Blisko ludziKazimierz Marcinkiewicz - i co dalej?

Kazimierz Marcinkiewicz - i co dalej?

Kazimierz Marcinkiewicz - i co dalej?
Źródło zdjęć: © PAP/Elzbieta Walenda
04.06.2009 11:50, aktualizacja: 27.06.2010 19:18

Mar­cin­kie­wicz traci w ran­kin­gach popularności. Naj­wy­raź­niej opi­nia pu­blicz­na uwa­ża, że aby być mę­żem sta­nu, naj­pierw trze­ba być do­brym mężem.

PO­LI­TY­KA I OBYCZAJE

Zapewnia, że rozwiódł się, by uporządkować swo­je życie. I nie być hipokrytą. Ale te argumenty nikogo nie przekonały. Ka­zi­mierz Mar­cin­kie­wicz traci w ran­kin­gach popularności. Naj­wy­raź­niej opi­nia pu­blicz­na uwa­ża, że aby być mę­żem sta­nu, naj­pierw trze­ba być do­brym mężem.

To był ktoś, kto nigdy nie zawiedzie, a jednak zawiódł. Widać jest możliwe, że człowiek, którego dobrze znasz, pewnego dnia zasypia i budzi się zupełnie innym - tak o Kazimierzu Marcinkiewiczu, byłym premierze, mówią jego gorzowscy przyjaciele. Byli przyjaciele, trzeba dodać, bo Marcinkiewicz po głośnym rozwodzie i obwieszczeniu, że buduje nowy związek z Isabel, rzucił na szalę znacznie więcej niż tylko polityczną popularność. Także więzi rodzinne i towarzyskie.

– Du­żo jest o mnie w me­diach. Nie wiem, czy chcę, że­by by­ło wię­cej. Mu­szę się za­sta­no­wić, czy chcę jesz­cze roz­ma­wiać z dzien­ni­ka­rza­mi. Pro­szę o te­le­fon za pięć mi­nut – po­wie­dział nam Ka­zi­mierz Mar­cin­kie­wicz. Ko­lej­nych te­le­fo­nów już nie ode­brał. Te­go sa­me­go dnia oskar­żył na swo­im in­ter­ne­to­wym blo­gu me­dia o to, że urzą­dza­ją z je­go ży­cia „że­nu­ją­cy spek­takl”, a zgo­to­wa­na przez nie „hi­ste­ria” unie­moż­li­wia mu po­wrót do po­li­ty­ki.

– To, co z Mar­cin­kie­wi­czem ro­bią ta­blo­idy, to lincz – oce­nia Wie­sław Wa­len­dziak, by­ły par­tyj­ny ko­le­ga oraz je­go przy­ja­ciel.

Rze­czy­wi­ście ostat­nie do­nie­sie­nia me­dial­ne o związ­ku Mar­cin­kie­wi­cza z młod­szą o 20 lat ko­bie­tą od­bie­ga­ją od nie­daw­ne­go ob­ra­zu – pre­mie­ra rzą­du i naj­po­pu­lar­niej­sze­go pol­skie­go po­li­ty­ka, któ­ry ob­wiesz­czał swój suk­ces ne­go­cja­cyj­ny w Bruk­se­li słyn­nym: „Yes, yes, yes”. Czy do­bry czas Mar­cin­kie­wi­cza się skoń­czył?

– Cza­sem w ży­ciu się kieł­ba­si i nie ma co udo­wad­niać, że za każ­dym ra­zem jest się „the best”. On po­padł w ta­ką pu­łap­kę. Do dziś się od nie­go ocze­ku­je, że bę­dzie naj­lep­szy, ide­al­ny. A to jest bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne, o je­go ży­ciu trze­ba mó­wić w ka­te­go­riach ludz­kie­go dra­ma­tu, bez iro­nii – do­da­je Wa­len­dziak, ale na­wet on za­uwa­ża: – Dziś je­go gwiaz­da świe­ci ina­czej.

Ostat­ni raz bli­scy pre­mie­ra mo­gli zo­ba­czyć go na roz­pra­wie roz­wo­do­wej pod ko­niec lu­te­go. – Nie po­sze­dłem, choć sły­sza­łem, że tam bę­dzie. Żal mi by­ło ro­dzi­ny. Nie chcia­łem te­go oglą­dać – mó­wi zna­jo­my ro­dzi­ny.

