Kobieta na pierwszym planie
Zawód reżyser daje wielką władzę. Małgorzata Szumowska przekonuje, że kobieta może i potrafi być wodzem.
18.01.2010 | aktual.: 26.05.2010 13:59
Zawód reżyser daje wielką władzę. Oznacza kierowanie ekipą ludzi, odpowiedzialność twórczą i intelektualną za powstające dzieło. A we współpracy z aktorami – pozwala „grać” cudzymi emocjami. Małgorzata Szumowska przełamuje stereotypy i przekonuje, że kobieta może i potrafi, choć to niełatwe, być wodzem. Rozmowę przeprowadziła: Anna Bimer.
– Jak często słyszałaś: „to nie jest zawód dla kobiety”?
– Na początku mojej drogi – dziesięć, 15 lat temu – dość często. Zwłaszcza od ekip technicznych pracujących przy filmach. Te ekipy są złożone z samych facetów – specyficznych, powiedziałabym, hardcorowych. Z niejednego pieca chleb jedli i na niejednym planie byli. Od nich słyszałam różne uwagi. Zdarzało się to do momentu, kiedy w pełni zrozumiałam, o co chodzi w pracy na planie, czyli przy ostatnim moim filmie „33 sceny z życia”. Teraz chyba już nikt nie miałby odwagi powiedzieć mi czegoś podobnego.
* – Krzysztof Kieślowski przestrzegał córkę Martę, że reżyseria jest ciężkim, niekobiecym zawodem.*
– Mój ojciec mówił tak samo. To jakiś stereotyp.
– Miał na myśli wysiłek fizyczny? Godziny spędzone na planie, czasem w trudnych warunkach?
– Nie. Zawsze byłam dużą, dorodną osobą, pełną energii, silną. Miał na myśli koszt psychiczny. Uważał, że kobiety są bardziej delikatne w sferze emocjonalnej, trudniej im znosić odpowiedzialność, stres, a zwłaszcza krytykę. Sądził, zresztą moim zdaniem niesłusznie, że kobiety bardziej przejmują się tym, co o nich mówią inni, biorą sobie to do serca. Podczas gdy mężczyźni są na tyle ambitni i ukierunkowani na sukces, że nie zwracają uwagi na komentarze za ich plecami. Tata był z innej epoki, wtedy głos kobiet dochodził słabiej niż dziś, inaczej patrzyło się na kobiety. Teraz bardzo powoli coś się zaczyna zmieniać. Stereotypy upadają jeden po drugim. Dla mnie w ogóle rozmowa o kobiecych cechach, zachowaniach itd. jest śmieszna. Nie kupuję pojęcia „cechy kobiece”; są cechy ludzkie, a kobiety dają sobie radę często lepiej niż mężczyźni. Choć do dziś pamiętam, że gdy koleżanka na studiach, reżyserując etiudę, rozpłakała się na planie, zostało to uznane za niedopuszczalne, pewnie w wypadku faceta patrzono by na to
z większą wyrozumiałością. A prawda jest taka, że niezależnie od płci własny plan filmowy to nie miejsce na sentymenty.
– Dlaczego? Bezbronna, zagubiona kobietka, nawet najbardziej twórcza, zginie w konfrontacji ze zgrają facetów noszących kable?
– Na pewno poważania u nich nie zyska. Wielu z nich jest szowinistami. To zdeklarowani macho, faceci wielcy, silni, obsługujący wózek, noszący lampy... Wyrażają się mocnym językiem, potrafią być chamscy i traktują kobietę w sposób przedmiotowy, czyli myślą i mówią o niej w kategoriach „o, ładna dupa”. Taka jest smutna prawda.
– Jak się opanowuje taką „ludożerkę”, bo rozumiem, że to ten kaliber?
– Tak, to jest ludożerka. Ale ja to nawet lubię, lubię sobie z nimi radzić i wspólnie pracować. Przy pierwszym filmie miałam doświadczoną ekipę, a drugi reżyser, ok. sześćdziesiątki, otoczył mnie opieką i starał się mi pomagać. Ale był tam też słynny „tyczkarz”, bodajże Druś, który bywał w ekipach Kieślowskiego i Holland. Na planie miała miejsce jakaś ostra sytuacja konfliktowa, gdzie ja się stanowczo postawiłam. I wtedy właśnie Druś powiedział: „Widzę, pani Małgosiu, że pani będzie reżyserem”.
– Byłaś stanowcza i ostra, również w słowach?
– Też, oczywiście, ja potwornie klnę. Ale bywam także bezwzględna. Podczas kręcenia „Ono” miałam zgrzyt z ekipą, wyczułam, że oni coś tam gadają sobie po zdjęciach, w hotelu, że może ja sama nie wiem, czego chcę, może nie umiem... Zaczynałam to czuć i nie wiedziałam, jak zareagować. Miałam wtedy 27 czy 28 lat. Ale robiłam swoje. W pewnym momencie, to chyba był dziesiąty dzień zdjęciowy, przedłużała się praca i ktoś nagle przez radio powiedział, że zdjęcia się przeciągają, bo reżyser nie wie, czego chce. Krew mi trysnęła do twarzy i zrozumiałam, że jeśli w tym momencie nie zareaguję, to polegnę. Zwołałam całą ekipę przez radio i oświadczyłam tej osobie, że jeszcze jeden podobny komentarz i się rozstajemy. I byłam bardzo ostra. Tylko że mnie to strasznie dużo kosztowało. Teraz myślę, że ojciec właśnie takie sytuacje miał na myśli, przestrzegając przed zawodem reżysera – nieważne, czy dla kobiety, czy mężczyzny. – Odchorowałaś tę scysję? Nie spałaś w nocy?
– Tak. To był dla mnie duży ubytek energii.
– W takim razie jesteś ostra z natury czy to wypracowana postawa?
– Ja taka jestem. Długo nie zwracam uwagi na coś, bo mi szkoda energii, ale jak następuje przekroczenie granicy, zawsze sięgam po środki ostateczne. I zwykle robię sobie wrogów, bo wtedy nie jestem już dyplomatą. Dlatego przed kręceniem „33 scen z życia” zebrałam ekipę dzień przed zdjęciami i wygłosiłam mowę o moich zasadach: jak chcą komentować, to tak, żebym nie słyszała. Jak usłyszę, wyrzucam z pracy. Bo może im się wydawać, że pracuję nieprofesjonalnie, ponieważ stosuję niekonwencjonalne metody. Ale wiem po co i dlaczego. Efekt był taki, że miałam ekipę bardzo zdyscyplinowaną. Wtedy uznałam, że nie ma innej drogi, jak wziąć sprawy od początku w swoje ręce.
– Żadnych szans na demokrację? Przecież aktor często dyskutuje z reżyserem, bo ma swoje doświadczenie, wyczucie i w końcu prawo do własnej kreacji.
– I nie wolno mu tego odbierać. Tylko te kwestie załatwiamy przed wejściem na plan. W Polsce nie ma tradycji prób przed zdjęciami, a pozwalają one na planie działać bez wątpliwości. Byli aktorzy, którzy to zaakceptowali, ale byli i tacy, którzy się buntowali. Tak miałam z Julią Jentsch. Chciała wszystko analizować, do końca zrozumieć. Musiałam postawić sprawę jasno: nie rozumiesz, trudno, graj tak, jak ci mówię. Bo wiedziałam, co chcę osiągnąć i jakimi środkami. W ogóle jestem w pracy mocno zdeterminowana.
– To rezultat pasji?
– Pasji.
– A wychowania? Dziedziczenia podejścia do pracy po mamie?
– Pewnie też, przy czym moja mama, z pozoru niewzruszona, była chyba jednak delikatniejsza. Ją łatwo było zranić. Ja kiedy pracuję, to jak na dopalaczu. Nawet byłam posądzana o działanie na amfetaminie, bo mam siłę dynamitu; ogarnięta twórczym szałem gnam jak tsunami.
– Zarażasz swoją pasją?
– Jednych mogę porwać za sobą, a wielu ludzi wymięka, bo jestem tak energetyczna.
– Rozpamiętujesz swoje decyzje? Masz wątpliwości?
– Tak, ale krótko, bo szybko resetuję takie sytuacje, nie jestem pamiętliwa, tak jak nie jestem małostkowa.
– Czyli żadnych babizmów.
– Nie wiem, co znaczy babizm, to jedno z tych słów, których nie rozumiem, no chyba że mówimy o jakichś słodko brzęczących paniusiach... tak, o tym nie ma mowy.
– I to decyduje, że kobieta może być dobrym szefem?
