Blisko ludziKombinują, bo muszą przetrwać. O tym, jak Polacy znajdują luki prawne

Kombinują, bo muszą przetrwać. O tym, jak Polacy znajdują luki prawne

Nowe obostrzenia wywołały wiele skrajnych emocji. Dla jednych jest to dobra decyzja, bo może nas uratować przed rozprzestrzeniającym się wirusem, dla innych gwóźdź do trumny. Wielu przedsiębiorców nadal nie podniosło się po ostatniej kwarantannie, a już czyha na nich widmo następnej.

Przedsiębiorcy szukają luk w prawie, by ominąć obostrzenia
Przedsiębiorcy szukają luk w prawie, by ominąć obostrzenia
Źródło zdjęć: © 123RF

W czwartek 15 października premier Mateusz Morawiecki przedstawił nowe obostrzenia, które regulują działanie wielu miejsc. W całym kraju zawieszono działanie basenów, aquaparków, siłowni, klubów i centrów fitness. Wprowadzono także zakaz organizowania wesel w strefie czerwonej i nakazano zamykanie lokali gastronomicznych o godz. 21. Nie ma co ukrywać, że nie spodobało się to części społeczeństwa, która przestraszyła się, czy będzie miała za co żyć, spłacać kredyty i wypłacać pensje. To sprawia, że zaczyna się kombinowanie, jak uciec przed narzuconym reżimem sanitarnym.

Siłownia to sklep, a może kościół?

Dla wielu właścicieli klubów fitness nowe obostrzenia to ponowne zamknięcie swoich biznesów. Są wśród nich tacy, którzy nie zamierzają złożyć broni bez "walki". I tak z klubów fitness stają się np. "sklepami ze sprzętem do ćwiczeń, gdzie odpłatnie można przetestować wszelkie maszyny", a zajęcia grupowe zmieniają się w "zgromadzenia religijne członków związku pn. 'Kościół Zdrowego Ciała'".

I o ile w nagłe założenie kościoła ciężko uwierzyć, tak do prowadzenia sklepów większość siłowni ma pełne prawo za sprawą wpisu w PKD. Portal Money.pl zwrócił się z pytaniem do policji, czy w przypadku takich rozwiązań również posypią się mandaty. Okazało się, że funkcjonariusze odwiedzili już tę siłownię. - Byliśmy tam w weekend. W sobotę w klubie było kilku ćwiczących, w niedzielę kilkunastu. Wysłuchaliśmy, co mają do powiedzenia pracownicy klubu odnośnie do zakazu działalności. Nie chcemy ujawniać, jak się tłumaczyli. Teraz weryfikujemy, czy naruszono rozporządzenie. Mandatu nie było - mówi młodszy inspektor Sebastian Gleń z krakowskiej policji w rozmowie z portalem.

O skomentowanie całej tej sytuacji poproszono Główny Inspektorat Sanitarny, jednak rzecznik prasowy GIS-u odmówił komentarza w sprawie i zalecił, aby pytania skierować do Centrum Informacyjnego Rządu. Stamtąd również nie ma jeszcze żadnych odpowiedzi.

Dlaczego Polacy tak reagują? Olga Paszkowska, psychoterapeutka, wyjaśnia, że naginanie prawa, może wynikać ze strachu i złości. – Nie zachęcam nikogo do szukania luk prawnych, ale to, co się dzieje, niech da nam do myślenia. Niech będzie refleksją nad zasadnością decyzji zamykania jednych miejsc, a innych nie. Odpowiednie uzasadnienie, rozmowa, statystki i zdrowy rozsądek na pewno byłyby pomocne. Dla przedsiębiorców to oznacza straty, lęk o byt, czasem bankructwo. Czasy i tak są trudne, po co jeszcze bardziej utrudniać takimi niespodziewanymi decyzjami właściwie "z dnia na dzień". A to budzi u ludzi sprzeciw, złość, bunt, ale także lęk. Ostatnie obostrzenia dotyczą przedsiębiorców, którzy dopiero co stawali na nogi po lockdownie, którzy walczą o przetrwanie. Myślę, że może towarzyszyć im również poczucie niesprawiedliwości, a brak rozmowy pomiędzy nimi, a rządzącymi tylko potęguje te negatywne emocje – dodaje.

 Psychoterapeutka zauważa, że często dla takich osób jest to walka o przetrwanie i stabilność finansową. – Jako psychoterapeutka staram się zrozumieć zarówno protestujących, jak i rządzących. Pod warunkiem, że obostrzenia będą racjonalne i przemyślane. Myślę, że tu kluczową sprawą jest rozmowa i słuchanie siebie nawzajem - mówi.

Wesele jedno, sale trzy

W strefie żółtej, jeśli chcemy urządzić przyjęcie, musimy liczyć się z tym, że towarzyszyć parze młodej towarzyszyć może zaledwie 18 gości, a do tego nie ma co liczyć na pierwszy taniec małżonków. W strefie czerwonej możemy o weselu zapomnieć zupełnie. Nie trzeba tłumaczyć, jak wielkim ciosem było to nie tylko dla zakochanych, planujących zawrzeć związek małżeński, ale również dla właścicieli sal weselnych.

Arkadiusz swój biznes ślubny prowadzi już od kilkunastu lat. Przyznaje, że, nawet kiedy zaczynał, tak bardzo nie bał się o swoje jutro, jak dziś. – Można się bawić w takie "zabiegi", ale nie kiedy jest zupełny zakaz organizacji. Teoretycznie my też możemy otworzyć sklep meblowy, w którym będzie możliwość testowania krzeseł, albo kościół świętego kotleta, gdzie modlitwa polega na jedzeniu, ale jest to mocno naciągane – żartuje.

