Kobieta kontra fachowiec od remontu. Chodakowska wywołała falę wspomnień
"Wielka tragedia w życiu trenerki" – głosił jeden z nagłówków gazety plotkarskiej. Ewa Chodakowska pożaliła się ostatnio na fachowców, którzy mieli wyremontować jej mieszkanie. Zakończyło się małym bagnem pod drewnianą podłogą. Koszmarnymi remontami zaczęły dzielić się jej fanki. Nie zabrakło komentarzy, że kobiety podczas remontów nie mają najłatwiej. Pół żartem, pół serio.
- Boże daj mi cierpliwość – zaczyna swój post Chodakowska. W kilka godzin jej wpis rozszedł się po Facebooku jak wirus.
- Tydzień w domu.. nie trzeba nigdzie frunąć. Radość po pachy. Nareszcie nacieszę się swoim mieszkaniem, którego remont i urządzanie zajęło mi pół roku - ponoć to niedługo, ale ja wszystkie robię mega szybko. I co? Właśnie się pakuję. Przenoszę się do hotelu. Po powrocie z wakacji okazało się, że mam wodę na tarasie - inaczej - BASEN. Co dalej za tym idzie, wodę przedostającą się przez nieszczelne izolacje w głąb mieszkania. Co dalej za tym idzie - bagno pod podłogą drewnianą. Dalej - pijące wodę ściany mieszkania i grzyby na nich tak liczne, że można z nich ugotować zupę grzybową i nakarmić pół świata – wyrzuca z siebie trenerka.
I dodaje: - Każda z nas wykonuje każdego dnia jakąś pracę. Każda z nas od A do B zna się na czymś, co tworzy lub współtworzy ze światem. Nie róbmy w życiu rzeczy po łebkach. Nie traktujmy swojej pracy po macoszemu. Szanujmy ludzi, dla których coś robimy i podchodzimy do tematów z honorem. Naprawiajmy to, co zepsuliśmy i przyznawajmy się do błędów. Tak niewiele trzeba, żeby ten świat uczynić lepszym. Wystarczy traktować ludzi tak, jakbyśmy sami chcieli być traktowani. (…) Moje mieszkanie znów przypomina miejsce demolki, a ja zabieram się najpierw za odsysanie wody, osuszanie, ozonowanie i remont od początku. Bo komuś się nie chciało fachowo kiedyś wykonać swojej pracy. Czuję się zwyczajnie oszukana.. Idę się jeszcze raz wypłakać w poduszkę, spakować i wyprowadzić do hotelu. Boże daj mi cierpliwość.
Cyrk w kłębie kurzu
- Mieliśmy podobną akcję zimą – pisze jedna z fanek trenerki. - Znajomy fachowiec uszkodził rurę dopływu ciepłej wody w super odizolowanej łazience. Woda kapała pod posadzkę miesiąc, potem grzyb na ścianach...i brak potrzeby naprawienia błędu przez fachowca. Nasz mały Antek miał wtedy 8 miesięcy. Pocieszające jest to, że dobre anioły nad nami czuwały i widząc naszą bezradność deweloper wylał nam bezpłatnie nowe posadzki i położył skute po poszukiwaniach przyczyny płytki. Pan fachowiec do dziś ma nas gdzieś. Jestem tego samego zdania, że skoro wykonuję swoją pracę w 100 proc., to tego oczekuje od innych. Niestety nie każdy ma takie podejście.
- Ja też miałam ostatnio remont. Pożal się Boże fachowiec, który to robił, resztki zapraw i kleju do kafli wylewał do wanny i płukał w niej wszystko. Zapchał wszystkie rury. Woda była wszędzie. Myślałam, że doprowadziłam mieszkanie do porządku, a tu woda zaczęła przebijać przez kafelki. Wszystko zalane – łazienka i przedpokój śmierdziały. Nie było mnie stać na hotel. Skończyło się 3 dniami bez prysznica i myciem zębów w kuchni. Dziecko na wygnaniu u teściowej – opowiada kolejna internautka pod postem Chodakowskiej.
- Moją ekipę remontową wyprowadzała policja, bo powiedzieli, że nie wyjdą sami. Dowiedzieli się wcześniej, że zapłacę zgodnie z terminem (czyli 3 tyg. po pracach, żeby zobaczyć, czy wszystko jest OK). Za pierwszym razem, kiedy kładli płytki, zrobili tak, że rozsypała mi się podłoga. "Sąsiedzi" to nie bajka - to dokument – zauważa inna kobieta.
Złota rączka
Wśród użytkowników zaczęła się dyskusja, czy fachowcy od remontów i wszelkich napraw traktują kobiety inaczej niż mężczyzn. Czy nie jest tak, że kobieta w zdemolowanym mieszkaniu jest dla nich doskonałym obiektem, z którego można ściągnąć fortunę? Zdania są podzielone.
Paulinie monter wmawiał ostatnio, że ona nie ma tak naprawdę pojęcia, gdzie jest gniazdko internetowe. – Powiedział mi wprost: "pani sobie lepiej usiądzie i wypije kawę. A ja sobie poradzę bez pomocy baby" – wspomina Paulina. Mężczyzny w domu nie było – usiadła, wypiła kawę, bo co tu robić. Za naprawienie gniazdka potrącił jej jak za odmalowanie niewielkiego domku.
Ania remontowała mieszkanie, by wprowadzić się do nowego miejsca tuż po ślubie. Mieszkanie było kompletną ruiną i nikt nie pomyślałby, że da się jeszcze coś z tego zrobić. Wkroczyli fachowcy. – Żaden z nich nie traktował mnie poważnie. Woleli rozmawiać z narzeczonym, a gdy już byli skazani na rozmowę ze mną, bo Michała nie było pod ręką, żartowali sobie do oporu. W końcu przestałam tam przychodzić. Nie miałam ochoty wysłuchiwać niewybrednych komentarzy na swój temat i na temat tego, jak to "baby" nie znają się na "ciężkiej pracy, jaką oni wykonują" – opowiada mi.
- Przyszłam do mieszkania po dłuższym czasie, żeby zobaczyć efekt. To było takie rozczarowanie, bo przez tygodnie nic się nie zmieniło, a przecież oni za coś brali pieniądze. Na co pan z ekipy mi mówi: Właśnie dlatego jak jest remont, to kobieta nie powinna mieć wstępu, bo nam jest aż przykro! Czemu wy, baby, nigdy nie możecie powiedzieć: "Och, jak pięknie i solidnie zrobiliście chłopaki te przewody! A wyrównanie ścian? Majstersztyk!". Potem jeszcze powtarzał: "Tylko gderacie i gderacie, musicie mieć kolor na ścianie albo kafelki położone, żeby cokolwiek widzieć, wykończeniowe pierdoły".
Wśród znajomych i w internecie nie brakuje podobnych historii. Na jednym z blogów trafiam na historię 50-latki, która pewnego, feralnego dnia postanowiła, że będzie remontować mieszkanie.
- Koleżanka z pracy wspomniała mi o panu inżynierze Y, z którego usług korzystała i którego ktoś jej polecił. Zapytałam, czy mogłaby wykonać kilka zdjęć łazienki, abym mogła ocenić dzieło owego fachowca. Po ich przejrzeniu uznałam, że ta kandydatura też warta jest poważnego potraktowania - pisze.
Inżynier przyjechał z albumem zdjęć swoich "dzieł". Wyglądało to nieźle. Wrażenie zrobił na niej nie najlepsze: ekstrawertyczny, głośny, przemądrzały. - No i manipulant, co dotarło do mnie z opóźnieniem. Wszystko wiedział najlepiej, "profesjonalista" w każdym calu. Oglądając "front robót" wskazywał na mankamenty, podkreślał jak wiele wysiłku, zwłaszcza intelektualnego, będzie go kosztowała cała ta robota. Zastrzegł, że ma w planie jakąś robótkę, ale mógłby ją przesunąć, gdym w miarę szybko podjęła decyzję o jego zaangażowaniu. Chciał być obecny w mieszkaniu wówczas, gdy będą wymieniane rury, aby instruować wykonawców. W zasadzie to nie taki głupi pomysł – pomyślałam, sama nie będę musiała brać urlopu i słuchać rozkosznego odgłosu wiertarek – opowiada kobieta.
No ale przecież najważniejsze, żeby potrafił wykonać dobrze swoją pracę.
- Im dalej w las, tym więcej drzew. Po kilku dniach remontu rosły moje wątpliwości i zastrzeżenia. Pan X był w zasadzie sam, ale do cięższych prac brał "pomocników", o czym mnie uprzedził, ale nie wiedziałam, że będą to panowie "spod budki z piwem". Kiedy jeden z owych "pomocników" przyszedł kiedyś rano i poczułam od niego zapach gorzelni, nie omieszkałam panu X zakomunikować, że nie życzę sobie takiego towarzystwa w moim mieszkaniu – wspomina.
Dalej było tylko gorzej: - Gdyby to tylko o piwo i "pomocników" chodziło, ale pan X przewiercił dziurę do łazienki sąsiadki z dołu, o czym mnie nie poinformował (co prawda dokonał naprawy, ale…), pomylił się o 5 cm w dość istotnych pomiarach, co mogło utrudnić dalsze prace, łaził po sąsiadach, roztaczając aurę swojego profesjonalizmu, czym wywoływał uśmiechy politowania – pisze 50-latka.
W końcu powiedziała sobie dość. A potem powtórzyła to fachowcowi.
- Dał mi rachunki, określił wartość swojej pracy, dodając, że wykonał to, co najgorsze i najtrudniejsze (doprowadzenie ścian i podłóg do ruiny). Rzeczywiście trzeba przyznać, że skuwanie ścian i podłóg do przyjemnych prac nie należy. Dodał jeszcze, że teraz dopiero praca byłaby samą przyjemnością. No cóż, odebrałam mu tę przyjemność. Zapłaciłam tyle, ile chciał. Na szczęście kwota nie była aż tak bardzo wygórowana, jak sobie w czarnych snach wyobrażałam. Nie chciałam się targować i wykłócać. Odpuściłam.
"Pani kochana…"
"Baby", "szefowe", "królowe złote" – zdaniem jednych kobiety są nieszanowane przez fachowców, zdaniem innych – same skazują się na bycie naciąganymi. To druga strona medalu. Bo wszystkich budowlańców, monterów i "panów" od remontów nie można wrzucić do jednego wora.
- Z doświadczenia mogę powiedzieć, że to nie jest tak. Znam dużo ekip męskich i oni nie traktują źle kobiet. Nie można generalizować. Uznajmy, że w Polsce takich prawdziwych ekip budowlanych jest może kilka. Reszta to amatorzy, którzy tak samo traktują kobiety, jak wykonują swoją robotę, czyli nie mają zielonego pojęcia o tym. Pracuję i znam fachowców, którzy niezależnie czy rozmawiają z kobietą, czy mężczyzną, są profesjonalistami i traktują ich na równi – przyznaje Sylwia Kucharczyk, właścicielka firmy BUDLES, od 11 lat jedynej na polskim rynku kobiecej firmy budowlanej.
Większość fachowców wyjechała za granicę pracować za lepsze pieniądze. A te dobre i uczciwe ekipy są obłożone terminami nawet na kilka miesięcy naprzód. Niektórzy twierdzą, że nie ma dobrych i tanich ekip, a robotnicy pracują według zasady "przyjdzie kit i będzie git". Wizerunek firm remontowo-budowlanych nie jest najlepszy. Opóźnienia w realizacji usług, niedociągnięcia w wykonaniu, niewywiązywanie się z warunków umowy to tylko niektóre z problemów, które mogą spotkać osobę, chcącą wyremontować mieszkanie albo dom.
Właściciele firm remontowych też mogą "pochwalić się" ciekawymi historiami swoich klientów. Jajko zamurowane w ścianie czy kawałek mięsa zostawiają, jak mówił w rozmowie z WP Mariusz Galas z firmy Galas, robotnicy, którzy mają problemy z płatnościami. Jeśli klient się ociąga, albo w ogóle nie płaci za wykonaną usługę, to jest to jedna z niewielu metod na to, by się na nim zemścić. – Jeśli klient zmienia w ciągu jednej godziny zdanie, co do tego jak mają być położone płytki, to nic dziwnego, że czasem nerwy puszczają – tłumaczy właściciel firmy. Przyznaje, że większość prac wykonuje z polecenia, bo różnie bywa z klientami – czasami o swoje pieniądze trzeba się dopominać długimi tygodniami, bo klienci ciągle zmieniają zdanie co do terminu zapłaty za usługę.
Do sieci trafiają jednak najczęściej historie pokrzywdzonych klientów, a nie zawiedzionych postawą zlecających roboty fachowców. Potwierdza to Sylwia Kucharczyk.
- Podkreślę, to nie jest kwestia płci. Mężczyzn tak samo można oszukać, jeśli sobie na to pozwolą. Podobnie sprawa ma się w warsztatach samochodowych. Chodzi o to, na jakiego człowieka się trafi. Działa to w jedną i drugą stronę. Gdyby ludzie pisali za każdym razem, że są zadowoleni z danej ekipy, to sprawa wyglądałaby inaczej – mówi.