Odkryj siebieWdała się w wakacyjny romans. Do dziś nie może się uwolnić

Wdała się w wakacyjny romans. Do dziś nie może się uwolnić

W wakacje często włączamy na luz - fotografia ilustracyjna
W wakacje często włączamy na luz - fotografia ilustracyjna
Źródło zdjęć: © East News | Lukasz Solski
31.05.2023 16:17, aktualizacja: 04.07.2023 10:24

Słońce, plaża, kolorowe drinki i poczucie pewnej anonimowości – to sprawia, że na wakacjach łatwiej jest podjąć decyzje, których w szarej codzienności pewnie nawet byśmy nie rozważali. A to sprzyja wakacyjnym romansom, tak bardzo romantyzowanym przez książki czy filmy.

Wyjazd na wakacje to przede wszystkim zmiana otoczenia – zamiast spędzać pół dnia w biurze, możemy chodzić po górach, leżeć na plaży, zwiedzać miasta czy imprezować w kurortach - robić to, co nam tylko przyjdzie do głowy. Jesteśmy wyluzowani, nasza pewność siebie wzrasta, często czujemy się atrakcyjniejsi i znacznie młodsi duchem. Nikt nas tam nie zna, więc nawet jeśli się wygłupimy - co wydarzyło się na wyjeździe, prawdopodobnie zostanie na wyjeździe.

Czy w takich warunkach warto dać się ponieść chwili i wdać się w wakacyjny romans? Czy takie relacje mogą przetrwać i rozwijać się już po skończonym urlopie? A może jednak lepiej uważać, w końcu w takim krótkim czasie nie da się dobrze poznać drugiej osoby – i możemy trafić na jakiegoś nieprzyjemnego człowieka, który zatruje nam życie?

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Potraktował mnie jako wakacyjną przygodę

Ewelina przyznaje, że jest osobą bardzo kochliwą i już w dzieciństwie na koloniach przeżywała wielkie wakacyjne miłości. Chętnie wyjeżdża ze swoimi przyjaciółkami na kilku- czy kilkunastodniowe wycieczki w atrakcyjne turystycznie miejsca. Na miejscu odpoczywają, zwiedzają i imprezują. I często poznają nowych ludzi.

– Zazwyczaj są to jakieś jednorazowe spotkania, wino na plaży, wspólna impreza, może jakieś całowanie przy zachodzącym słońcu – mówi Ewelina. – Takie wakacyjne oderwanie się od rzeczywistości. Ale raz byłam z koleżanką we Włoszech i wtedy obie zaszalałyśmy. Poznałyśmy dwóch facetów, ja Włocha, przez apkę randkową, ona Polaka, który też przyjechał na wakacje. Ja byłam singielką, no i przyznaję, że facet mi strasznie zawrócił w głowie. Były wspólne spacery, drinki, wylądowaliśmy w łóżku. To on wyszedł z inicjatywą, żebyśmy to ciągnęli, że jestem taka wspaniała, że on chce ze mną być. Mówił, że się zakochał, no trochę szybko, ale głupia uwierzyłam nawet.

Opowiadał o sobie, o rodzinie, snuł jakieś wizje, że może się przeprowadzę do Włoch, że on mnie odwiedzi w Polsce, że przez jakiś czas będziemy na odległość, a potem — kto wie. Skończyło się typowo: kiedy po tygodniu wróciłam do kraju, totalnie mnie olał. Napisałam do niego i zero odpowiedzi. Wysłałam jeszcze potem jakąś wiadomość, ale tylko odczytał. Dalej już nie chciałam się poniżać, bo wyraźnie potraktował mnie jako wakacyjną przygodę. Było mi strasznie przykro, bo zaczęłam się angażować.

A jak skończył się romans jej koleżanki? – Tam to była grubsza akcja – mówi Ewelina. – Ona miała w Polsce faceta. Nie przespała się z tym kolesiem z wakacji, ale mocno iskrzyło, szły flirty, wymienili się numerami. I typowi odbiło kompletnie. Ona mu potem napisała, że nic z tego nie będzie, a wtedy on się wściekł. Wydzwaniał do niej, pisał w mediach społecznościowych. Zablokowała go wszędzie, ale on zakładał fikcyjne konta, dzwonił do niej z innych numerów i puszczał jej wiązanki. Też blokowała, ale to nic nie dało. Trwało to ponad pół roku, dopóki mu się znudziło.

