Kazimierz Marcinkiewicz - i co dalej?
Marcinkiewicz traci w rankingach popularności. Najwyraźniej opinia publiczna uważa, że aby być mężem stanu, najpierw trzeba być dobrym mężem.
POLITYKA I OBYCZAJE
Zapewnia, że rozwiódł się, by uporządkować swoje życie. I nie być hipokrytą. Ale te argumenty nikogo nie przekonały. Kazimierz Marcinkiewicz traci w rankingach popularności. Najwyraźniej opinia publiczna uważa, że aby być mężem stanu, najpierw trzeba być dobrym mężem.
To był ktoś, kto nigdy nie zawiedzie, a jednak zawiódł. Widać jest możliwe, że człowiek, którego dobrze znasz, pewnego dnia zasypia i budzi się zupełnie innym - tak o Kazimierzu Marcinkiewiczu, byłym premierze, mówią jego gorzowscy przyjaciele. Byli przyjaciele, trzeba dodać, bo Marcinkiewicz po głośnym rozwodzie i obwieszczeniu, że buduje nowy związek z Isabel, rzucił na szalę znacznie więcej niż tylko polityczną popularność. Także więzi rodzinne i towarzyskie.
– Dużo jest o mnie w mediach. Nie wiem, czy chcę, żeby było więcej. Muszę się zastanowić, czy chcę jeszcze rozmawiać z dziennikarzami. Proszę o telefon za pięć minut – powiedział nam Kazimierz Marcinkiewicz. Kolejnych telefonów już nie odebrał. Tego samego dnia oskarżył na swoim internetowym blogu media o to, że urządzają z jego życia „żenujący spektakl”, a zgotowana przez nie „histeria” uniemożliwia mu powrót do polityki.
– To, co z Marcinkiewiczem robią tabloidy, to lincz – ocenia Wiesław Walendziak, były partyjny kolega oraz jego przyjaciel.
Rzeczywiście ostatnie doniesienia medialne o związku Marcinkiewicza z młodszą o 20 lat kobietą odbiegają od niedawnego obrazu – premiera rządu i najpopularniejszego polskiego polityka, który obwieszczał swój sukces negocjacyjny w Brukseli słynnym: „Yes, yes, yes”. Czy dobry czas Marcinkiewicza się skończył?
– Czasem w życiu się kiełbasi i nie ma co udowadniać, że za każdym razem jest się „the best”. On popadł w taką pułapkę. Do dziś się od niego oczekuje, że będzie najlepszy, idealny. A to jest bardziej skomplikowane, o jego życiu trzeba mówić w kategoriach ludzkiego dramatu, bez ironii – dodaje Walendziak, ale nawet on zauważa: – Dziś jego gwiazda świeci inaczej.
Ostatni raz bliscy premiera mogli zobaczyć go na rozprawie rozwodowej pod koniec lutego. – Nie poszedłem, choć słyszałem, że tam będzie. Żal mi było rodziny. Nie chciałem tego oglądać – mówi znajomy rodziny.
W sądzie Marcinkiewicz stał z dala od swojej żony Marii. Nie rozmawiali ze sobą. Rozprawa przy drzwiach zamkniętych trwała półtorej godziny. Marcinkiewicz wziął całą winę na siebie i zobowiązał się do płacenia alimentów w wysokości 10 tys. zł miesięcznie. Ani on, ani jego rodzina nie chcieli rozmawiać z dziennikarzami. Dzień później jego syn Maciej potwierdził mediom krótką informację: – Decyzja sądu się uprawomocniła. Ta decyzja ostatecznie zamknęła gorzowską przeszłość Marcinkiewicza. Przeszłość, z której on sam był dumny.
„Maryla zawsze była ze mną. Wspierała mnie i pomagała, najpierw w pracy nauczyciela, a później w działalności opozycyjnej. To ona pierwsza czytała i poprawiała moje artykuły. Bez niej, bez naszej miłości i przyjaźni nie byłbym w stanie zrobić niczego” – tak pisał o żonie Marcinkiewicz w swojej książce „Pracowitość i uczciwość w polityce” (rok 2001).
To była wielka miłość, ta kobieta oddała mu całe swoje życie – tak małżeństwo Marcinkiewicza oceniali najbliżsi. Znajomi mówią o byłej żonie krótko: – To ciepła, skromna osoba. Ciężko pracowała, wychowała czwórkę dzieci, nigdy nie chciała siebie promować. Poznali się jeszcze w technikum. Ona była gospodarzem klasy, pomagała mu z polskiego. Później razem pracowali. Ona jako nauczyciel nauczania początkowego, on uczył fizyki. Ślub wzięli w 1981 roku. Przez lata, gdy Marcinkiewicz mozolnie robił karierę, to Maria była głową rodziny.
