycznych i wojennych, bo to temat na zupełnie inną rozmowę. Lubię Izrael i jak długo będzie mi tu dobrze, tak długo będę tu mieszkać.

Z Shahakiem mamy różne marzenia - trochę nas "nosi po świecie". Myślimy, że może udałoby się na dłużej pomieszkać w Polsce. Ale to na razie tylko snucie. Shahak bardzo dużo w swoim życiu podróżował. Ze względu na swoją pracę latał do Nowego Jorku ponad 250 razy. Ukochał szczególnie Stany Zjednoczone. Kiedy zastanawialiśmy się nad tym, dokąd pojechać w podróż poślubną, on chciał do Nowego Orleanu, a ja wypaliłam, że wystarczy mi podróż dookoła Izraela (śmiech). Taka byłam wtedy zakochana w tym kraju. Shahak kompletnie nie mógł tego pojąć.

Obraz
© Archiwum prywatne

Dlaczego?
Bo Izraelczycy mają do dyspozycji zaledwie skrawek ziemi, który można zjechać w kilka godzin. Od dzieciństwa już wszystko zwiedzili, widzieli. Marzy im się wielka kraina, połacie ziemi… jak w USA. Izraelczycy mają szczególną więź z Ameryką. Ja dopiero teraz doceniam piękno Polski - te lasy, jeziora, te góry. Izrael to w połowie pustynia - magiczna, ale jednak pustynia. Mamy jednak wspaniałą pogodę przez niemal cały rok. Mamy ponad 300 słonecznych dni w roku. Pogoda w ogóle nie jest tematem. Nawet prognozy pogody są podawane nie w stopniach, tylko w słowach - "bardzo ciepło", "sucho", "zimniej" czy "chłodniej". Te wahania temperatur nie są tak duże. W Polsce trzeba śledzić prognozę, ponieważ może pokrzyżować plany.

Jakie jeszcze - według ciebie - istnieją różnice między Polską a Izraelem?
Musiałam się nauczyć krzyczeć i walczyć o swoje. Bo jak Izraelczycy się nie pokłócą, to nie zrobią interesu. Najpierw jest wymiana ciosów, a potem wielka przyjaźń. Ja miałam taką mentalność, że jak już dochodziło do kłótni, to się zamykałam. W Izraelu kłótnia jest tylko wstępem do dyskusji, a nawet przyjaźni. Ja musiałam się tego nauczyć. Ostatnio poszłam na badanie krwi i jakiś człowiek wepchnął się przede mną w kolejkę. Ponieważ ja już trochę hebrajski znam, wparowałam do tego gabinetu i zaczęłam krzyczeć: „Ma ata ose?", czyli "Co ty robisz?". Nie poznałam się, ale dobrze mi z tym. Czuję się bardziej asertywna, odkryłam nową część siebie. Inne środowisko uruchamia inną część osobowości.

Ale ktoś może powiedzieć, że kobiety w Izraelu mają gorzej.
Zależy które i gdzie. Jeżeli negocjuję warunki finansowe w pracy, to w Izraelu pewnie przyjdzie mi to łatwiej. Ale stereotyp kobiety, która jest miła i w imię dobrej atmosfery godzi się na to, co dla niej gorsze, również tam funkcjonuje. Jeśli chodzi o sprawy religijne, jest różnie. Spotkasz się z kobietą, która nie może czytać Tory, ale i taką, która biega w bikini. Znajdziesz wszystko. Ja mogę ubrać się jak chcę, ale oczywiście z szacunku nie idę roznegliżowana do synagogi albo dzielnicy ortodoksyjnej.

Możesz powiedzieć, że twój związek jest partnerski?
Nawet bardzo. Od początku oboje pracujemy. Nigdy nie było tematu, że mój mąż idzie do pracy, a ja leżę i pachnę. Nie ten mężczyzna, nie ta sytuacja. Wspieramy się. Zawodowo zajmuję się turystyką Polaków do Izraela. Mam swoją firmę i pomagam turystom zaplanować wycieczki, atrakcje. Poza tym prowadzę bloga Israel Friendly o życiu w Izraelu. Shahak z kolei organizuje podróże Izraelczykom po całym świecie. Kiedy jedno chce się realizować, drugie zajmuje się dzieckiem i odwrotnie. I to nie jest ujma dla żadnego z nas.