W są­dzie Mar­cin­kie­wicz stał z da­la od swo­jej żo­ny Ma­rii. Nie roz­ma­wia­li ze so­bą. Roz­pra­wa przy drzwiach zam­knię­tych trwa­ła pół­to­rej go­dzi­ny. Mar­cin­kie­wicz wziął ca­łą wi­nę na sie­bie i zo­bo­wią­zał się do pła­ce­nia ali­men­tów w wy­so­ko­ści 10 tys. zł mie­sięcz­nie. Ani on, ani je­go ro­dzi­na nie chcie­li roz­ma­wiać z dzien­ni­ka­rza­mi. Dzień póź­niej je­go syn Ma­ciej po­twier­dził me­diom krót­ką in­for­ma­cję: – De­cy­zja są­du się upra­wo­moc­ni­ła. Ta de­cy­zja osta­tecz­nie za­mknę­ła go­rzow­ską prze­szłość Mar­cin­kie­wi­cza. Prze­szłość, z któ­rej on sam był dum­ny.

„Ma­ry­la za­wsze by­ła ze mną. Wspie­ra­ła mnie i po­ma­ga­ła, naj­pierw w pra­cy na­uczy­cie­la, a póź­niej w dzia­łal­no­ści opo­zy­cyj­nej. To ona pierw­sza czy­ta­ła i po­pra­wia­ła mo­je ar­ty­ku­ły. Bez niej, bez na­szej mi­ło­ści i przy­jaź­ni nie był­bym w sta­nie zro­bić ni­cze­go” – tak pi­sał o żo­nie Mar­cin­kie­wicz w swo­jej książ­ce „Pra­co­wi­tość i uczci­wość w po­li­ty­ce” (rok 2001).

To by­ła wiel­ka mi­łość, ta ko­bie­ta od­da­ła mu ca­łe swo­je ży­cie – tak mał­żeń­stwo Mar­cin­kie­wi­cza oce­nia­li naj­bliż­si. Zna­jo­mi mó­wią o by­łej żo­nie krót­ko: – To cie­pła, skrom­na oso­ba. Cięż­ko pra­co­wa­ła, wy­cho­wa­ła czwór­kę dzie­ci, ni­gdy nie chcia­ła sie­bie pro­mo­wać. Po­zna­li się jesz­cze w tech­ni­kum. Ona by­ła go­spo­da­rzem kla­sy, po­ma­ga­ła mu z pol­skie­go. Póź­niej ra­zem pra­co­wa­li. Ona ja­ko na­uczy­ciel na­ucza­nia po­cząt­ko­we­go, on uczył fi­zy­ki. Ślub wzię­li w 1981 roku. Przez la­ta, gdy Mar­cin­kie­wicz mo­zol­nie ro­bił ka­rie­rę, to Ma­ria by­ła gło­wą ro­dzi­ny.

Po­dob­nie jak na żo­nę, eks­pre­mier za­wsze mógł li­czyć na bra­ci – Mi­ro­sła­wa i Ar­ka­diu­sza. Tak­że w po­li­ty­ce. Bra­cia ja­ko lo­kal­ni dzia­ła­cze wspie­ra­li je­go ka­rie­rę. – Na­sza bra­ter­ska so­li­dar­ność jest „to­tal­na” – pod­kre­ślał pre­mier. – Z trój­ki bra­ci Mar­cin­kie­wi­czów to Ka­zi­mierz za­wsze był li­de­rem – mó­wią w ro­dzin­nym Go­rzo­wie.

Nie skoń­czył 30 lat, jak zo­stał wi­ce­dy­rek­to­rem szko­ły. Szyb­ko awan­so­wał na ku­ra­to­ra oświa­ty. Po­li­tycz­nie za­wsze zwią­za­ny z pra­wi­cą, współ­two­rzył Zjed­no­cze­nie Chrze­ści­jań­sko-Na­ro­do­we, a po­tem Przy­mie­rze Pra­wi­cy, któ­re we­szło do PiS. „Pań­stwo”, „Ko­ściół”, „ro­dzi­na”, „za­kaz abor­cji”, „re­li­gia w szko­łach”, „po­tę­pie­nie ho­mo­sek­su­ali­zmu” – to by­ły je­go ha­sła.

– Dzień za­czy­nał od pa­cie­rza, z cze­go nie­któ­rzy się śmia­li – wspo­mi­na pra­cow­ni­ca go­rzow­skie­go ku­ra­to­rium.