– Jest wiele kobiet o silnych konstrukcjach i mężczyzn z natury wiotkich. I nawet wolę takich niż macho. Cechy kobiece i męskie? Nie ma czegoś takiego. Nie dzielę ludzi na kobiety i mężczyzn, to jakieś przedpotopowe myślenie. Tak jak nie dzielę ich na homoseksualnych i heteroseksualnych. Przyjaźnię się z kobietami i z mężczyznami. Tylko że mamy społeczeństwo historycznie uwarunkowane szowinizmem i mizoginizmem. Oczywiście występuje zjawisko babińca, ale też jest ono uwarunkowane kulturowo. Bo kobiety były wychowywane pod kątem określonych ról społecznych i uczone pokory, posłuszeństwa, niepewności. Zatem to nie ich wina.
– Jednakowo kieruje się kobietami i mężczyznami?
– Powiem paradoks: mnie trudniej pracuje się z kobietami. Może dlatego, że zaczynamy ze sobą konkurować.
– Sondaże mówią, że tylko pięć procent ankietowanych chciałoby mieć za szefa kobietę.
– Żyjemy w kraju, w którym nie mamy parytetu, w kraju patriarchatu, w kraju katolickim, gdzie kobieta jest kretyńsko spychana na pozycje zabezpieczania domowego zaplecza mężczyzny. Tymczasem kobiety mają dziś lepsze predyspozycje do sprawowania funkcji kierowniczych, a świat pod ich rządami byłby absolutnie lepszy. Bo nie są obciążone schematami rządzenia, jakimi posługują się mężczyźni. Za granicą widać tę zmianę. Jak się patrzy na obsadę festiwalu filmowego w Cannes, połowa filmów jest reżyserowana przez kobiety.
– Jakich cech kobiecych nie lubisz?
– Nie kobiecych... nie lubię cech ludzkich, takich jak drobnomieszczaństwo i udawanie, mizdrzenie się albo gadanie o dzieciach, używanie ich jak tarczy, jak zasłony dymnej, robią to zarówno panowie, jak i panie. Ja lubię konkret. Często wkurza mnie, jak kobieta funkcjonuje tylko dla mężczyzn, chce się im podobać i tylko z tego czerpie satysfakcję, zamiast czerpać ją z siebie, ale jak już mówiłam, to nie kobiet wina, a historii ludzkości.
– Miałaś na planie Małgosię Belę, z kompletnie innego świata, w którym kobiecość jest premiowana. Jak było?
– Skonfliktowałyśmy się w pewnym momencie, gdy pojawiły się jakieś gry, a ja lubię komunikację i mówienie wprost. Ale zarówno z Julią Jentsch, jak i z Małgosią Belą pozostajemy w przyjaźni. Nie obrażam się, a one też nie. To jest klasa. – Masz naturę konfrontacyjną?
– Lubię, a wręcz muszę się konfrontować, dążę do tego.
– Żywisz się tym?
– Możliwe, dobrze czuję się w sytuacjach, kiedy trzeba się spiąć przed wyzwaniem, pokonać przeszkody. Wolę moment konfrontacji niż czekanie na nią i strach przed nią.
– Potrzebujesz ludzi podporządkowywać, ugrzeczniać, lepić jak z plasteliny?
– Tak. Mam potrzebę ustalenia dominacji w stadzie.
– Co jest narzędziem twojej dyktatury: krzyk, wymowne spojrzenie, złośliwość, groźba?
– Jestem potwornie złośliwa i krzyczę, co świadczy, że to jest odruch spontaniczny.
– Zdarzyło ci się ludzi upokarzać?
– Tak, i tego akurat żałuję. Bo to zawsze pozostanie nadużyciem. Generalnie władzy nie nadużywam, bo nie jestem małostkowa i nie jestem wyrachowana... Chyba.
– A chwalisz podwładnych?
– Szczerość działa w obie strony. I nawet mi się zdaje, że jestem sympatyczna. A jak przeginam, potrafię posypać głowę popiołem, podać rękę.
– Czy władza jest afrodyzjakiem?
