Ludzie obrzydzili mi samą siebie, teraz czuję się ważna
- Dopiero tu, w centrum, usłyszałam, że kobieta, matka, jest ważna - mówi Asia, podopieczna gdańskiego oddziału Centrum Praw Kobiet. - Nikt mi tego wcześniej nie powiedział.
02.12.2016 | aktual.: 07.12.2016 15:02
Historia Asi jest jednocześnie historią tysięcy Polek. Za mąż wyszła bardzo młodo, przed mężem nie spotykała się z żadnym mężczyzną, nie znała innego życia, a z domu wyniosła przekonanie, że jak ślub, to na całe życie. W jej przypadku „na całe życie” trwało jakieś dwadzieścia lat, a decyzja o rozwodzie była jedną z najodważniejszych, jaką podjęła. I jak do dziś uważa jej rodzina – głupią i niezrozumiałą.
Kobieta jest ważna
- Już dzień przed ślubem zdarzyło się coś, co dało mi do myślenia - opowiada Asia. - Był piątek, chciałam iść z przyszłym mężem do spowiedzi, ale nie zjawił się na spotkanie.
Jak się okazało – wolał tego wieczoru pić z kolegami. Choć Asia poczuła niepokój, na zmianę decyzji było już za późno. Do ślubu została niecała doba, a ona była w ciąży. Dość szybko przyszło jej się przekonać, że tamten piątkowy wieczór był złą wróżbą. Tak miało wyglądać całe jej małżeństwo. Ona w domu, pozostawiona sama sobie, najpierw w ciąży, potem z kolejnymi dziećmi, on jeździł po świecie. Nie pracowała. Miała zajmować się rodziną i tym wszystkim, co powinna robić kobieta w tradycyjnej, patriarchalnej rodzinie.
Nic dziwnego, że po 20 latach, gdy doszła do wniosku, że pora wreszcie zrobić coś dla siebie, a tym czymś musi być rozwód, rodzina uznała ją niemal za wariatkę. Przecież nic nie miała: ani pracy, ani żadnego doświadczenia zawodowego, ani własnych pieniędzy. Wszystko poświęciła dzieciom, przez tyle czasu nie pomyślała o sobie, swoich marzeniach, ambicjach, ale również o tym, co zrobi i jak sobie poradzi, jeśli rozstanie się z mężem.
- Dzieci ledwie go znały – opowiada Asia. – Był zajęty sobą i swoją pracą, wyjazdami, karierą. Ale gdy powiedziałam, że chcę rozwodu, natychmiast zagroził, że odbierze mi dzieci.
Nagła zmiana frontu zaskoczyła Asię. Tym bardziej, że sam do jakiegoś czasu przebąkiwał, że może lepiej będzie, jeśli się rozejdą. Nie kleiło im się od dawna, a właściwie – jak sądzi dziś Asia – od samego początku. W tym związku nie było ani bliskości, ani czułości.
To się nazywa przemoc
Renaty takie groźby już nie dziwią. W ciągu procesu rozwodowego, który trwał dwa lata, usłyszała na swój temat różne rzeczy. Mąż zabrał jej najpierw kluczyki do samochodu, potem zamieszkał w pokoju obok z nową dziewczyną. Renata chcąc, nie chcąc, wolała wyprowadzić się do matki. Gdy jej synek zachorował, dzwoniła do (jeszcze) męża, błagając, żeby zawiózł ją z gorączkującym malcem na pogotowie albo przynajmniej wypożyczył samochód (ich wspólny). Usłyszała tylko, że ma sobie zamówić taksówkę.
- Mimo że palcem przy dziecku nie kiwnął, to przed pierwszą rozprawą krzyczał, że zabierze mi Maciusia, że bez niego jestem nikim, że sobie nie poradzę.
Właśnie ta myśl bardzo długo trzymała ją przy mężu przemocowcu. Poznali się na studiach, pokochali i wzięli ślub. Miało być jak w bajce, zamiast tego zaczął się koszmar. Adrian, jej mąż, zawsze był typem macho, ale kiedyś to właśnie ją w nim urzekło. Taki władczy i silny mężczyzna, przy którym mogła poczuć się mała i bezbronna. Pierwszy raz uderzył ją w noc poślubną, bo była zbyt zmęczona na amory. Rano przepraszał i obiecywał, że ogarnął go jakiś pijacki amok. Nie był sobą. W trakcie poprawin tańczyła z teściem, a ukradkiem ocierała łzy. Adrian wytrzymał dwa lata. Drugi raz oberwała, gdy urodził się Maciek.
