ModaLa Dolce Vita

La Dolce Vita

La Dolce Vita
Źródło zdjęć: © Agencja/EAST NEWS
07.08.2007 12:59, aktualizacja: 29.05.2010 22:56

"Bywa, że widzę kogoś na ulicy w naszych ciuchach i mam ochotę poprosić, żeby je zdjął. Niektórzy, po prostu nie powinni ich nosić, powinni się trzymać z dala od loga D&G" - szczerze wyznaje Domenico (Dolce). "Podobnie jest z gwiazdami. – dodaje Stefano (Gabbana) - Czasami któraś prosi, żeby pożyczyć jej ciuchy, a ja mówię nie".

"Bywa, że widzę kogoś na ulicy w naszych ciuchach i mam ochotę poprosić, żeby je zdjął. Niektórzy, po prostu nie powinni ich nosić, powinni się trzymać z dala od loga D&G" - szczerze wyznaje Domenico (Dolce). "Podobnie jest z gwiazdami. – dodaje Stefano (Gabbana) - Czasami któraś prosi, żeby pożyczyć jej ciuchy, a ja mówię nie – bo może nie mam czasu, może nie lubię danej osoby, piosenkarza albo nie podoba mi się piosenka".

Domenico (niższy, łysawy) i Stefano (brunet, przystojniejszy) nie znają cnoty skromności, choć twierdzą, że w kościele bywają co niedzielę. Obaj deklarują szczerą wiarę. Przejawia się ona głównie w nabożnym stosunku do własnego oblicza i, rzecz jasna, wizerunku Matki Boskiej, który ochoczo wykorzystują w swoich projektach. Jednak tak naprawdę w ich życiu rolę kluczową odegrała nie Maria z dzieciątkiem, lecz Madonna w koronkowym staniku.

„W 1991 roku zgłosiła się do nas, żebyśmy ją ubrali na premierę „ W łóżku z Madonną“. To było coś. Byliśmy jej fanami od zawsze, znaliśmy jej wszystkie wcielenia, a mieliśmy wykreować nowe – po raz pierwszy (i jak do tej pory ostatni), kiedy pracowaliśmy z gwiazdą, zżerała nas trema“. Dwa lata później zaprojektowali kostiumy do trasy girlie show. Teraz obaj mają Madonnę w telefonie w opcji szybkie wybieranie.

Różne duetu początki

Stefano Gabbana jest jednym z nielicznych projektantów, który otwarcie przyznaje, że wcale sobie tego zawodu nie wymarzył. Do 20 roku życia nie miał nic wspólnego z modą, ubierał się w second-handach. I pewnie do dziś byłby grafikiem w agencji reklamowej, gdyby któregoś dnia nie spotkał w night-clubie Domenica Dolce . Gabbana od razu przypadł Dolce do gustu – pewien siebie, przystojny, wyrazisty. Stefano nie od razu był tak entuzjastyczny, ale jak przyznał: „ Domenico zyskał przy bliższym poznaniu‘. Dolce tymczasem klasycznie: projektantem chciał być od zawsze. – tata był krawcem, mama pracowała w sklepie z tkaninami. Domenico już jako nastolatek potrafił skroić i suknie ślubną, i robotniczą czapkę. Poszedł nawet do szkoły mody, ale po kilku miesiącach zrezygnował.

"Wszystko, czego mnie uczono, miałem w małym palcu. Marzyłem o haute couture, chciałem pracować dla Armaniego. Raz nawet poszedłem do jego studia. Bez żadnego wcześniejszego umówienia. Wchodzę, a tam od drzwi po recepcję, ciągnie się biały, puszysty dywan. Spojrzałem na swoje buty i nie wiedziałem, czy lepiej je zdjąć i wejść na bosaka, czy może sprofanować to śnieżne cudo. W końcu prześlizgnąłem się bokiem wzdłuż ściany, zostawiłem sekretarce jakieś swoje szkice, ale do tej pory nie wiem, czy Giorgio kiedykolwiek je widział."

Kiedy się poznali, Dolce akurat pracował jako asystent u projektanta Giorgio Corregiari. Przyprowadził do niego Stefano, który co prawda nie posiadał żadnych kwalifikacji, ale za to, jak się miało później okazać, miał oko. „Dolce miał śmieszny zwyczaj – wspomina Gabbana - kiedy szkicował, zasłaniał kartkę ręką, jak dzieciak z podstawówki - żeby tylko nikt nie ściągnął jego pomysłów“. Dopiero z czasem zaczął mi pokazywać swoje projekty, zaczęliśmy pracować w duecie. Domenico wymyślał ogólną koncepcję, realizował ją, a ja jedynie na koniec rzucałem okiem i nanosiłem ewentualne poprawki i gotowe. Domenico traktuje modę refleksyjnie, skupia się na detalach, ja nie jestem w stanie poświęcić danemu ubraniu więcej niż 10 minut“.