– U nas w Małopolsce sytuacja jest naprawdę nieciekawa. Większość ludzi rozumie zagrożenie, dlatego nie ucieka się do takich środków, jednak są pary, które chcą nadal wziąć ślub, potem przyjść do naszej restauracji na obiad, a resztę imprezy zrobić w domu, tyle że zaprasza 20-30 osób – tłumaczy przedsiębiorca.

Arkadiusz wspomina jednak, że na wielu grupach, gdzie pary wymieniają się informacjami czy spostrzeżeniami, pojawiają się wątpliwości, w jakim stopniu wprowadzone obostrzenia są zgodne z prawdą. – Wielu ludzi ma obiekcje, czy się do nich w ogóle należy stosować, ewentualnie jak później uniknąć mandatu/kary – zaznacza.

 Magda za dwa tygodnie wybiera się na ślub kuzynki, który odbędzie się w żółtej strefie. Wie, że gości ma być zdecydowanie więcej, niż przewidują nowe normy. – Mieli ten plan "B" już od dawna. Dogadali się z właścicielką, że rozłożą wszystkich gości na dwie/ trzy sale. To duży kompleks, a że chętnych na ślub w listopadzie nie ma zbyt wielu, przystała na to – zdradza. – Ma być po 20 osób w sali, młodzież oddzielona od starszych osób. Kapela ma przygrywać "do kotleta" – opowiada 32-latka.

Gastronomia - zamknięte, ale od środka

Od 17 października wszystkie lokale gastronomiczne mogą być otwarte tylko od 6.00 do 21.00. W późniejszych godzinach możliwa jest tylko sprzedaż posiłków na wynos. Oczywiście obowiązują również ograniczenia co do liczby gości. Zajęty może być co drugi stolik, chyba że między stolikami znajduje się przegroda o wysokości min. 1 m, licząc od powierzchni stolika.

Właścicielom nie jest na rękę zamykać swój lokal już o godzinie 21. Jak wiadomo, szczególnie w weekendy, to właśnie godziny wieczorne były czasem, kiedy pracownicy restauracji mieli ręce pełne roboty, a właściciele odnotowywali najwyższe obroty. Nic dziwnego, że oni również starają się znaleźć wyjście z tej sytuacji.

 O czym przekonała się Ola, która wyszła ze swoimi znajomymi do zaprzyjaźnionego baru. – Poszliśmy w sześć osób, zanim się zorientowaliśmy była już 20:45. Właściciel nas nie wyprosił, ale zamknął drzwi do lokalu i pozwolił każdemu dokończyć swojego drinka. Żartował, że w razie czego powie, że pomagamy sprzątać. Finalnie z knajpy wyszliśmy po 23 – opowiada.

Beauty schodzi do podziemia

Natalia prowadzi swój własny salon piękności. W marcu, kiedy narodowa kwarantanna zmusiła ją do zamknięcia swojego biznesu odliczała tylko dni do "normalności". – Nie spałam po nocach, bo ciągle myślałam o nowych rachunkach, a przychodów nie było żadnych, to był strasznie stresujący okres – wspomina.

Teraz, chociaż branża beauty może funkcjonować normalnie, to stres zaczyna o sobie przypominać. – Śledzę na bieżąco wszystkie komunikaty. Boję się, że sytuacja się powtórzy, a wiem, że teraz jej zwyczajnie nie przetrwam. Już kilka miesięcy temu musiałam pożyczać pieniądze, żeby przeżyć. Dopiero staję na nogi i zwyczajnie się obawiam – mówi.

Na początku pandemii 32-latka faktycznie przestrzegała zakazów. Tym razem wie, że jeśli zmusi ją do tego sytuacja zejdzie do "podziemia". – Wolę dmuchać na zimę i zapewniam swoje stałe klientki, że u mnie zawsze będą mogły liczyć na świeży manicure – kończy.

Wirusolog Tomasz Dzieciątkowski mówi, że jest w stanie zrozumieć obie strony. Zaznacza jednak, że w tej sytuacji musimy myśleć o całym społeczeństwie. – To, co robią, jest absolutnie nieodpowiedzialne. Pamiętajmy, że tam, gdzie jest większe skupisko ludzi, tam jest również większe prawdopodobieństwo zakażenia się. Więcej komentować tutaj nie trzeba – podsumowuje.

Specjalista zauważa również, że takie działania mogą przełożyć się na dłuższy okres walki z wirusem. – To jest bardzo prawdopodobny scenariusz. Patrząc na to, co Polacy wyczyniają, to z pandemią możemy walczyć bardzo długo. Kiedy ktoś przestaje traktować patogen poważnie i nie przestrzega nawet podstawowych środków zapobiegawczych, jak higiena rąk, bo z takimi wyznaniami spotkałem się w mediach społecznościowych, to podsumowanie jest krótkie – "SARS CoV-2 lubi to" – kończy.

 Psychoterapeutka Olga Paszkowska z kolei radzi, żeby w tym trudnych momentach skupić się na sobie i planach krótkoterminowych – Zachęcam wszystkich, żeby nazwać swoje trudne emocje i się nimi zaopiekować, być w kontakcie z nimi, a nie udawać, że wszystko jest ok, gdy w rzeczywistości jesteśmy przygnębieni, czujemy lęk. Wszyscy żyjemy teraz w niepewności i to jest stresujące. Nie radziłabym robić dalekosiężnych planów, a raczej skupiać się na tym, co tu i teraz. Sięgać po wsparcie, medytować, spacerować, zdrowo się odżywiać, dbać o siebie. Czerpać z obecnego dnia tyle, ile się da, a planować co najwyżej dzień do przodu – zachęca.

Źródło artykułu:WP Kobieta
weselesiłownieobostrzenia

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (29)