Co ze ślubem? Był żydowski?
Mój mąż miał kiedyś żonę, jego ślub był bardzo religijny i to była dla niego trauma. Czuł się kukiełką wśród 500 gości. Do tego ja nie przeszłam konwersji, więc nasz ślub odbył się na cypryjskiej plaży w obecności 25 osób. To była przepiękna, kameralna ceremonia. Dwie rodziny spotkały się po raz pierwszy, na przemian śpiewając po polsku i hebrajsku – bez religijnych odniesień. Mój tata miał z tym mały problem, bo marzył o ślubie w kościele, zresztą moja mama też. To może się wydarzyć, ale jest to trudne proceduralnie. Mąż musiałby się odwołać do sądu w Rzymie i trochę go to irytuje. Jesteśmy jednak innym pokoleniem, mniej przywiązanym do instytucji, bardziej do idei, wartości.

Wzięliście ślub i jakiś czas później zaszłaś w ciążę. Jak ta kwestia wygląda w Izraelu?
To jest temat, o którym mogę powiedzieć coś złego (śmiech). Jako że jest tam duży przyrost naturalny, ciąża to żaden ewenement czy powód do przywilejów. Kiedy byłam w ciąży, mało kto ustąpił mi miejsca, mało kiedy ktoś mnie wpuścił do kolejki. Dla mnie to był szok. Poniekąd rozumiem jednak, że jak każdy miałby przepuszczać kobiety w ciąży, to nikt by nic nie załatwił. Ale kiedy w 5 miesiącu przyleciałam do Polski, czułam się jak święta krowa. Czułam różnicę.

U nas rzeczywiście jest inaczej.
Izraelki pracują do ostatniego miesiąca. Izraelczycy w ogóle są tytanami pracy, nie ma choćby zwolnień lekarskich. Chorujesz? I tak musisz przyjść. Potrzeba sukcesu jest spora. Żeby kupić mieszkanie, trzeba być milionerem. Ja też musiałam się przestawić. Praca trwa 9 godzin, z dojazdami 11. A gdzie dom? Gdzie rodzina? Mam jedno dziecko i jestem wykończona (śmiech).

A dzieci, jak mówisz, są wszędzie.
Bo Izrael kocha dzieci! Ja ledwo doszłam do siebie po porodzie, a mój mąż już rozprawiał o następnym (śmiech). Dzieci to radość i najlepsze, co cię może spotkać. W Izraelu ma się po dwójkę, trójkę, nawet czwórkę dzieci. Nie wiem jak te rodziny stać na żłobki, ja płacę krocie. Ale mimo że jest trudniej, na przekór wszystkiemu rodzina jest podstawą.

Nie byłaś, nie jesteś atakowana jako blogerka pisząca dobrze o Izraelu?
Jestem zaskoczona, że negatywnych komentarzy jest niewiele. Takich na zasadzie: "Dlaczego tam wyjechałaś? Opluwasz swój kraj!". O piszących w ten sposób myślę, że to są chorzy ludzie, więc ja do tego nie przywiązuję wagi. Staram pisać fair, bardzo szczerze i to się sprawdza, bo rzadko kiedy ktoś mnie atakuje. Ale zdarzyło mi się raz, że ktoś uderzył w moją rodzinę. Odpowiedziałam zdecydowanie.

Na razie jednak tam mieszkasz. Pomyślałabyś te kilka lat temu, że właśnie takie życie cię czeka?
Absolutnie nie! Przecież nie jest łatwo żyć w innym kraju jako gość. Chociaż coraz mniej tak się czuję. Właściwie jestem bardziej izraelska niż mój mąż (śmiech). Myśmy się tak dobrali, że on teraz przejawia polskie cechy. Ja mam energię, chcę się bratać, mąż stał się bardziej cichy, grzeczny, bardziej polski.

Jak twój mąż patrzy na Polskę?
O tym, co się dzieje w Polsce, dowiaduje się ode mnie. Interesują go kwestie krajoznawcze - gdzie pojechać, gdzie zjeść. Nie emocjonuje się sprawami politycznymi. Myślę, że związek ze mną na pewno zmotywował go, by lepiej poznać Polskę. Wcześniej wiedział niewiele. Na pewno zmienił swoje wyobrażenie – i to na plus. Bardzo dobrze dzieje się, że Izraelczycy tak tłumnie odwiedzają Polskę. Obecnie jest to prawdziwa moda! W ten sposób spełniło się jedno z moich marzeń, aby nasze kraje prawdziwie poznały się nawzajem. Już nie tylko pielgrzymki czy wycieczki izraelskiej młodzieży decydują o naszym wyobrażeniu o naszych krajach, tylko zwyczajni ludzie, którzy kupują bilet i sami zwiedzają Polskę i Izrael, spotykając po drodze życzliwych i ciepłych ludzi. Z taką misją zaczynałam swój blog Israel Friendly i cieszę się, że nasze kraje są dziś bliżej siebie niż kiedykolwiek wcześniej. Mam w tym swój niewielki udział.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także