Seria szczęśliwych wypadków

Szybko stało się jasne, że chłopcy w drugorzędnej roli nie nie odnajdą. „W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że mamy znacznie większe ambicje niż asystowanie u nikomu bliżej znanego projektanta. Zostawiliśmy pracę i zamieszkaliśmy w małym lofcie, który szybko stał się biuro-pracownią. Na drzwiach była tabliczka z naszymi nazwiskami – jak u prawników. Miałem 21 lat – to było coś – wspomina Gabbana. Na początku, nawet jak pracowaliśmy dla jednego klienta, każdy wypisywał swoją fakturę. W końcu księgowy spytał, czy nie moglibyśmy ograniczyć się do jednej i wystawiać ją np. na Dolce&Gabbana.“ Pierwszą prawdziwą kolekcję ready to wear „The real woman“ stworzyli dopiero w 1986 roku. Projekty przypadły prasie do gustu, ale kiepsko się sprzedawały. Zniechęcony Dolce napisał do fabryki list, w którym prosił o skasowanie zamówienia na materiały do następnej kolekcji. By nieco się odstresować, para udała się na święta do Palermo, do rodzinnego domu Domenica.

Ale szybko okazało się że z „ gwiazdkowego urlopu“ nici – w ramach bożonarodzeniowego prezentu, pan Dolce postanowił zainwestować w syna swoje oszczędności – 2 mln lirów (teraz ok. 12 tys. zł). Domenico Natychmiast udał się do fabryki, by odkręcić całą sprawę, ale tam okazało się, że materiały już czekają – list albo nie doszedł albo się zawieruszył.

Wycieczka na Sycylię okazała się owocna nie tylko w sensie finansowym. Przede wszystkim Dolce zaraził Gabbanę entuzjazmem do sycylijskiego folkloru: mafiozi, biedacy i piękne, młode wdowy. Gabbana był oczarowany – wpadło mu w oko zdjęcie pewnej kobiety: ubrana w pogrzebową czerń. „Miała piękne oczy, zmysłowe usta, ale jej spojrzenie było przepełnione bezbrzeżnym smutkiem. Wyglądała przy tym niezwykle zmysłowo“ - wspomina.

Kiedy wrócili do Mediolanu, odnalazł autora fotografii Ferdinando Sciannę. Namawiał go, by zrobił dla nich reklamowe zdjęcie, ale on był reportażystą i nie miał ochoty zajmować się modą. W końcu pojechali razem na Sycylię i tam w 1987 roku powstały zdjęcia do jednej ze słynniejszych kampanii Dolce&Gabbana. A na nich ponętna piękność imieniem Marpessa, bez make-up'u, ubrana w dopasowaną czarną sukienkę, sprawiała wrażenie nagiej, mimo że wszystko miała zakryte. Jakiś czas potem Stefano odkrył, że zaszła pomyłka – okazało się, że to wcale nie Scianna był autorem zdjęcia, które tak spodobało się Gabbanie.

Skromności mówimy nie

„Kiedy projektowaliśmy kolejne kolekcje, zawsze wyobrażaliśmy sobie film w których te kostiumy mogłyby zagrać. Ideałem kobiety były dla nas Sophia Loren i Anna Magnani – zjawiskowe, lubieżne i delikatne zarazem, na ekranie płakały i śmiały się – prawdziwe Włoszki. Uwielbialiśmy Felliniego, Pasoliniego, de Sicę“. W latach 90. modne były wychudzone dziewczyny, oni woleli pełne kształty – kobiety jak z La Dolce Vita“ Felliniego. Byli totalnym zaprzeczeniem stonowania, umiaru, a już na pewno „włoskiej elegancji w stylu Armaniego“. Nie próbowali, jak większość projektantów z półwyspu, uczyć Hollywood jak ubierać się po włosku, wręcz odwrotnie – chcieli pokazać Włochom jak ubierać się w stylu Hollywood. „ “Minęło ponad 20 lat odkąd zadebiutowaliśmy na wybiegu, a my wciąż to samo. Ostatnio powiesiliśmy sobie w pracowni kartkę – „żadnego jeansu, gorsetów, żadnych kocich wzorów“ – ale nic z tego“ – śmieją się.