Podobnie jak na żonę, ekspremier zawsze mógł liczyć na braci – Mirosława i Arkadiusza. Także w polityce. Bracia jako lokalni działacze wspierali jego karierę. – Nasza braterska solidarność jest „totalna” – podkreślał premier. – Z trójki braci Marcinkiewiczów to Kazimierz zawsze był liderem – mówią w rodzinnym Gorzowie.
Nie skończył 30 lat, jak został wicedyrektorem szkoły. Szybko awansował na kuratora oświaty. Politycznie zawsze związany z prawicą, współtworzył Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, a potem Przymierze Prawicy, które weszło do PiS. „Państwo”, „Kościół”, „rodzina”, „zakaz aborcji”, „religia w szkołach”, „potępienie homoseksualizmu” – to były jego hasła.
– Dzień zaczynał od pacierza, z czego niektórzy się śmiali – wspomina pracownica gorzowskiego kuratorium.
– Nie krył swojej religijności, dlatego niektórzy mieli go za prawicowego oszołoma – przyznaje Zbigniew Borek, dziennikarz „Gazety Lubuskiej”.
– To nie było na pokaz. Jeszcze jak był posłem, nosił mały różaniec na palcu. To on był pomysłodawcą zawierzenia ZChN-u Matce Bożej Rokitniańskiej. Żył skromnie i zgodnie z wiarą – wspomina Ryszard Czarnecki, polityk PiS-u, który działał z nim w ZChN-ie.
Szybko zasłużył na awans. Był wiceministrem w rządzie Hanny Suchockiej, a później szefem gabinetu politycznego premiera Jerzego Buzka. Dwa razy był najlepszym posłem w rankingu „Polityki”. Wreszcie został premierem z Gorzowa. To był punkt kulminacyjny w karierze Marcinkiewicza. Do dziś nie jest do końca jasne, dlaczego musiał zrzec się stanowiska. Wobec Jarosława Kaczyńskiego zawsze był dyspozycyjny. Dlatego został premierem. Ale nie akceptował go prezydent Lech Kaczyński, który obawiał się, że rosnąca popularność Marcinkiewicza rozbije jedność partii – ocenia w rozmowie z nami polityk PiS-u. Mimo to po dymisji nie stracił poparcia i z namaszczenia braci Kaczyńskich został komisarzem Warszawy. – Liczył, że zostanie prezydentem stolicy i na tej pozycji zbuduje własne zaplecze polityczne. Afera z taśmami Renaty Beger i spadek popularności PiS-u
pokrzyżowały te plany – dodaje nasz rozmówca. Rywalizację przegrał z Hanną Gronikiewicz-Waltz.
– Jak został premierem, to było dla nas gigantyczne wydarzenie. Dumni byli nawet ci, którym do poglądów Marcinkiewicza daleko. Ludzie trzymali za niego kciuki – wspomina Borek.
– To nie diament, ale był bardzo pracowity, dlatego szedł w górę. Nie wywyższał się, zawsze można było z nim normalnie porozmawiać – przyznaje Artur Zasada, zielonogórski radny Platformy Obywatelskiej, który pracował z Marcinkiewiczem w regionie.
– Dopiero w Warszawie zaczął się zmieniać. Odpowiadał za kontakty z polskim biznesem. Robienie polityki przy cygarze i whiskaczu bardzo go pociągało. Stał się częścią warszawki. Rozmowy w radzie parafialnej zamienił na wygodne skórzane kanapy – wspomina Czarnecki. Ale tę zmianę dostrzegało tylko najbliższe otoczenie, bo w rankingach Marcinkiewicz piął się do góry. Tabloidy kreowały go na celebrytę i kontrolowały każdy krok. Gdy jego notowania rosły, nie miał nic przeciwko. Paparazzi byli na chrzcie wnuka, na ślubie bratanicy. Pokazywano premiera na nartach, pływającego delfinem, tańczącego w dyskotece czy prasującego koszule.
– Sukces niejednemu zawróciłby w głowie. Trzeba być silnym, by temu nie ulec – ocenia gorzowski polityk, który wspierał kampanię Marcinkiewicza. Czarnecki mówi wprost: – On zakochał się w swoim wizerunku. Uwierzył w kreację stworzoną przez PiS-owskich spindoktorów – Mariusza Kamińskiego i Adama Bielana. To oni wynieśli go na premiera.
