Kurczakobusem przez Gwatemalę
Niewiele ma wspólnego z wygodą i luksusem. Najczęściej różnokolorowy, obowiązkowo z wymalowaną Maryją lub Chrystusem. Może być Lupitą, Esmeraldą lub Carmelitą. Zawsze jest pełny i obładowany. Nie tylko przez pasażerów, ale również kury, a czasem i barany. „Chicken bus” – najpopularniejszy i najtańszy środek transportu w Gwatemali.
Niewiele ma wspólnego z wygodą i luksusem. Najczęściej różnokolorowy, obowiązkowo z wymalowaną Maryją lub Chrystusem. Może być Lupitą, Esmeraldą lub Carmelitą. Zawsze jest pełny i obładowany. Nie tylko przez pasażerów, ale również kury, a czasem i barany. „Chicken bus” – najpopularniejszy i najtańszy środek transportu w Gwatemali.
Zostały przywiezione ze Stanów Zjednoczonych i Kanady. Gdy tam żółty, szkolny autobus doczeka swej emerytury, zostaje wysłany na terytorium Gwatemali. Tutaj przechodzi znaczną metamorfozę i odkrywa nowe powołanie.
Musi być głośno i kolorowo
Każdy z „chicken busów” jest jedyny w swoim rodzaju, chociaż wszystkie posiadają pewne cechy wspólne. Tak jak każda szanująca się łajba, tak i „chicken busy” w Gwatemali noszą damskie imiona. Do tego muszą być kolorowe i jaskrawe, widoczne z dużej odległości. Im więcej mają odblaskowego różu i seledynu, tym według gwatemalskich standardów są piękniejsze. Do tego dochodzą wzorki i różne inne malunki. Nie może również obyć się bez wizerunku Jezusa, który najczęściej umieszczany jest na masce, jak i z tyłu autobusu.
W środku nad przednią szybą wisi różaniec, czasem nawet i kilkadziesiąt. Niektórzy mają zdjęcie ukochanej, inni panią z zeszłorocznego kalendarza. Ale obok zawsze stoi figurka równie ważnej Matki Boskiej. Kolorowe lampki, zegarki, kolekcja naklejek, to wszystko jest, ich ilość zależy jedynie od zainteresowań kierowcy.
O ciszy w „chicken busie” można zapomnieć. Skutecznie zakłóca ją muzyka w stylu nieważne co, byle było głośno, dużo basów i bitów. Głośniki są wszędzie, na końcu autobusu, pod fotelami, przyczepione do dachu, często zajmując miejsce bagażu.
Najważniejszy oczywiście jest kierowca, tuż za nim jego pomocnik. Młody chłopak, który zwisając przez drzwi krzyczy, ogłasza w jakim kierunku jedzie autobus. W Gwatemali nie ma przystanków, punktów ze sprzedażą biletów, żadnych informacji. Wystarczy machnąć ręką na nadjeżdżający autobus i zostawić pieniądze kierowcy. Nie oczekujmy biletu, bo takie w Gwatemali po prostu nie istnieją.
Szybki jak strzała
Zazwyczaj są to już stare graty, których dyszenie i dławienie zdradza sędziwy wiek, ale kierowcy potrafią wyciągnąć z nich co tylko się da. Nawet na górskich zboczach mkną jak szaleni, używając jedynie głośnego klaksonu przed zakrętem, by ostrzec wyprzedzanego sąsiada. Zakręt, nie zakręt, gaz do dechy i do przodu.
Pęka w szwach
O wolnym miejscu nie ma mowy. „Chicken busy” załadowane są po same brzegi. I to dosłownie. Dwuosobowe siedzenia przewidziane są dla trzech pasażerów. Do tego dochodzą miejsca stojące. Tutaj to już bez ograniczeń, aby drzwi się domknęły. Kury i inne stworzenia także często się zdarzają. Nie bez powodu okrzyknięto je „chicken busami”. Na bagaże w środku nie ma już miejsca, więc wszystkie lądują na dachu. Przymocowane linkami do metalowych rurek często walczą o przetrwanie, chociaż nie wszystkim się udaje. Ale przecież zgubienie bagażu nawet najdroższym liniom lotniczym może się przytrafić.
Komu nie polecam?
Tym, którzy cenią sobie komfort i wygodę. Nie lubią tłumu i zapachu żywych kurczaków. Jeśli nie znosisz głośnych klaksonów, szalonych kierowców i muzyki disco polo w wersji latynoamerykańskiej, to pod żadnym pozorem nie wsiadaj do „chicken busa”. Jeśli jednak chcesz zobaczyć prawdziwą Gwatemalę i mieszkających tu ludzi, musisz koniecznie spróbować tej jazdy.
Magdalena Jurkowska B., która wspólnie z mężem wybrała się w kilkuletnią podróż dookoła świata. Porzucili „dorosłe życie” i wyruszyli odkrywać najróżniejsze zakątki świata.
(mjb/sr)