Koronawirus w branży beauty. Gdy kosmetyczki i fryzjerzy muszą wybierać między łamaniem prawa a wyżywieniem rodziny
W okresie epidemii koronawirusa obowiązuje zakaz wykonywania usług przez fryzjerów i kosmetyczki. Wśród osób zatrudnionych w branży mówi się jednak o ludziach pracujących "w podziemiu". Do podjęcia takiego ryzyka skłania ich brak środków do życia i konieczność utrzymania rodziny.
Chociaż rząd zamknął salony fryzjerskie i kosmetyczne, chętnych na tego typu usługi wciąż nie brakuje. "Czy ktoś przyjmie mnie na paznokcie? Zapewniam, że siedziałam w domu!" – brzmi jedno z bardzo licznych pytań, jakie można znaleźć na grupach na Facebooku.
W sieci wciąż pojawiają się nowe ogłoszenia kobiet zapraszających klientki na "paznokcie" czy "rzęsy". Wiele osób pracujący w branży beauty jest oburzonych takim zjawiskiem. Wiedzą, że obecnie ich praca jest niebezpieczna, a za złamanie zakazu obowiązuje wysoka kara. Mimo to wciąż muszą płacić za wynajęcie lokali, a ich oszczędności powoli się kończą. Boją się, że jeśli rząd nie wprowadzi skutecznych propozycji pomocowych, również będą zmuszone "zejść do podziemia", by utrzymać siebie i wyżywić rodziny.
Nielegalne stylistki zaniżają rynek
Wioletta jest stylistką paznokci i prowadzi własny salon. W grudniu przeniosła się z Krakowa do mniejszego miasteczka, gdzie wynajęła większy lokal. – Mimo zmiany lokalizacji, mój salon świetnie prosperował. W Krakowie podnajmowałam jedno stanowisko u kogoś, a w mniejszym mieście mogłam za niewiele większe pieniądze wynająć większy salon. Wynajęłam go wraz ze wspólniczką zajmującą się przedłużaniem rzęs. Byłam zadowolona ze swojej decyzji – opowiada.
Zobacz także: Test szczoteczki sonicznej Panasonic
Gdy wybuchła epidemia koronawirusa, Wioletta zaczęła obawiać się o zdrowie swoje oraz rodziny. Nie chciała w takich okolicznościach przyjmować klientów. – Salon zamknęłam 14 marca i prawdę mówiąc zrobiłam to jako jedna z pierwszych kosmetyczek w miejscowości. Mam sześcioletnią córkę, która jest chorowita i kilka razy przechodziła zapalenia płuc. Co prawda w moim powiecie nie było jeszcze podejrzeń zakażeń, ale ja wolałam dmuchać na zimne – opowiada.
Chociaż Wioletta zamknęła salon, klientki nadal do niej dzwoniły, próbując namówić kosmetyczkę, aby przyjęła je w drodze wyjątku. – Były skłonne zapłacić więcej za manicure. Gdy odmawiałam, pytały, czy znam kogoś, kto obsłuży je teraz. Myślę, że w okresie epidemii koronawirusa każda stylistka, fryzjerka czy kosmetolog otrzymuje takie pytania – mówi. – Oczywiście są też stałe klientki, które rozumieją moją sytuację i proszą bym o nich pamiętała, gdy znów otworzę swój salon.
Koszt wynajęcia małego stoiska w centrum Krakowa wynosił 1300 zł z opłatami za 15m2. Wynajęcie salonu o powierzchni 80m2 w mniejszej miejscowości kosztowało 3000 zł plus rachunki, z czego połowę tej kwoty płaciła wspólniczka Wioletty. Zamknięcie salonu wiązało się z brakiem dochodów, a mimo to kobiety muszą płacić za wynajęcie lokalu.
– Złożyłam wnioski o postojowe i umorzenie składek ZUS, ale wszyscy mówią, że nie mamy na co liczyć. Branża beauty jest w tragicznej sytuacji. Jestem pewna, że jak to będzie dalej tak wyglądać, to dziewczyny będą świadczyć swoje usługi po domach. Szara strefa już się szerzy. Widziałam na forach internetowych masę ogłoszeń osób obecnie świadczących usługi – zdradza.
– Niby są kary, ale nie sprawdzają wszystkich. Odpowiedzialni właściciele salonów tracą klientów, którzy uciekają tam, "gdzie jest otwarte". Nielegalne stylistki zaniżają też rynek, proponując niższe ceny. Ciekawe, czy oferują klientom odpowiednie środki higieniczne. Teraz rękawiczki kosztują 180 zł za 100 sztuk, a w hurtowniach mówią, że do końca roku nie zejdą z cen. Do tego dochodzą koszty płynów do dezynfekcji i maseczek, a wiele z nas oddało je do szpitali – dodaje.
Państwo nie pomaga, klientki naciskają
Monika jest stylistką rzęs i otworzyła działalność w grudniu zeszłego roku. Jej praca miała charakter mobilny, ale zamierzała w przyszłości wynająć gabinet w salonie fryzjerskim. – Moje plany popsuła epidemia koronawirusa. 13 marca odwołałam wszystkie wizyty. Mam dwoje dzieci w wieku 4 i 13 lat. Martwiłam się o nie. Nie zmienia to jednak faktu, że jestem samotną, samodzielną mamą. Nikt nie wspiera mnie finansowo. Wiedziałam, że znalazłam się w trudnej sytuacji.
W trakcie epidemii Monika złożyła wnioski o świadczenia postojowe, opiekuńcze oraz zawieszenie ZUS. Na razie nie otrzymała jednak żadnej informacji zwrotnej. Kobieta stale odbiera telefony od klientek, które próbują umówić się na wizytę.