– Nie krył swo­jej re­li­gij­no­ści, dla­te­go nie­któ­rzy mie­li go za pra­wi­co­we­go oszo­ło­ma – przy­zna­je Zbi­gniew Bo­rek, dzien­ni­karz „Ga­ze­ty Lu­bu­skiej”.

– To nie by­ło na po­kaz. Jesz­cze jak był po­słem, no­sił ma­ły ró­ża­niec na pal­cu. To on był po­my­sło­daw­cą za­wie­rze­nia ZChN­-u Mat­ce Bo­żej Ro­kit­niań­skiej. Żył skrom­nie i zgod­nie z wia­rą – wspo­mi­na Ry­szard Czar­nec­ki, po­li­tyk PiS­-u, któ­ry dzia­łał z nim w ZChN­-ie.

Szyb­ko za­słu­żył na awans. Był wi­ce­mi­ni­strem w rzą­dzie Han­ny Su­cho­­c­kiej, a póź­niej sze­fem ga­bi­ne­tu po­li­tycz­ne­go pre­mie­ra Je­rze­go Buz­ka. Dwa ra­zy był naj­lep­szym po­słem w ran­kin­gu „Po­li­ty­ki”. Wresz­cie zo­stał pre­mie­rem z Go­rzo­wa. To był punkt kul­mi­na­cyj­ny w ka­rie­rze Mar­cin­kie­wi­cza. Do dziś nie jest do koń­ca ja­sne, dla­cze­go mu­siał zrzec się sta­no­wi­ska. Wo­bec Ja­ro­sła­wa Ka­czyń­skie­go za­wsze był dys­po­zy­cyj­ny. Dla­te­go zo­stał pre­mie­rem. Ale nie ak­cep­to­wał go pre­zy­dent Lech Ka­czyń­ski, któ­ry oba­wiał się, że ro­sną­ca po­pu­lar­ność Mar­cin­kie­wi­cza roz­bi­je jed­ność par­tii – oce­nia w roz­mo­wie z na­mi po­li­tyk PiS­-u. Mi­mo to po dy­mi­sji nie stra­cił po­par­cia i z na­masz­cze­nia bra­ci Ka­czyń­skich zo­stał ko­mi­sa­rzem War­sza­wy. – Li­czył, że zo­sta­nie pre­zy­den­tem sto­li­cy i na tej po­zy­cji zbu­du­je wła­sne za­ple­cze po­li­tycz­ne. Afe­ra z ta­śma­mi Re­na­ty Be­ger i spa­dek po­pu­lar­no­ści PiS­-u
po­krzy­żo­wa­ły te pla­ny – do­da­je nasz roz­mów­ca. Ry­wa­li­za­cję prze­grał z Han­ną Gro­ni­kie­wicz-Waltz.

– Jak zo­stał pre­mie­rem, to by­ło dla nas gi­gan­tycz­ne wy­da­rze­nie. Dum­ni by­li na­wet ci, któ­rym do po­glą­dów Mar­cin­kie­wi­cza da­le­ko. Lu­dzie trzy­ma­li za nie­­go kciu­ki – wspo­mi­na Bo­rek.

– To nie dia­ment, ale był bar­dzo pra­co­wi­ty, dla­te­go szedł w gó­rę. Nie wy­wyż­szał się, za­wsze moż­na by­ło z nim nor­mal­nie po­roz­ma­wiać – przy­zna­je Ar­tur Za­sa­da, zie­lo­no­gór­ski rad­ny Plat­for­my Oby­wa­tel­skiej, któ­ry ­pra­co­wał z Mar­cin­kie­wi­czem w re­gio­nie.

– Do­pie­ro w War­sza­wie za­czął się zmie­niać. Od­po­wia­dał za kon­tak­ty z pol­skim biz­ne­sem. Ro­bie­nie po­li­ty­ki przy cy­ga­rze i whi­ska­czu bar­dzo go po­cią­ga­ło. Stał się czę­ścią war­szaw­ki. Roz­mo­wy w ra­dzie pa­ra­fial­nej za­mie­nił na wy­god­ne skó­rza­ne ka­na­py – wspo­mi­na Czar­nec­ki. Ale tę zmia­nę do­strze­ga­ło tyl­ko naj­bliż­sze oto­cze­nie, bo w ran­kin­gach Mar­cin­kie­wicz piął się do gó­ry. Ta­blo­idy kre­owa­ły go na ce­le­bry­tę i kon­tro­lo­wa­ły każ­dy krok. Gdy je­go no­to­wa­nia ro­sły, nie miał nic prze­ciw­ko. Pa­pa­raz­zi by­li na chrzcie wnu­ka, na ślu­bie bra­ta­ni­cy. Po­ka­zy­wa­no pre­mie­ra na nar­tach, pły­wa­ją­ce­go del­fi­nem, tań­czą­ce­go w dys­ko­te­ce czy pra­su­ją­ce­go ko­szu­le.

