Blisko ludziKoronawirus w Niemczech i Francji. "Niektórym wydaje się, że najgorsze zagrożenie już za nami i nie wierzą w drugą falę"

Koronawirus w Niemczech i Francji. "Niektórym wydaje się, że najgorsze zagrożenie już za nami i nie wierzą w drugą falę"

Justyna Rygielska obawia się o zdrowie swoich dzieci
Justyna Rygielska obawia się o zdrowie swoich dzieci
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne | Maliny w maju
31.07.2020 16:02

Liczba zakażonych koronawirusem w Europie wzrasta. W Niemczech wprowadzane są kolejne obostrzenia. We Francji padła rekordowa liczba zakażeń. Polki mieszkające w tych krajach opowiadają o tym, jaka atmosfera panuje na ulicach.

Justyna Rygielska przeprowadziła się do Niemiec 5 lat temu. Od czterech mieszka w Hamburgu, gdzie doradza mamom, jak dobrać odpowiednią chustę do noszenia dziecka i jak z niej korzystać, współtworzy również profil na Instagramie o nazwie Chustomama w Niemczech. Sama ma dwoje dzieci. Jak wspomina, na początku pandemii wszystko wyglądało inaczej.

Koronawirus w Niemczech. Wszystko będzie tak, jak przed pandemią

– Nie było strachu, a raczej rozbawienie. Znajomi żartowali, że jakby u nich w korporacji był przypadek koronawirusa, to wszyscy poszliby na home office i byłoby super – wspomina. Stres zaczął się dopiero kiedy zamknięto szkoły i przedszkola.

– Moje dzieci były przestraszone, kiedy wychodziliśmy na spacery i widziały pozaklejane place zabaw i siłownie – opowiada. Sama przerwała pracę, żeby opiekować się pociechami. Mąż pracował z domu. Pamięta, że wtedy wszyscy ograniczali kontakty. Ze sklepów, podobnie jak w Polsce, znikały produkty.

– Na półkach brakowało mąki, drożdży i oczywiście papieru toaletowego. Przez pewien czas były ograniczenia, że jedna osoba mogła zakupić tylko jedną paczkę papieru – dodaje.

Według najnowszych wyników analiz opublikowanych przez Instytut Badawczy powszechnej kasy chorych AOK (WIdO), Niemieckiego Interdyscyplinarnego Stowarzyszenia Intensywnej Terapii i Medycyny Ratunkowej (DIVI) oraz Uniwersytetu Technicznego w Berlinie, jedna piąta pacjentów z COVID-19, która została przyjęta do 920 niemieckich szpitali od lutego do połowy kwietnia, zmarła. Przeanalizowane zostały dane około 10 tys. chorych na COVID-19.

Od kilku dni niemieckie media alarmują o nadejściu drugiej fali koronawirusa, liczba zakażonych wzrasta z dnia na dzień, ale emocje związane z koronawirusem opadły i ludzie coraz bardziej lekceważą zasady sanitarne.

– Starsi ludzie nadal chodzą w maskach i zachowują dystans. Młodzi różnie. W sklepach maski są obowiązkowe, ale większość zakładów wróciła już normalnie do pracy. Przedszkola też już działają. 6 sierpnia dzieci z podstawówek wrócą do szkół i wszystko będzie, jak przed pandemią – zauważa Justyna.

Sama obawia się ponownego otwarcia szkół. Jej młodsze dziecko będzie miało w sierpniu operację. Jeśli starsza córka wróci do szkoły, będzie miała kontakt z wieloma osobami i ryzyko zakażenia wzrośnie. Tym bardziej że ludzie już w czerwcu zaczęli spotykać się większymi grupami i wirus z łatwością może się rozprzestrzeniać. Justyna zwraca uwagę na to, że również przy składaniu zamówień w kawiarniach nie są zbierane dane klientów, choć wcześniej były. Podkreśla jednak, że nie wie, jak sytuacja wygląda w innych landach.

W kwietniu opublikowała w sieci filmik. Była przerażona swoimi obserwacjami

Ula jest studentką, ma 26 lat. W Niemczech zamieszkała 5 lat temu. Już w kwietniu, kiedy panika związana z koronawirusem wzrastała, a ludzie czuli się coraz bardziej samotni z powodu lockdownu, nagrała wideo o tym, jak wygląda sytuacja w kraju i umieściła je na swoim kanale na Youtube.