- Miałam zapalenie piersi, dopiero wyszłam ze szpitala, 40 stopni gorączki, nie wiedziałam, co się ze mną dzieje – mówi Renata. – Adrian miał już zaplanowane pękowe, zaproszonych kolegów. Prosiłam, potem błagałam, żeby odwołał, został ze mną, bo źle się czuję, mleko nie chciało lecieć, dziecko płakało z głodu, ja razem z nim.
Wychodząc z domu, popchnął ją na ścianę aż zahuczało. Ale Renatę tak bardzo bolały piersi, że nawet nie poczuła uderzenia w głowę. W przebłysku przytomności zadzwoniła do położnej środowiskowej, która przybiegła z przychodni niemal natychmiast. Dwie godziny później Renata leżała już na stole operacyjnym, zastój pokarmu spowodował rozległy stan zapalny i trzeba było ciąć. Nie mogła już karmić piersią.
- Mama powiedziała mi wtedy: Reniu, może jesteśmy biedne, ale poradzimy sobie, tylko ty od niego uciekaj - wspomina Renata. Ale nie była jeszcze na to gotowa, a Adrian następnego dnia przyszedł do szpitala z bukietem czerwonych róż.
Musiała znieść jeszcze kilkanaście agresywnych incydentów z wódką w tle, w trakcie których popychał ją, rzucał na podłogę lub ścianę. Myślała: skoro nie uderza otwartą dłonią albo pięścią, po ciele, to nie jest bicie.
Któregoś razu zatrzymała się przed komisariatem, który mijała codziennie, spacerując z Maćkiem. Krążyła z wózkiem przez kilka minut, zastanawiając się, czy wejść. W końcu odwróciła się i wróciła do domu.
- To były moje imieniny. Zaprosiłam gości, przygotowałam kolację - Renata wspomina noc, która zadecydowała o jej odejściu od męża. – Założyłam jakąś starą kieckę sprzed ciąży, cieszyłam się, że się w nią mieszczę.
Adrian nie był zachwycony. Według niego Renata wyglądała wyzywająco i flirtowała z kolegą, żeby go upokorzyć. Już wcześniej zdarzało mu się używać w stosunku do niej wulgaryzmów, ale tym razem, gdy tylko goście wyszli, kompletnie stracił panowanie nad sobą.
- Chodził po mieszkaniu, wyzywając mnie od szmat i kurew – opowiada Renata z trudem, widać, że te wspomnienia wciąż ją bolą. – Pozapalał wszystkie światła, włączył głośną muzykę i krzyczał.
Poprosiła, żeby już przestał, że jest zmęczona i chce się położyć, że porozmawiają jutro. To najwyraźniej rozsierdziło go jeszcze bardziej, bo rzucił ją na stół.
- Czułam, że pobiły się pod moim ciężarem kieliszki do wina – Renata, mówiąc to, patrzy w podłogę. – Kawałki szkła wbiły mi się w ramiona, zaczęła lecieć krew. Ale to jeszcze nie było najgorsze.
Najgorsze było to, że w pokoju obok, zbudzony hałasem, zaczął płakać Maciek.
- Prosiłam, żeby przestał, że zbudził Maćka, żeby mnie puścił, bo muszę do niego iść i go uspokoić.
Ale on jakby nie słyszał. Szarpał ją, potrząsał i rzucał od jednej ściany do drugiej, krzycząc, jaką jest dziwką.
Renatę uratował sąsiad, którego zaniepokoiły, a może po prostu zdenerwowały krzyki dobiegające z sąsiedniego mieszkania. Adrian otworzył drzwi i nawet nie spoglądając na zdziwionego sąsiada stojącego w progu, wyszedł z mieszkania. Renata spakowała siebie i Maćka w pół godziny. Zamieszkała u matki.
- Dopiero psycholog, z którym rozmawiałam w Centrum Praw Kobiet, nazwał to, co robił mój mąż przemocą i wytłumaczył, że to nie była moja wina – opowiada Renata. – Wcześniej zawsze jakoś go tłumaczyłam. Że byłam dla niego nieprzyjemna, że może czymś go sprowokowałam, odmówiłam seksu, uraziłam. Psycholog mi uświadomił, że niezależnie od mojego zachowania, Adrian nie miał prawa używać siły fizycznej.
Asia w tym tygodniu straciła pracę. Mówi o sobie, że jest mało atrakcyjną kandydatką na rynku, z kilkunastoletnim doświadczeniem tylko w wychowywaniu dzieci i zajmowaniu się domem. Ale żeby utrzymać całą trójkę i nie stracić prawa do opieki rodzicielskiej, musi zarabiać. Dlatego poszła na studia podyplomowe i chwyta się ofert, które przysyła jej Urząd Pracy, nawet jeśli są poniżej jej kwalifikacji. Poprzedni pracodawca poszedł jej na rękę i dopasował grafik do jej możliwości, studiów i tego, że musi jeszcze zajmować się dziećmi. To nie spodobało się koleżankom z zakładu. Musiała odejść.
