Letnie kombinacje
Wakacje to fajna rzecz. Dla dzieci. I nauczycieli. Dla rodziców to czas zdobywania sprawności z logistyki. Przedszkola w większości zamknięte co najmniej na miesiąc, świetlica szkolna poza zasięgiem, kolonie kosztują majątek, a ty masz człowieku w perspektywie dwa miesiące kombinowania, co z dziećmi.
19.08.2013 | aktual.: 19.08.2013 21:58
Wakacje to fajna rzecz. Dla dzieci. I nauczycieli. Dla rodziców to czas zdobywania sprawności z logistyki. Przedszkola w większości zamknięte co najmniej na miesiąc, świetlica szkolna poza zasięgiem, kolonie kosztują majątek, a ty masz człowieku w perspektywie dwa miesiące kombinowania, co z dziećmi. Nie każdego stać na nianię, no chyba że zatrudnia własną mamę. Co robić?
Nie wiem, jak Wam, ale mi – od kiedy mam dzieci – okres letni kojarzy się z grafikami: kto, kiedy, na jak długo, kto przejmuje potem, ile zostało mi urlopu i czy mogę go „zaklepać” na okres, kiedy przedszkole jest nieczynne. W tym tygodniu córkę przejmuje babcia, syn jest z tatą, ja z jednym dzieckiem widuję się popołudniami, po pracy, bo drugie mieszka za daleko. Potem zamiana, młody do babci, córa do taty, angażowana jest jeszcze druga babcia, która wprawdzie nie zawsze może, ale bardzo chce pomagać. Ja odliczam dni do urlopu, nie dlatego, że mam w planach wyprawę na Malediwy i wielkie spanie, ale zwyczajny odpoczynek od tych zwariowanych kombinacji. Chociaż przez dwa tygodnie będę miała swoje szkodniki przy sobie w tym samym czasie. Nie będę rano budzić się ze świadomością, że dzisiaj czeka mnie kolejny bieg przełajowy od jednego domostwa do drugiego.
Latem dopiero widać, że w czasie roku szkolnego, nawet jeśli wstajemy o absurdalnych, nieprzyzwoitych porach, a wieczorem padamy na pysk tuż po wiadomościach, to jednak jest prościej. Człowiek całość ogarnia, bo ma ustalony harmonogram, z kalendarza lub lodówki krzyczą do nas notatki, przypominające o gimnastyce korekcyjnej, dodatkowym angielskim, zajęciach z tańca i wizycie u alergologa. Dużo tego, ale jak się już wpadnie w ten rytm, to jakoś siłą rozpędu lecimy przez tych dziesięć miesięcy. Wprawdzie zdarzają się drobne wpadki, ale nie są w stanie wytrącić nas z orbity. Aż tu przychodzi lato, dodatkowe zajęcia znikają, wydaje się przez chwilę, że oto roztacza się przed tobą okres dwumiesięcznej szczęśliwości, relaksu i życia na wolnych obrotach. I wtedy nagle pojawia się pytanie: „Co z dziećmi?”.
Wakacje, które mają być czasem rodzinnej integracji, są tak naprawdę wielką żonglerką. I nic się z tym nie da zrobić, żeby nie wiem jak psychologowie zalecali zacieśnianie latem więzi rodzinnych i poznawanie się nawzajem. Dla mnie lato to czas oddalenia, rozdzielenia; bo obóz, bo półkolonie, wizyta u dziadków, bieganina i to rozpaczliwe nadrabianie czasu w weekendu, w dzikim tłumie turystów i innych rodziców robiących dokładnie to samo. Dlatego z ulgą przywitam wrzesień. Wprawdzie będę znów nieprzytomna, ale paradoksalnie spędzę z dziatwą więcej czasu, a i poznam ich lepiej. Zalepianie czarnych dziur w grafiku psuje radość z bycia razem i wyczerpuje baterie w tempie zabójczym. Dlatego chętnie odpocznę od tych wakacji...