– Dla mnie w ogóle nie. Mnie władza nie kręci. Nie znoszę polityki, nie interesują mnie te sprawy i te sfery. Ludzi chorych na władzę, a jest ich masa, uważam za spaczonych, niedowartościowanych. Oni w ten sposób chcą udowodnić coś samym sobie. Ja mam nadrzędny cel, chcę zrobić film, a żeby to zrealizować, muszę zarządzać. To jest niezbędny środek do celu. Ale na co dzień nie zależy mi na tym. Lubię być w centrum, a i owszem, lubię zwracać na siebie uwagę w sytuacjach towarzyskich, tak mam i pewnie świadczy to o jakimś defekcie. Gdybym jednak miała przyjąć władzę w związku z inną sytuacją niż film, absolutnie nie! Żadnych struktur, parawładzy w organizacjach itd. Nie.
– Czy dla mężczyzn kobieta u władzy jest atrakcyjna?
– O nie. Mężczyźni boją się silnych kobiet, bo ta siła daje o sobie znać także w życiu i już nie ma mowy o tym, żeby się np. podporządkować w związku. Oczywiście mądry mężczyzna to doceni i będzie partnerem takiej kobiety.
– Tylko partnerstwo?
– W najlepszym razie (śmiech). Na szczęście mam partnera starszego od siebie i o bardzo silnej osobowości. Jednak trudno mi uznać czyjeś zwierzchnictwo, również poza pracą. Mężczyźni chyba to wyczuwają, bo zauważyłam, że boją się mnie komplementować czy podrywać, swoją drogą, to bardzo zabawne. Tak to u nas wygląda. Ale co ciekawe, w Skandynawii jest zupełnie inaczej, o czym przekonałam się, współpracując z firmą Larsa von Triera. Szef tej firmy, otwierając kilkanaście oddziałów w różnych krajach Europy, na stanowiska szefów wszystkich tych filii mianował kobiety! On nie chce mężczyzn na stanowiskach kierowniczych. Bo powiedział, że mężczyźni są skoncentrowani na ambicjach własnych i zainteresowani pokazywaniem się w dobrym aucie, a nie osiąganiem wspólnych celów.
– Kobiety nie są zainteresowane atrybutami władzy? A ciuchy, torebki, kolekcje butów? A Anna Wintour?
– A faceci to się nie stroją? Nie noszą drogich zegarków, butów, garniturów...? Na jedno wychodzi. O Magdzie Piekorz krążyły legendy, że w szpilkach chodzi na plan. Zapytałam – i rzeczywiście. Ja nigdy w życiu. Ale uważam, że kręcić filmy w szpilkach to jest niezły odlot, podoba mi się. Sama jak jestem na planie, staram się – wbrew pozorom – dobrze wyglądać. Ale raczej ubieram się tak, żeby było mi wygodnie.
– Nie jesteś ponad ciuchy?
– No nie. Bardzo lubię modę, fascynuje mnie styl alternatywny, lewacki. Lubię być widoczna, inna niż otoczenie, bawi mnie łamanie konwencji, zaskakiwanie. Co ciekawe, ja to robię nie dla mężczyzn, zdecydowanie z myślą o kobietach.
– Od nich chcesz się odróżnić? Liderka zostawia peleton daleko w tyle?
– Lubię, jak koleżanki doceniają mój styl. Ja wiem, czy to chodzi o zawody? Chcę się sobie podobać, a jak przy okazji komuś jeszcze, to miło.
– A u mężczyzny co cię kręci?
– Totalna wolność wewnętrzna, niezależność. Nie może udawać. Uwielbiam facetów szalonych, kamikaze, jadących po bandzie, ale i delikatnych gdzieś w środku. Nie lubię takich, co to zrobią wszystko dla kariery, nie lubię bogatych. Lubię takich, którzy nie dzielą ludzi na kobiety i mężczyzn. Natomiast mężczyzna musi mieć pasję i mało mówić, uwielbiam małomównych, co sobie nie strzępią języka. Może dlatego, że ja dużo mówię.
– Twój syn wyrośnie na samca alfa?
– Może na geja? Nie wiem. Kocham go niezależnie od tego, na kogo wyrośnie.
– Ale cieszysz się, widząc, że ma mocny charakter.
– Cieszę się, ale jednocześnie jest to jedyna osoba na całym świecie, która może mi wejść na głowę.
Małgorzata Szumowska ur. w 1973 r., reżyserka i scenarzystka. Za debiut fabularny „Szczęśliwy człowiek” otrzymała nagrodę na festiwalu w Salonikach. Jej drugi film fabularny to „Ono”, a kolejny – „33 sceny z życia” – zdobył Srebrnego Lamparta na festiwalu w Locarno i przyniósł nagrodę reżyserce na festiwalu w Gdyni.