– Chciałam wyrzucić z siebie wszystkie moje obserwacje i emocje związane z tym, co się działo – wyznaje. W nagraniu opowiada o grupach osób, które spotykają się na zewnątrz, o dzieciach biegających na boiskach, o tym, że policja nie reaguje, a ludzie odpuszczają. A przecież był to dopiero początek pandemii. Ula przyznaje, że później chwilowo sytuacja się poprawiła.

Koronawirus | Sytuacja w Niemczech moimi oczami | Niemcy, życie w Niemczech | Usia

– Liczba zachorowań zaczęła spadać, dzieci powoli wracały do szkół i przedszkoli, otwierano bary, restauracje baseny. Wszystko wracało do normy. Nawet zdążyliśmy się już przyzwyczaić do noszenia maseczek w sklepach i autobusach – wylicza.

I wtedy nadeszły wakacje. 26-latka zauważa, że zagraniczne wyjazdy oraz migracja do Niemiec sezonowych pracowników z różnych części Europy przyczyniły się do znacznego wzrostu zachorowań.

– Teraz planuje się obowiązkowe testy na koronawirusa dla osób powracających z urlopu z miejsc wysokiego ryzyka. Obecnie każdy, kto wraca z zagranicy i chce się przebadać, może to zrobić bezpłatnie – mówi.

Ponadto upał nie sprzyja noszeniu maseczek. Choć chciałaby powiedzieć, że nadal wszyscy przestrzegają zasad bezpieczeństwa, bywa z tym różnie.

– Byłam świadkiem sytuacji, że sprzedawca zwrócił uwagę pani, która robiła zakupy bez maseczki. Powiedział, że nie zostanie obsłużona. Wiele osób w takich sytuacjach stara się zasłonić buzię ręką lub ubraniem – dodaje.

Sama przywykła już do nowej sytuacji i nie przeraża jej już to, że widzi ludzi nieprzestrzegających zasad.

– Niewątpliwie ludzie odpuścili sobie bardziej niż w kwietniu. Niektórym wydaje się, że najgorsze zagrożenie już za nami i nie wierzą w drugą falę – wzdycha.

Kasia Bartosik mówi o koronawirusie we Francji
Kasia Bartosik mówi o koronawirusie we Francji© Archiwum prywatne

Koronawirus we Francji. Obostrzenia powinny być wprowadzone o wiele wcześniej

We Francji nie wspomina się jeszcze o drugiej fali, choć pada rekordowa liczba zakażeń. 29 lipca pozytywny wynik testu na koronawirusa odnotowano u 1392 osób. Do tej pory 185 tys. Francuzów zostało zakażonych koronawirusem, a 30 tys. zmarło.

Kasia Bartosik mieszka w okolicach Paryża od 8 lat. Jeszcze w marcu, zanim wprowadzono obostrzenia, wiedziała, że musi być ostrożna. Robili z mężem zakupy raz na dwa tygodnie i unikali dużych skupisk ludzi. Od tamtej pory stara się przestrzegać zasad dystansu społecznego.

– Te obostrzenia we Francji zostały wprowadzone zdecydowanie za późno. Francuzi lubią się ze sobą spotykać, chodzić na imprezy. Kiedy były wybory to zakładali maski do głosowania, a później szli do znajomych i tam już zapominali o zasadach bezpieczeństwa – mówi.

Kasia zauważa, że do tej pory maseczki były zalecane, lecz nie obowiązkowe we Francji. Nie słyszała o tym, żeby ktokolwiek dostał mandat za jej brak. Teraz można za to zapłacić 135 euro kary.

– Z dezynfekowaniem rąk też było różnie. Bardziej ochroniarze w sklepach dbali o to, żeby ludzie to robili niż sami klienci – wyjaśnia.

Ponadto do rozprzestrzeniania się wirusa przyczyniły się liczne demonstracje, które miały miejsce we Francji.

– Ludzie zaczęli wychodzić na ulicę. Najpierw były protesty po zabójstwie Floyde'a, później policjanci strajkowali, potem strażacy. Wszyscy wychodzili na ulicę, nie pilnowali ani maseczek, ani odległości – opowiada.

Ponadto Kasia podkreśla, że rząd nie panuje nad tym, co dzieje się w biedniejszych dzielnicach Paryża.

– Ludzie mieszkają tam po 5 osób w małym mieszkaniu. Młodzi spotykają się na ulicach, później jeżdżą transportem publicznym i to wszystko w ten sposób się roznosi. Nikt tego nie kontroluje – mówi.

Martwi ją to, że po raz kolejny władze nie reagują w momencie, w którym powinny. Przez to obawia się kolejnego lockdownu, a wie, że tym razem ludziom będzie o wiele trudniej pozostać w całkowitym odosobnieniu.