Leżała w szpitalu obok Doroty. Mówi, co działo się w nocy
Blisko trzy tygodnie temu zmarła ciężarna Dorota, której nie udzielono pomocy w nowotarskim szpitalu. W tym samym czasie, na tym samym oddziale leżała pani Katarzyna, której także odeszły wody płodowe. "Miałam szczęście" - wyznaje pacjentka.
Śmierć 33-letniej Doroty wstrząsnęła Polską. Od momentu, gdy Trybunał Konstytucyjny ogłosił, że aborcja z powodu "ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu jest niezgodna z konstytucją", lekarze boją się działać i podejmować decyzję w kwestii zdrowia ciężarnych pacjentek.
"To mogłam być ja"
W chwili, gdy ciężarna Dorota umierała, na oddziale była inna pacjentka w podobnym stanie. Katarzyna, której tak samo jak Dorocie w piątym miesiącu ciąży odeszły wody płodowe, trafiła do szpitala w Nowym Targu. Jej także lekarze kazali leżeć i czekać.
- To mogłam być ja. Ten sam szpital, ten sam dzień, ta sama noc. Płakać mi się chce - rozpoczęła kobieta w wywiadzie dla programu "Uwaga!".
Lekarze albo nie zauważyli, albo zignorowali rozwijającą się sepsę, mimo że według wiedzy medycznej płód na początku 21. tygodnia ciąży nie miał wielkich szans na przeżycie. Ciążę, według litery prawa, można było przerwać.
Na szczęścia dla Katarzyny, u niej akcja porodowa rozpoczęła się sama.
- Była już nieciekawa sytuacja. Rozpoczynał się wczesny poród, dali mi kroplówkę, leki na podtrzymanie ciąży. Całą noc leżałam sama na sali z nogami do góry. Pan doktor powiedział mi, że wody będą mniej odpływać – opowiada pani Katarzyna.
Po chwili kobieta dodała:
- Cieszę się, że się to u mnie tak nie skończyło. Dziecko nie przeżyło, ale ja mam się dobrze, mam dobre wyniki badań. Mogę powiedzieć, że miałam szczęście. Szczęście w nieszczęściu.
Mimo że lekarze wiedzieli, że jej dziecko nie przeżyje, kazali jej czekać. Katarzyna przyznaje, że nikt nie chciał przyspieszyć akcji porodowej, ani nikt nie poinformował jej, że w przypadku odejścia wód płodowych i czekania, może wystąpić sepsa. Lekarze nic jej nie powiedzieli, tak samo jak 33-letniej Dorocie.
- W sumie nie dochodziło do mnie, że mogłoby mi się coś takiego stać. Czytając, że to nie jest pierwsza sytuacja w Polsce ze śmiercią, dochodziło do mnie stopniowo, że to też mogło mi się przytrafić - mówi kobieta.
Małgorzata Kraszewska, ginekolog-położnik, tłumaczy:
- Odpływanie płynu owodniowego daje ogromne ryzyko wystąpienia infekcji. Reżim łóżkowy zwiększa ryzyko infekcji i zakrzepicy, więc w takim przypadku nic nie daje, a wręcz przeciwnie, zwiększa zagrożenie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Noc dla pacjentek była koszmarem
Płód w 21. tygodniu ciąży nie miał szans na przeżycie. Psycholog odciągnął jednak pacjentkę i jej męża od pomysłu przeniesienia Doroty do innego szpitala. Małżeństwo usłyszało, że jest to niebezpieczne. Nikt jednak nie ostrzegał, że nierozwiązanie ciąży przy całkowitym bezwodziu również może skończyć się tragicznie. Swoją ostatnią noc Dorota spędziła w ogromnym cierpieniu.
- Koło godziny 22:00 z sali naprzeciwko, albo obok, zaczęły dochodzić bardzo nieprzyjemne dźwięki. Głośne, jak kogoś, kogo ciągnie na wymioty, z tym że to nie były takie dźwięki jak w zwykłej chorobie. Słychać było ból. Miałam drzwi zamknięte, ale to było strasznie głośne, jakby to się działo zaraz obok mnie. Okropnie głośno - wspomina Katarzyna.
Pacjentka mniej więcej co pół godziny słyszała dźwięk dzwonka, którym pacjenci alarmują położnych. Zaznacza również, że słyszała, jak Dorota wzywała pomoc.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.