Koszmarne zdrobnienia. Ludwika – brzmi dumnie, Ludka – wprost przeciwnie
Zdrabniamy na potęgę. Gdy wydajemy pieniążki, idziemy na kawusię i wyciągamy dokumenciki do kontroli. Uszy więdną, ale w końcu każdy ma jakieś naleciałości językowe. Krakowiacy nieczego nie uprawiają, ale ciągle wychodzą "na pole", ten i ów bezwolnie rzuca kur…. . Gorzej, gdy ktoś zdrabnia nasze imię.
Miało być piękne i dumne. Jeśli nie szlacheckie, to co najmniej przedwojennie. Żadne tam Brajany, Dżesiki czy pospolite Anie. Tyle że tak tu już jakoś jest z imionami długimi i uznawanymi za starodawne, że jedno kretyńskie zdrobnienie goni kolejne. Bo i czy matka z aspiracjami nazywając pierworodną Leokadia przypuszcza, że za 10 lat za jej córką będą krzyczeli na korytarzu "Loda, Loda, zrób mi loda"? Albo, że Cecylia zostanie nie Cecylką, ale Cycką?
Przykłady koszmarnych zdrobnień oryginalnych imion długo by wymieniać – Konstanty zostaje Kociem, Józefina – Ziutką. Trudno. Bywa jednak, że na zdrobnienia imion alergicznie reagują "nosiciele" tych całkiem zwyczajnych. Problem polega na tym, że trudno zmusić rodzinę i znajomych, żeby przestali z dnia na dzień używać zdrobnienia. Jedni uśmiechną się pobłażliwie i dobitnie zaakcentują znienawidzoną "Dominisię", inni mimo dobrej woli, będą gryźć się w język i poprawiać.
Asia - imię dla 10-latki
Jedną z takich osób jest Asia. To znaczy Joanna. Na formę zdrobniałą swojego imienia ma uczulenie. Trudno powiedzieć kiedy dokładnie "Asia" zaczęła ją tak irytować, chociaż obstawia rozpoczęcie pierwszej pracy.
- Asia jest dobre dla 10-latki, ale nie dla kobiety ponad trzydziestoletniej. Najlepsze jest i tak "pani Asiu" - dla mnie brzmi jak żart. Są takie zdrobnienia, których w sytuacjach zawodowych się nie używa, nikt nie mówi do moich koleżanek z biura "Pani Karolinko" albo "Pani Igusiu" – zrzyma się Joanna.
Kiedy zaczynamy bawić się w chałupniczą psychoanalizę Joanna stwierdza, że to chyba nie tak, że nie akceptowałaby zdrobnienia od innego imienia. Coś nie pasuje jej w tych Aśkowo-Asiowych "ś" i "si".
- Zabrzmię jak nawiedzona, ale te zdrobnienia kojarzą mi się dźwiękowo ze słowem "sikać", "sikanie", sama nie wiem – śmieje się Joanna, która pełną formę swojego imienia całkiem lubi, dlatego zmiana w urzędzie nigdy nie przyszła jej do głowy.
Przeczytaj także:
Zbawienie na Facebooku
Izabella mówi, że nic jej nie obchodzi, co ma w dokumentach, byleby znajomi mówili do niej tak, jak chce. Początkowo podobało się jej własne imię, w domu wszyscy zwracali się w hiperpoprawnym wołaczu – Izabello. No a w szkole zaczęła się Izka, fonetycznie raczej z "s" niż "z". Zaś od Iski do Iśki daleko nie było. Wolała Izabellę od Isi, ale kiedy masz 11 lat, jakoś się nad tym nie zastanawiasz. Wołają do ciebie "Iśka", więc reagujesz.
W liceum była już Izabella, ale dorastającej Izie przestało odpowiadać podwójne "L". Wydawało się pretensjonalne, zaś cząstka "bella", czyli z włoskiego "piękna", ją dołowała. Jaka ona piękna z tymi biodrami i pryszczami – myślała.
Przed wyjazdem na studia do Krakowa, na Facebooku ustawiła sobie imię "Maria". Tak też zaczęła się przedstawiać.
- Trudno powiedzieć dlaczego akurat imię Maria mi podpasowało. Wydawało mi się proste, ale jednak jakieś takie szlachetne. Wcześniej zdarzyło mi się pomyśleć, że ta nienawiść do "Izabelli" to może nerwica natręctw. Potem koleżanki z roku zaczęły się do mnie zwracać Maria i z dnia na dzień przestałam w ogóle zastanawiać się nad swoim imieniem. W sumie po raz pierwszy od jakichś 8 lat – opowiada Marysia-Iza.
