Katarzyna Skrzynecka
Aktorka, piosenkarka, prezenterka. Piękna, utalentowana i zakochana we własnym mężu.
09.01.2006 | aktual.: 20.02.2006 15:37
Zdzisława Jucewicz:_ „Taniec z gwiazdami” w niedzielne wieczory oglądało ponad 5 milionów ludzi! Nie peszyła panią ta ogromna widownia? _**Katarzyna Skrzynecka:**Przetańczyłam z gwiazdami prawie cały rok, od marca do grudnia. W pierwszej edycji programu dotarłam niemal do finału. Kiedy zaproponowano mi ciąg dalszy w roli gospodyni wieczoru, bardzo się ucieszyłam. To program realizowany na żywo, w pięknej oprawie, dynamiczny i emocjonujący poprzez konkurencję tańczących par. Nie miałam czasu na refleksję - ile też osób teraz mi się przygląda...
- Spodobała się pani sobie w nowej roli - prezenterki telewizyjnej?
Zyskałam nowe doświadczenie. Starałam się prowadzić program naturalnie i z poczuciem humoru, a czy wniosłam do niego wystarczająco dużo pozytywnej energii, to już nie mnie oceniać. Słyszałam, że nie zawsze podobały się moje stroje, szczególnie ten na Bardotkę. Scenariusz spektaklu, styliści i wizja reżysera mają jednak swoje prawa.
_- Jakiś czas temu, gdy nosiła pani krótką, postrzępioną fryzurę, kobiety w salonach fryzjerskich prosiły o uczesanie „na Skrzynecką”. _Naprawdę? A ja wtedy obcięłam się na Meg Ryan...
_- Podobno zeszczuplała pani, trenując układy taneczne? _To był morderczy wysiłek. Trenowaliśmy po 10 godzin dziennie i wszyscy pochudliśmy, rzeźbiąc sportowe sylwetki, ja straciłam 6-7 kg. Uczyłam się tańca w dzieciństwie, tańczyłam nie najgorzej, ale gdy przyszło zmierzyć się z zawodowym tancerzem, to okazało się, jak wiele nie umiem. Po treningu padałam ze zmęczenia, mijała jednak chwila i góry mogłam przenosić. Taniec jest niezwykle energetyzujący, napełnia takim optymizmem, że wszystkim chciałoby się nieba przychylić.
_ - W musicalu „Chicago” nie schodzi pani ze sceny, tańcząc i śpiewając. Nie słychać szmeru zadyszki... _Na początku myślałam, że to niewykonalne. Proszę spróbować skakać i śpiewać jednocześnie, głos wibruje, jak chce, i brakuje tchu, ale trening czyni mistrza. Dziś sama nie wierzę, że udaje mi się to bezbłędnie.
_- „Taniec z gwiazdami”, cztery sztuki w teatrze, próby do premiery, rajd z koncertami po kraju, nowa płyta „Koa”... Co kryje nazwa? _Koa to imię, jakim nazywają mnie moi muzycy, skrót od koali, pociesznego misia. Bo trzeba mnie widzieć rano, po 2-3 godzinach snu, gdy muszę zerwać się do pracy! W nocy uczę się nowej roli, czytam, piszę... Gdy rodzina śpi, ja zbieram myśli, słowa, uczucia, frazy muzyczne... Czasem z tego powstaje piosenka. Na płycie „Koa” wszystkie są mojego autorstwa. Do części napisałam też muzykę.
_- Ta płyta to pop, jazz, bossa nova. Śpiewa pani z Gordonem Haskellem, legendą światowego rocka, i Mietkiem Szcześniakiem, europejskim wokalistą. Piękne brzmienia... _Chciałam, aby te piosenki były jak łagodna przyprawa do nastroju spokojnego popołudnia.
_- Która jest najbliższa sercu? _Zabierz mnie do domu...
_- ... Bez ciepła twego brak mi sił... O kim pani myślała? _O Zbyszku, moim mężu... i o naszym ciepłym domu.