– Suk­ces nie­jed­ne­mu za­wró­cił­by w gło­wie. Trze­ba być sil­nym, by te­mu nie ulec – oce­nia go­rzow­ski po­li­tyk, któ­ry wspie­rał kam­pa­nię Mar­cin­kie­wi­cza. Czar­nec­ki mó­wi wprost: – On za­ko­chał się w swo­im wi­ze­run­ku. Uwie­rzył w kre­ację stwo­rzo­ną przez Pi­S-ow­skich spin­dok­to­rów – Ma­riu­sza Ka­miń­skie­go i Ada­ma Bie­la­na. To oni wy­nie­śli go na pre­mie­ra.

So­cjo­lo­gicz­ne­go wy­ja­śnie­nia ra­dy­kal­nych zmian w ży­ciu Mar­cin­kie­wi­cza pod­jął się Piotr Sem­ka, pu­bli­cy­sta „Rzecz­po­spo­li­tej”. „Na­su­wa się ana­lo­gia z za­chod­nio­eu­ro­pej­ski­mi cha­de­ka­mi, któ­rzy po la­tach miesz­czań­skie­go, ustat­ko­wa­ne­go ży­cia za­czę­li się roz­wo­dzić, szyb­ko od­da­lać od za­przy­jaź­nio­nych pro­bosz­czów i życz­li­wych bi­sku­pów. Na­gle od­kry­wa­li, że se­kre­tar­ki są po­nęt­niej­sze od żon zmę­czo­nych wy­cho­wa­niem dzie­­ci, a barw­ne ży­cie po­li­ty­ka da­je wie­le oka­zji, któ­rym nie spo­sób się op­rzeć” – pi­sał.

– Za­czą­łem żyć w zu­peł­nie in­nym świe­cie, do któ­re­go mo­ja ro­dzi­na nie chcia­ła do­łą­czyć na­wet wów­czas, gdy by­łem pre­mie­rem, czy gdy w Lon­dy­nie wy­na­ją­łem du­ży ro­dzin­ny dom – tłu­ma­czył Mar­cin­kie­wicz po tym, jak ogło­sił pu­blicz­nie, że zwią­zał się z no­wą part­ner­ką. Ale za­pew­nie­nia, że zde­cy­do­wał się na roz­wód, że­by upo­rząd­ko­wać swo­je ży­cie i „nie być hi­po­kry­tą”, nie prze­ko­na­ły je­go bli­skich.

Ca­ła ro­dzi­na, tak­że bra­cia, wspar­li by­łą żo­nę. Zo­sta­li wier­ni war­to­ściom za­wsze waż­nym dla Mar­cin­kie­wi­czów. Chro­nią ją, jak po­tra­fią – mó­wi zna­jo­my ro­dzi­ny. – Dziś ma­my ra­czej po­czu­cie ob­cia­chu – przy­zna­je Bo­rek.

W ple­bi­scy­cie na naj­bar­dziej wpły­wo­we­go Lu­bu­sza­ni­na, w któ­rym gło­su­ją miesz­kań­cy wo­je­wódz­twa, Ka­zi­mierz Mar­cin­kie­wicz nie zdo­był ani jed­ne­go gło­su. Dziś w ran­kin­gach po­pu­lar­no­ści zaj­mu­je od­le­głe miej­sca. Profesor Andrzej Ry­chard, so­cjo­log, mó­wił wprost: – Gdy­bym chciał być zło­śli­wy, po­wie­dział­bym, że opi­nia pu­blicz­na uwa­ża, iż aby być mę­żem sta­nu, naj­pierw trze­ba być do­brym mę­żem.