A teraz hit: ostatecznie rozstała się ze swoim partnerem, bo tam od jakiegoś czasu już nie grało. I weszła w nowy związek. A ten wakacyjny stalker, który ciągle ją śledził, zobaczył to. Miała profil publiczny, wrzuciła tam "fotkę z ukochanym". I typ zaczął lajkować ich wspólne zdjęcia, potem foty tego jej nowego faceta, pisał jakieś dziwne komentarze… Musiała się swojemu partnerowi tłumaczyć, o mało się nie rozeszli. Także dostała niezłą nauczkę, serio było mi jej żal.

Nie każdy wakacyjny romans musi się kończyć rozczarowaniem

Owszem, uważa się, że większość takich relacji ma przelotny charakter i rzadko przekształcają się w trwały związek, ale takie przypadki jak najbardziej się zdarzają. Pod warunkiem, że nie jest to tylko chęć przeżycia krótkiej przygody czy rozpaczliwa potrzeba adoracji lub chwilowej bliskości. Obie strony muszą chcieć utrzymać znajomość, powinny więc wypracować jakiś plan działania i szczerze się zaangażować.

Oliwia pojechała na urlop ze znajomymi nad polskie morze. Miała za sobą nieudany związek z toksycznym partnerem i była przekonana, że już nigdy z nikim się nie zwiąże.

– Nikogo nie szukałam i, oczywiście, jak to zwykle bywa, wtedy kogoś spotkałam – opowiada. – Marek był nieśmiały, uroczy, przyjechał z kumplami odpocząć i poimprezować. Przypadkiem rozłożyliśmy się obok siebie na plaży. Zaproponowali nam grę w piłkę, nasze grupy się fajnie dogadywały. A z nim rozmawiało mi się świetnie, był taki miły, zabawny, mieliśmy wspólne zainteresowania. Ale nie myślałam o nim jak o potencjalnym partnerze, bo, po pierwsze, nie chciałam wchodzić w żaden związek, a po drugie, i ważniejsze, nie wierzę w związki na odległość. To po prostu nie zadziała w moim przypadku.

Mimo wszystko Oliwia spędzała z Markiem coraz więcej czasu, chodzili na długie spacery, a po kilku dniach się pocałowali. Wtedy stwierdziła, że musi postawić granicę.

– Powiedziałam mu, że to bez sensu, bo nie chcę mieć złamanego serca, a wakacyjne przygody to bzdura. A on na to, że nie chce, żeby to był tylko przelotny romans. Siedzieliśmy na plaży całą noc, ja wysuwałam kolejne argumenty przeciw, a on je zbijał. Bałam się, że to tylko takie gadanie, ale kiedy wróciłam do domu, on wciąż pisał, dzwonił. Po tygodniu przyjechał do mnie na weekend. Potem na kolejny. Potem ja pojechałam do niego. Myślę, że to zadziałało, bo ta odległość nie była jakaś dramatycznie duża, mieszkaliśmy trzy godziny jazdy pociągiem od siebie. Gdybyśmy mieszkali w innych krajach, to pewnie nic by z tego nie wyszło. I ja, wielka przeciwniczka związków na odległość, nagle sama w takim wylądowałam.

Oboje wiedzieli jednak, że takie weekendowe spotkania szybko ich zmęczą, dojazdy też były wyczerpujące. W piątek po pracy jedno z nich biegło na stację albo wsiadało w samochód, a w niedzielę popołudniu wracało do siebie. W tygodniu mieli codzienny kontakt, dużo rozmawiali, zaniedbując inne obowiązki.

– Skoczyło się to tak, że Marek przeniósł się do mojego miasta – kwituje Oliwia. – Znalazł tu pracę i jesteśmy razem tak naprawdę. Na razie się docieramy, bo jednak co innego spędzać ze sobą weekendy, a mieszkać razem, ale myślę, że jakoś się to ułoży.

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (84)
Zobacz także