- Ale nie odpuszczę – przekonuje Asia. – Kolejna rozprawa na wiosnę, do tego czasu muszę mieć stałe źródło utrzymania.
I choć jej sytuacja jest naprawdę kiepska, z głosu kobiety przebija nadzieja i siła. A musi być silna, bo mąż, z którym się rozwodzi, nie przebiera w środkach. W ubiegłym roku, mimo że sąd na pierwszej rozprawie przyznał Asi opiekę nad dziećmi, mąż za jej plecami złożył wniosek o zasiłek „500 +”. O tym, że dzieci przebywają przy żonie, nie wspomniał i przez pierwsze miesiące sam pobierał zasiłek. Asia dowiedziała się o tym dopiero na kolejnej rozprawie. Ona tych pieniędzy potrzebuje na utrzymanie rodziny. On powiedział sędzinie, że przeznaczył je na obóz jachtowy dla dzieci.
Dziewczyny z kalendarza
Centrum Praw Kobiet to jedna z organizacji pomagających kobietom w trudnej sytuacji życiowej. Takim, których nie stać na prawnika, które potrzebują pomocy psychologa, muszą wyrwać się z kręgu przemocy, psychicznej, seksualnej, finansowej. Którym ktoś musi powiedzieć, że mogą i mają prawo odejść, że nie muszą być ofiarami, nawet jeśli ktoś całe życie wmawiał im coś przeciwnego.
Ministerstwo Sprawiedliwości w tym roku odmówiło im pieniędzy, bo pomagają tylko kobietom. Centrum Praw Kobiet ze zdwojoną mocą organizuje więc fundusze we własnym zakresie. Jednym z pomysłów jest kalendarz ze zdjęciami podopiecznych. Panie, które znalazły się w ciężkiej sytuacji życiowej, mogły na chwilę zapomnieć o smutnej codzienności.
Jak mówi Dominika Kułygin z gdańskiego oddziału CPK, która wpadła na pomysł stworzenia kalendarza, miał on być sposobem nie tylko na podreperowanie budżetu, ale również na nowe, pozytywne wyzwanie dla podopiecznych.
- Ku naszemu zaskoczeniu, panie szybko zgodziły się na udział w projekcie. Każda z nich jest po lub w trakcie trudności życiowych - wyjaśnia Kułygin. - Doświadczyły przemocy psychicznej, fizycznej, borykają się z chorobami, problemami życia codziennego, rozwodami i samotnością. Panie były dla siebie bardzo dużym wsparciem i udowodniły sobie, także dzięki obecności wizażystek, fotografów i psychologów, że są silne i piękne. Udział w tym projekcie jest dla nich swego rodzaju autoterapią.
Potwierdza to Asia, której, jak mówi, nikt nigdy nie robił takich ładnych zdjęć. Po raz pierwszy stanęła przed profesjonalnym fotografem i poczuła się wartościowa.
- Wcześniej ludziom wokół udało się obrzydzić mi mnie samą - wyznaje Asia. – Mówili: Nic nie osiągnęłaś, jesteś nikim. Jest taki paradoks, że jak kobieta robi coś dla siebie, to jest złą matką. A jak jest tylko matką i całe życie poświęca dzieciom, to nic nie znaczy.
Renata nie miała tyle odwagi co Asia, żeby wziąć udział w projekcie i sesji zdjęciowej. Ale patrząc na zdjęcia Asi i innych dziewczyn z kalendarza, ma łzy w oczach.
- Szkoda, że nie trafiłam do centrum wcześniej – stwierdza. – Był czas, krótko po wyprowadzce z domu, kiedy czułam się naprawdę strasznie, sama, beznadziejna, przegrana. Bardzo potrzebowałam wtedy fachowej pomocy.
Asia mówi, że do wychodzenia ze swojej skorupy natchnęły ją inne kobiety, które poradziły sobie mimo ogromnych problemów i okoliczności często dużo gorszych niż te, w których ona się znalazła. Dlatego ma teraz nadzieję, że jej historia będzie wsparciem dla Polek, które w tej chwili nie potrafią odpowiedzieć sobie na pytanie: co dalej?
Imiona bohaterek zostały zmienione.
Jeśli chcesz pomóc podopiecznym Centrum Praw Kobiet, kup kalendarz na 2017 rok.
Więcej informacjitutaj
Kalendarz jest także dostępny:
bezpośrednio w oddziale przy ul. Gdyńskich Kosynierów 11 w Gdańsku
zamówienia mailowe: cpk_gdansk@cpk.org.pl