– Roz­sta­je­my się z żo­ną, ale z dzieć­mi, mam na­dzie­ję, bę­dę żył jak do­tych­czas – mó­wił Mar­cin­kie­wicz w pro­gra­mie „To­masz Lis na ży­wo”. Jed­no­cze­śnie ogło­sił, że na wio­snę pla­nu­je ślub. Me­dia już spe­ku­lu­ją, czy Isa­bel jest w cią­ży. Bo o wy­bran­ce Mar­cin­kie­wi­cza nie­wie­le wia­do­mo. 28-lat­ka z Brwi­no­wa pra­cu­ją­ca w lon­dyń­skim ci­ty za­sły­nę­ła ja­ko au­tor­ka dwóch wier­szy na je­go blo­gu. Oglą­da­li­śmy jej ró­żo­wą ko­szu­lę i ko­za­ki w słyn­nym na­gra­niu, któ­re wy­cie­kło z TVN­-u. Py­ta­ła Ka­zi­mie­rza: „Ko­chasz mnie?”. „Bar­dzo” – od­po­wia­dał szep­tem, ale usły­sza­ła to ca­ła Pol­ska.

– Za­czy­na­ła od drob­nych prac ad­mi­ni­stra­cyj­nych w jed­nym z ban­ków, dziś jest do­rad­cą, ale na­dal to tyl­ko sze­re­go­wy pra­cow­nik ban­ku – mó­wi o Isa­bel dzien­ni­karz z Lon­dy­nu. – Jest wspa­nia­łą, nie­za­leż­ną, am­bit­ną, mło­dą oso­bą. W ży­ciu kie­ru­je się ja­sny­mi za­sa­da­mi. Ce­ni so­bie pry­wat­ność i wol­ność – tak o uko­cha­nej mó­wił sam Mar­cin­kie­wicz. Pa­ra nie­jed­no­krot­nie po­ka­zy­wa­ła się na im­pre­zach or­ga­ni­zo­wa­nych w Lon­dy­nie przez Po­lo­nię. – Świet­nie się ba­wi­li. Sie­dzie­li w lo­ży VIP-ow­skiej i sa­mi pro­wo­ko­wa­li fo­to­re­por­te­rów, by ro­bi­li im zdję­cia. Za­cho­wy­wa­li się jak ce­le­bry­ci – mó­wi nam uczest­nik ta­kich spo­tkań.

Ostat­nio znik­nę­li z me­diów. On na swo­im blo­gu do re­dak­to­rów ga­zet: „Pro­szę, zo­staw­cie w spo­ko­ju mo­ją part­ner­kę, jej ro­dzi­nę oraz mo­ją ro­dzi­nę. Cóż wam za­wi­ni­li?”. Isa­bel, rów­nież na blo­gu Mar­cin­kie­wi­cza: „Czy z me­dia­mi się wy­gra? Hm, szko­da pięk­ne­go ży­cia na wal­kę z nie­rów­nym so­bie prze­ciw­ni­kiem”. – Mo­że po­peł­ni­łem błąd, gdy za­czą­łem tań­czyć z wil­ka­mi – stwier­dził u Li­sa.

– To zmar­no­wa­na szan­sa na na­praw­dę do­bre­go po­li­ty­ka. Wy­da­je się, że dla pra­wi­cy Mar­cin­kie­wicz jest już stra­co­ny – oce­nia Ar­tur Za­sa­da. – Tym bar­dziej szko­da, że zdo­był do­świad­cze­nie w świa­to­wej fi­nan­sje­rze, pod­szli­fo­wał ję­zyk, a ta­kich po­li­ty­ków w Pol­sce wciąż jest nie­wie­lu – uwa­ża Za­sa­da. – Do po­li­ty­ki bę­dzie mu trud­no wró­cić, bo prze­kro­czył ba­rie­rę śmiesz­ności – do­da­je Czar­nec­ki. Me­dial­ny szum wo­kół Mar­cin­kie­wi­cza kła­dzie się tak­że cie­niem na je­go za­wo­do­wych pla­nach. Już zre­zy­gno­wał z za­sia­da­nia w ra­dzie nad­zor­czej spół­ki te­le­ko­mu­ni­ka­cyj­nej Ne­tia, co­raz gło­śniej mó­wi się, że bank Gold­man Sachs, któ­re­mu do­ra­dza Mar­cin­kie­wicz, nie prze­dłu­ży z nim umo­wy. – Pie­nią­dze lu­bią ci­szę, a wiel­kie pie­nią­dze lu­bią, jak jest bar­dzo ci­cho – za­uwa­ża Czar­nec­ki.

Wydanie internetowe

Źródło artykułu:Magazyn Sukces