– Odmawiam. Boję się o siebie, o moje dzieci, o zdrowie klientek, bo nikt nie wie, czy nie jest nosicielem. Większość dziewczyn przyjęła zdroworozsądkowo zaistniałą sytuację. Niektóre klientki wciąż jednak do mnie piszą przysięgając, że z nikim nie mają kontaktu, są zdrowe, a za przedłużenie rzęs zapłacą więcej niż zwykle. Całe szczęście, że wyjechałam do rodziców na wieś i właśnie tutaj spędzam kwarantannę. Odległość jest dobrym argumentem, żeby nie drążyły tematu i przestały namolnie mnie przekonywać.
Chociaż Monika boi się koronawirusa, wie, że na dłuższą metę bez pomocy państwa nie poradzi sobie finansowo. Jest w kontakcie z panią pracującą w hurtowni, która opowiada jej, że dużo fryzjerek i kosmetyczek, mimo gróźb kar, nadal świadczy swoje usługi. – Ja sama, jeśli nie dostanę "postojowego", też będę musiała coś zrobić. Za coś trzeba żyć. Oszczędności w większości zainwestowałam we własną działalność, na którą zdecydowałam się dopiero cztery miesiące temu – przyznaje.
Presja wywierana przez klientki wprost proporcjonalna do długości odrostów
Michał Łenczyński jest od 20 lat dyrektorem zarządzających w Akademii Sztuki Piękności, branżę beauty zna na wylot. Jeszcze przed wybuchem epidemii zdecydował się zawiesić wszystkie kursy kosmetyczne. Gdy w Polsce zaczęły pojawiać się kolejne przypadki zachorowań na koronawirusa i zamknięto szkoły, zorientował się, że osoby pracujące w branży beauty i absolwentki jego akademii będą w trudnej sytuacji. Postanowił założyć na Facebooku grupę "Beauty Razem" zrzeszającą fryzjerów, stylistki paznokci, kosmetyczki oraz inne osoby pracujące w tym sektorze.
– Jesteśmy grupą nieformalną, choć funkcjonujemy już w mediach, pismach posłów do KPRM czy dwustronnej korespondencji z Ministerstwem Rozwoju. Nie jest to żadne stowarzyszenie, które ma 10 czy 20 osób. Po prostu założyłem grupę na Facebooku. Zaprosiłem specjalistki, z którymi utrzymuję relacje i poprosiłem, aby zaprosiły do grupy kolejne osoby. Czułem, że muszę za nimi stanąć i je wesprzeć, zmotywować. W ciągu jednego dnia zebrało się 8 tys. osób, w ciągu tygodnia 20 tys. osób, a obecnie jest nas blisko 30 tys. – opowiada.
Swoje wsparcie zaoferowali lekarz, księgowa, prawnik, psycholog. Wśród specjalistów i ich klientów przeprowadzili błyskawiczne badania rynku na tysiącach osób. Kiedy 14 marca 2020 r. wprowadzono stan zagrożenia epidemicznego, 94,1 proc. specjalistów zamknęło salony kosmetyczne, żeby dbać o zdrowie swoje i klientów, a co trzecia osoba (bo 29,9 proc. pracowników branży beauty) zaniosła swoje zapasy maseczek, rękawiczek i środków do dezynfekcji do szpitali, gdzie ich brakowało. Takie spontaniczne akcje z dobrego serca, inspirowane przez innych, odbywały się w całym kraju. Kosmetyczkom dziękował nawet prezydent Andrzej Duda.
Członkowie grupy zgodnie stwierdzili, że branża beauty znajduje się w bardzo złej sytuacji i skoro wkrótce może zostać odgórnie zamknięta, jak to miało miejsce w innych krajach, potrzebuje dedykowanego wsparcia. Postanowiono stworzyć petycję online skierowaną do Premiera Rządu RP, Minister Rozwoju, Minister Zdrowia, Organizacji branżowych i Głównego Inspektora Sanitarnego z prośbą o pilne opracowanie pakietu gotowych rozwiązań pomocowych dla sektora beauty.
– Zapytałem, czy specjaliści wyrażają zgodę, abym podpisał petycję swoim imieniem i nazwiskiem oraz pieczątką akademii. W ciągu chwili po tysiącu komentarzy "tak" rozładował mi się telefon. Sporządziłem i odczytałem petycję i przesłałem ją organom państwowym. Zrobiliśmy szybko badania rynku, zarówno pracodawców i przedsiębiorców branży beauty, jak i ich klientów. Ukazały one, że przed oficjalnym zakazem zamknięcia salonów jedyne 5,9 proc. lokali nadal prosperowało, jednak w perspektywie kolejnego tygodnia później 1/3 deklarowała konieczność otwarcia się z powodu braku środków do życia, a cała branża generuje 10 mln kontaktów osobistych miesięcznie – wyjaśnia.
Michał Łenczyński w oparciu o dziesiątki tysięcy komentarzy spisał petycję jasno określającą, jak wygląda teraz sytuacja branży, z jakimi problemami się zmaga, na jakich obszarach wymaga pomocy od państwa i zaproponował gotowe rozwiązania, co podparł wynikami badań.
– Ludzie mówią jasno, że jeśli nie otrzymają pomocy, za jakiś czas nie będą mieli za co żyć. Obecnie kara za świadczenie usług wynosi od 5 tys. do 30 tys. zł. Dużo czyta się o sytuacjach incydentalnych w kraju, gdzie ktoś ma otwarty salon czy świadczy usługi w domu. Zakaz jest fikcją, bo tak długo, dopóki nie zrekompensuje się osobie z branży beauty niemożliwości pracy, to ta osoba mająca na utrzymaniu nie tylko siebie, ale i także dzieci, wcześniej czy później będzie musiała pracować – stwierdza.