_- Mąż jest policjantem, informatykiem w mundurze, walczy z przestępczością w internecie... Nie sądzi pani, że życie zależy od przypadku? Raczej nie mieliście szansy na odnalezienie się. _To był przypadek. W grudniu 2001 roku wręczałam nagrodę Złotej Blachy najlepszym policjantom walczącym z piractwem fonograficznym. Wśród nich był Zbyszek Urbański z Poznania. Zamieniliśmy kilka słów, ale to wszystko. Byłam wówczas w złej formie, rozstałam się z narzeczonym, miałam kłopoty ze zdrowiem, a wkrótce przeżyłam brutalny napad w aucie, okradziono mnie. Zadzwoniłam więc do jedynego znanego mi policjanta, w tej sprawie, a potem innej - zawodowej. Nie wiadomo kiedy zaczęliśmy godzinami wisieć na telefonie. Byliśmy w podobnym momencie życia. Nasze związki uczuciowe rozpadły się. Rozumieliśmy się, doradzając sobie nieufność i ostrożność w angażowaniu się na przyszłość. Przysięgaliśmy sobie, że teraz to długo, długo nic.
_- No i nici z przysięgi... _No i całe szczęście!
_- Wygląda pani pięknie. W oczach świetliste blaski... _To miłość... Nigdy nie czułam się taka szczęśliwa, spełniona, pełna pozytywnej energii i nowych projektów. Mogę nie spać, a rano wyglądam jak po zabiegach w SPA, choć, co tu ukrywać, trzydzieste urodziny mam za sobą.
_- W grudniu ma pani urodziny, w grudniu poznała pani męża... _W Wigilię Bożego Narodzenia następnego roku zaręczyliśmy się. Ślub konkordatowy wzięliśmy na wiosnę.
_- Pani, jedynaczka, jeszcze niedawno wyjeżdżała z rodzicami na wakacje? _Są moimi przyjaciółmi, o wszystkim mogę z nimi pogadać. Jestem im wdzięczna, że zadbali o moją wszechstronną edukację. Od nich przejęłam pogodę ducha i bezinteresowną życzliwość. Nie nauczyli mnie tylko pchać się łokciami przez życie, ale jakoś sobie radzę i bez tego. Zaraz wybieram się do mamy, żeby pomóc w przygotowaniu przyjęcia dla jej urodzinowych gości.
_- Co pani przygotuje? _Polędwiczki w szałwii i białym winie oraz dużo wariacji sałatkowych. Z przyjemnością gotuję i dbam o porządek w mieszkaniu. Zajmuję się domem jak każda inna kobieta.
_- Przy pani rozlicznych zajęciach jest czas na ugotowanie obiadu? _No pewnie! Wykonuję wolny zawód, więc zdarza się tak, że gonię w pracy jak wariat, nie dosypiam i nie dojadam, ale bywa, że mam kilka spokojniejszych dni. Przyrządzam wtedy coś pysznego i zapraszamy przyjaciół, męża i moich, teraz wspólnych.
_- Możliwa jest przyjaźń między artystami rywalizującymi o sympatię publiczności? _Mam wielu przyjaciół w zawodowym środowisku. Nie cierpię z tego powodu, że ktoś dostał główną rolę, a ja akurat tym razem gram mniej... Cieszę się, że mogę pracować. Przyjaciółki od serca mam dwie, jedną jeszcze z podstawówki, a drugą z liceum. Obie są po studiach językowych. Jest między nami więź, która przetrwała próbę czasu. Wiedzą o mnie wszystko, więcej niż ja sama. Wspieramy się w każdej sytuacji. Kochamy jak siostry.
_- Mąż polubił pani przyjaciół? _Z ogromną wzajemnością. Tak jak ja polubiłam jego kolegów. Wydawałoby się, że nasze światy są odwrotnością. Ja, bujająca w fantazyjnych chmurach i on - uporządkowany od a do z. W pracy jest śmiertelnie poważny, ale w domu to jedno wielkie ciepło, uśmiech, ułańska fantazja i poczucie humoru. A przy tym opanowany, mądry, serdeczny, otwarty dla ludzi. To fajne uczucie - być wciąż zakochaną we własnym mężu.
_- To już dwa lata po ślubie. Zdarzyły się ciche dni? _W kwietniu będą trzy lata! Na dąsy szkoda nam czasu. Jeśli coś jest nie tak, zauważamy to od razu i pytamy się nawzajem: Kochanie, o co chodzi? Mąż często wyjeżdża służbowo za granicę, ja na koncerty. Rozstając się na kilka dni, doczekać się nie możemy powrotu do domu.
Rozmawiała Zdzisława Jucewicz