Socjologicznego wyjaśnienia radykalnych zmian w życiu Marcinkiewicza podjął się Piotr Semka, publicysta „Rzeczpospolitej”. „Nasuwa się analogia z zachodnioeuropejskimi chadekami, którzy po latach mieszczańskiego, ustatkowanego życia zaczęli się rozwodzić, szybko oddalać od zaprzyjaźnionych proboszczów i życzliwych biskupów. Nagle odkrywali, że sekretarki są ponętniejsze od żon zmęczonych wychowaniem dzieci, a barwne życie polityka daje wiele okazji, którym nie sposób się oprzeć” – pisał.
– Zacząłem żyć w zupełnie innym świecie, do którego moja rodzina nie chciała dołączyć nawet wówczas, gdy byłem premierem, czy gdy w Londynie wynająłem duży rodzinny dom – tłumaczył Marcinkiewicz po tym, jak ogłosił publicznie, że związał się z nową partnerką. Ale zapewnienia, że zdecydował się na rozwód, żeby uporządkować swoje życie i „nie być hipokrytą”, nie przekonały jego bliskich.
Cała rodzina, także bracia, wsparli byłą żonę. Zostali wierni wartościom zawsze ważnym dla Marcinkiewiczów. Chronią ją, jak potrafią – mówi znajomy rodziny. – Dziś mamy raczej poczucie obciachu – przyznaje Borek.
W plebiscycie na najbardziej wpływowego Lubuszanina, w którym głosują mieszkańcy województwa, Kazimierz Marcinkiewicz nie zdobył ani jednego głosu. Dziś w rankingach popularności zajmuje odległe miejsca. Profesor Andrzej Rychard, socjolog, mówił wprost: – Gdybym chciał być złośliwy, powiedziałbym, że opinia publiczna uważa, iż aby być mężem stanu, najpierw trzeba być dobrym mężem.
– Rozstajemy się z żoną, ale z dziećmi, mam nadzieję, będę żył jak dotychczas – mówił Marcinkiewicz w programie „Tomasz Lis na żywo”. Jednocześnie ogłosił, że na wiosnę planuje ślub. Media już spekulują, czy Isabel jest w ciąży. Bo o wybrance Marcinkiewicza niewiele wiadomo. 28-latka z Brwinowa pracująca w londyńskim city zasłynęła jako autorka dwóch wierszy na jego blogu. Oglądaliśmy jej różową koszulę i kozaki w słynnym nagraniu, które wyciekło z TVN-u. Pytała Kazimierza: „Kochasz mnie?”. „Bardzo” – odpowiadał szeptem, ale usłyszała to cała Polska.
– Zaczynała od drobnych prac administracyjnych w jednym z banków, dziś jest doradcą, ale nadal to tylko szeregowy pracownik banku – mówi o Isabel dziennikarz z Londynu. – Jest wspaniałą, niezależną, ambitną, młodą osobą. W życiu kieruje się jasnymi zasadami. Ceni sobie prywatność i wolność – tak o ukochanej mówił sam Marcinkiewicz. Para niejednokrotnie pokazywała się na imprezach organizowanych w Londynie przez Polonię. – Świetnie się bawili. Siedzieli w loży VIP-owskiej i sami prowokowali fotoreporterów, by robili im zdjęcia. Zachowywali się jak celebryci – mówi nam uczestnik takich spotkań.
Ostatnio zniknęli z mediów. On na swoim blogu do redaktorów gazet: „Proszę, zostawcie w spokoju moją partnerkę, jej rodzinę oraz moją rodzinę. Cóż wam zawinili?”. Isabel, również na blogu Marcinkiewicza: „Czy z mediami się wygra? Hm, szkoda pięknego życia na walkę z nierównym sobie przeciwnikiem”. – Może popełniłem błąd, gdy zacząłem tańczyć z wilkami – stwierdził u Lisa.
– To zmarnowana szansa na naprawdę dobrego polityka. Wydaje się, że dla prawicy Marcinkiewicz jest już stracony – ocenia Artur Zasada. – Tym bardziej szkoda, że zdobył doświadczenie w światowej finansjerze, podszlifował język, a takich polityków w Polsce wciąż jest niewielu – uważa Zasada. – Do polityki będzie mu trudno wrócić, bo przekroczył barierę śmieszności – dodaje Czarnecki. Medialny szum wokół Marcinkiewicza kładzie się także cieniem na jego zawodowych planach. Już zrezygnował z zasiadania w radzie nadzorczej spółki telekomunikacyjnej Netia, coraz głośniej mówi się, że bank Goldman Sachs, któremu doradza Marcinkiewicz, nie przedłuży z nim umowy. – Pieniądze lubią ciszę, a wielkie pieniądze lubią, jak jest bardzo cicho – zauważa Czarnecki.