Dolce i Gabbana kochają przepych, nadmiar i wyuzdanie. Ich atelier też niczym nie przypomina ascetycznego studia. Na ścianach lamparcie cętki, ciężkie zasłony, draperie, porozstawiane wokół obitych aksamitem kanap palące się świeczki. Podobnie wyglądał ich dom, o którym mówiło się, że kto miał okazję tam być, może sobie darować Kaplicę Sykstyńską. Teraz „chłopcy“ – bo tak zwykło się ich nazywać w słonecznej Italii – nie mieszkają już razem. Po tym jak niespełna dwa lata temu publicznie ogłosili rozstanie, każdy z nich zajął oddzielny apartament, na różnych piętrach ich wspólnej, mediolańskiej Villi Volpe.

D&G is not love anymore

„Kiedy się rozstaliśmy, na początku chciało mi się wyć. Trzasnąć drzwiami i wyjść. Byliśmy bardzo intensywnym, namiętnym związkiem, chcieliśmy razem adoptować dziecko, marzył nam się ślub. Nie wyobrażałem sobie dalszej współpracy“– wspomina Gabbana. Z czasem wszystko się ułożyło. Za Dolce&Gabbana stoją zbyt duże pieniądze. Główna linia, młodzieżowa D&G – obie w wersji damskiej, męskiej, buty, akcesoria, okulary, bielizna, perfumy… - nie tak łatwo z tego zrezygnować. „Pojawił się nawet pomysł, żeby sprzedać markę do Gucci Group, które wcześniej kilka razy się zgłaszało, ale doszliśmy jednak do wniosku, że damy radę. Poza tym żaden z nas nie potrzebuje pieniędzy, nawet nie wiemy ile mamy na koncie. Z czasem pewnie pójdziemy na emeryturę, zatrudnimy młodego projektanta, ale jeszcze nie teraz“. – tłumaczy decyzję Dolce - „Zresztą nawet nie wiemy kto to mógłby być. Nicolas Ghesquiere zajęty (Balenciaga), Olivier Theyskens również (Nina Ricci), Alexander McQueen na swoim…“

Zresztą nikt chyba nie wyobraża sobie Dolce&Gabbana bez Domenico i Stefano. Podczas gdy lata 80. należały do eleganckiego Armaniego, 90. do wysublimowanej Prady, teraz nastał ich - niezbyt subtelny, ale za to jaki sexy czas. We Włoszech mają status narodowych bohaterów odkąd w zeszłym roku zaprojektowali na mundial stroje dla reprezentacji. Gdy szukali kogoś, kto będzie się nadawał do reklamy ich powstałego we współpracy z MOTOROLĄ złotego telefonu RAZR V3i, po długich namysłach wybrali własne twarze. Są rozpoznawalni, nie tylko jako duet, ale też każdy z osobna. W zeszłym roku LANCIA zgłosiła się do Stefano z prośbą, by zgodził się wystąpić w spocie ich prestiżowego miejskiego autka Ypsilon.

Do wielbicieli włoskiego duetu należą Monica Belucci, Isabella Rosselini, a także Demi Moore, Kylie Minogue, Lenny Kravitz, Sting i Pavarotti. Na pokazie wiosna/lato 2007 modelki w płaszczykach z lakierowanej skóry, wdziankach z lateksu i metalicznych, karykaturalnych gorsetach przedefilowały w rytm piosenek Justina Timberleka, fana pasków z monogramem D&G. Najważniejsza jest jednak dla nich Victoria Beckham. „Ona jest ideałem“. W pracowni honorowe miejsce zajmuje manekin, będący dokładnym odzwierciedleniem jej sylwetki, to na nim dopasowują, upinają, skracają… Kiedy pani Beckham przychodzi, wszystko jest gotowe. Mają z nią niepisaną umowę– w zamian za bycie (nieoficjalną) twarzą Dolce&Gabbana (przechadza się w ich ciuchach po czerwonym dywanie i nie tylko) ma 40-procentową zniżkę na wszelkie produkty D&G i dwa bilety na ich pokazy - miejsca w pierwszym rzędzie.

Za takie układy zazwyczaj się płaci. Dolce i Gabbana nie muszą. „Etap kompromisów mamy za sobą. Współpraca z gwiazdami się opłaca, zapewnia rozpoznawalność, ale o nią zabiegać nie musimy. W razie czego zawsze mamy siebie“. Rzecz jasna w sensie marketingowym, bo w romantycznym już nie.

WYDANIE INTERNETOWE

Źródło artykułu:WP Kobieta