28-latka nie potrafi powiedzieć, dlaczego aż tak alergicznie reagowała na swoje imię. Tym bardziej, że mimo względnej popularności imienia Izabella, drugiej Izy nigdy nie poznała. Podobnie zresztą jak Marysi.
- Wydaje mi się, że każde imię ma w sobie jakieś skojarzenie, którego sobie nie uświadamiamy. I niekoniecznie trzeba znać osobę o tym imieniu czy bohatera z filmu, czy książki. Kunegunda czy Brunhilda kojarzą się ludziom źle, bo mają coś twardego, nieprzyjemnego w brzmieniu. Co innego taka Gaja, Kaja, Maja – imiona zbudowane na tym samym fonemie. Wydają się dziewczęce, delikatne – opowiada Marysia i dodaje, że kiedyś czytała pasjami księgi imion i sporo zastanawiała się nad tym, jak są odbierani ludzie, którzy je noszą.
Ma nawet pewną teorię na ten temat. To, czy podobają się nam poszczególne słowa, zależy w pierwszej kolejności od ich desygnatu (Maria/Iza studiowała polonistykę), czyli po prostu znaczenia. Trudno wyobrazić sobie, żeby komuś podobało się słowo "mocz" albo "grzybica". Co innego "irysy" czy "szminka". Zdaniem Marii imiona kojarzą się nam właśnie ze zwyczajnymi słowami, a czasem z brzmieniem języków obcych, co do których też mamy w końcu swoje gusta.
Przeczytaj także:
Ludwika - to brzmi dumnie
Trzecią dziewczyną z którą rozmawiam, bo i wydaje się, że to kobiety najbardziej przejmują się swoimi imionami, jest Ludwika.
Jakimś cudem ominęły ją przedszkolne i podstawówkowe kpiny. Może dlatego, że jej imię bardzo podobało się nauczycielkom? Jakby nie było, wyrosła w przekonaniu, że "Ludwika" brzmi fajnie i oryginalnie. Do tej pory uwielbia swoje imię, ale problem leży gdzie indziej.
- Choćbym nie wiem jak często zwracała na to uwagę ludziom, zawsze zostaję w końcu "Ludką". Nawet kiedy zmieniałam pracę i na wstępie zaznaczałam, że zależy mi, żeby zwracali się do mnie pełną formą imienia, po dwóch miesiącach znowu byłam "Ludką" – denerwuje się Ludwika.
Jednocześnie rozumie z czego to wynika. Jej zdaniem, gdy imię jest rzadkie, a do tego nie jest super krótkie jak np. Mia czy Pola, wprowadza w komunikację jakąś nienaturalność. Wszyscy mówimy dziś na co dzień kolokwializmami. I jak tu do zapytania: "idziesz po żarcie?" dodać nagle "Eleonoro". Albo napisać maila o treści: "ASAP Włodzimierzu"?
- Zrozumiałam, że imiona takie, jak moje, nastręczają problemów, kiedy poznałam u znajomych Teodora. Od razu zaczęłam do niego mówić Teo, a dopiero potem zdałam sobie sprawę, że mimowolnie zdrabniam. Tomasza bym nie zdrobniła – wzrusza ramionami Ludwika.
Dodaje, że forma "Teo" "przynajmniej jest cool", za to "Ludka" kojarzy się jej z pomocą domową z międzywojnia.
- Niech Ludka poda, niech Ludka pozamiata – śmieje się Ludwika.
Portale i magazyny parentingowe zazwyczaj doradzają przyszłym rodzicom zwrócić uwagę na to, czy imię pasuje do nazwiska i jak tłumaczy się na języki obce, prezentują też statystyki popularnych w danym roku imion i ich znaczenia.
Kolejnym kryterium powinno być zdrobnienie. Można snuć teorię, że za "dziwne" brzmienie niektórych zdrobnień odpowiada to, czy jesteśmy do nich przyzwyczajeni. Szybciej zastanowimy się nad Gucią (Augustyną) czy Serkiem (Sergiuszem) niż nad Kasią i Tomkiem.
Z drugiej strony historie Joanny-nie-Asi i Marii-nie-Izy pokazują, że powszechność poszczególnych imion ma drugorzędne znaczenie. Choć z boku takie rozważania nie wydają się problemami pierwszego świata, imiona są ważnym elementem tworzącym tożsamość.
Rzecz jasna nie chodzi tu o to, że Matylda to plus pięć do seksapilu, a Arturom można zaufać. Raczej o to, że każde imię budzi jakieś skojarzenie. Ania będzie traktowana przez otoczenie nieco inaczej niż Andżelika i inaczej niż Fryderyka. Przeskok do niezbyt podobnego do "oryginału" zdrobnienia rzeczywiście może budzić opór.
Przeczytaj także:
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl