Margaret powiedziała, że została zgwałcona. Komentarze internautów ujawniają przerażający mechanizm [OPINIA]
- Zostałam zgwałcona. Jako dziesięcioletnia dziewczynka – wyznała Margaret w książce "Ciałaczki. Kobiety, które wcielają feminizm". Kilka miesięcy po premierze publikacji temat nagłaśniają media, a w komentarzach rozpętuje się piekło. Piekło wszystkich ofiar. Tych, którym nikt nie uwierzył, wyśmianych w przeszłości, namawianych do milczenia i nadal milczących. Po ruchu #metoo i czarnych protestach "kultura gwałtu" nadal ucisza skutecznie. Nie pozwalajmy na to.
"Tak, teraz to wszystkie celebrytki zgwałcone. Nie do wiary", "Następny szoł pod publikę", "Dziwnym przypadkiem mówi to teraz, gdy dała plamę wstępem. To typowe odwrócenie kota ogonem", "Wyuzdana była i tyle", "Tyle lat minęło. Po co o tym gada i to jeszcze w mediach" – pod artykułami cytującymi Margaret takich komentarzy pojawiły się setki. Wybrałam te "grzeczniejsze" – bez przekleństw, seksistowskich żartów, odniesień do wyglądu wokalistki i jej życiowych wyborów. A przecież i tak krzywdzące, potwornie bolesne, mające na celu jedno: zdyskredytować ofiarę, odebrać jej prawo do prawdy, cierpienia, żałoby. Zamieść wszystko pod dywan.
Takie wypieranie problemu, podważanie wiarygodności ofiar, trywializowanie i bagatelizowanie jej doświadczeń to także kultura gwałtu, o której w Stanach Zjednoczonych mówi się od końca lat 80. Chociaż nie jestem fanką tego terminu, ponieważ rozumiany opacznie niesie za sobą ryzyko gloryfikacji przemocy seksualnej, komplet zjawisk i postaw przyporządkowanych mu przez badaczy (m.in. Marthę R. Burt) jest niestety wciąż powszechny i skutecznie zniechęca ofiary do mówienia o swojej traumie oraz domagania się kary dla sprawcy.
Psychiatra, do którego rodzice zabrali Margaret, przepisał lekarstwa i stwierdził: "Takie wrażliwe te nastolatki". Tak jakby nie chciał przyjąć do wiadomości, że stało się coś naprawdę złego. W świecie wyparcia, milczenia, zapominania żyje się przecież łatwiej wszystkim. Tylko nie samej ofierze.
Gwałt jest doświadczeniem tak potwornym, że nie chcemy wierzyć, że może spotkać każdego - bez względu na wiek, wygląd, a także płeć. Szukamy powodów w wyzywającym stroju, dziwnym zachowaniu, lekkomyślności, tym samym winą za to, co się stało, obarczając ofiarę. W ten sposób karzemy ją po raz drugi. Odbieramy sprawczość. Sprawiamy, że pojawia się trudny do zniesienia wstyd. Powtórnie wiktymizujemy.
Brakuje nam języka, by mówić o gwałcie. Gdy ktoś, tak jak Margaret, by opisać swoje doświadczenie używa słów najprostszych, a przez to też najbardziej bolesnych, udajemy, że nie słyszymy. To głęboko zakorzeniony w naszej kulturze problem.
- W wielu publikacjach trudno nawet doszukać się słowa "gwałt", zastąpiono jest słowem "bestialstwo". Opis piekła, przez jakie przechodziły kobiety, ograniczał się czasem do jednego ogólnikowego zdania, np. "Została zabrana przez Niemców, wróciła rano w podartej sukience" – wyjaśniała w rozmowie z Wirtualną Polską Agnieszka Cubała, autorka książek o Powstaniu Warszawskim.
Komentarze uderzające w Margaret pokazują, że przez prawie 80 lat, które minęły od II wojny światowej, nie odrobiliśmy lekcji. Nie znaleźliśmy odpowiednich słów. Nadal nie potrafimy uwierzyć. W konsekwencji ofiary nie zgłaszają przemocy seksualnej.
Jak pisze w tekście "Przemoc wobec kobiet" Joanna Piotrowska - założycielka Feminoteki i absolwentka Studium Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie, tzw. ciemna liczba ofiar, które nigdy nie opowiedziały o swojej krzywdzie, jest ogromna. "Według kanadyjskich badań szacuje się, że liczba gwałtów jest dziesięciokrotnie wyższa niż to, co przedstawiają policyjne czy sądowe statystyki" – przekonuje ekspertka.
Rad, by "nie rozdrapywać ran", "zapomnieć" i "żyć dalej" udzielają nawet najbliżsi, skutecznie odwodząc ofiary od złożenia zeznań. Do milczenia zachęca też wielu przedstawicieli Kościoła, z gwałtu zdarza się żartować politykom. Ojciec Tadeusz Rydzyk w odpowiedzi na ruch #MeToo uczulał wiernych, że "takie sprawy załatwia się w domu, w rodzinie, a nie chodzi się do mediów, ulegając jakiemuś parciu na szkło". "Żartobliwe" wypowiedzi mężczyzn z młodzieżówki Młodzi dla Wolności nie nadają się do cytowania. W czerwcu tego roku głosami polityków PiS-u, Konfederacji oraz Kukiz'15 odrzucono propozycję zmiany definicji gwałtu - m.in. dodania zgodnych z konwencją stambulską przesłanki "świadomej i wyraźnej zgody na kontakt seksualny", a także przeniesienie ciężaru dowodowego z ofiary na osobę oskarżaną.
To oczywiście skrajności. Ale już pełne pretensji pytanie "Dlaczego nie powiedziała wcześniej?" pojawia się wielokrotnie pod niemal każdym tekstem, w którym ofiara mówi o doświadczeniu przemocy seksualnej. Na nic zdają się wypowiedzi psychologów i psychiatrów, którzy tłumaczą, że mechanizmy wypierania tego, co straszne połączone z brakiem gotowości na opowiedzenie o traumie, wstydem i obawą, że nikt nie uwierzy, a także zjawiskiem odroczonego ujawniania, czasem dysocjacją, dają mieszkankę wybuchową. Odbierają sprawczość na lata. Nie pozwalają mówić.
Dlatego komentarze "Dopiero teraz sobie przypomniała" czy "Tyle czasu minęło, po co to wywlekać" świadczą po prostu o braku wiedzy, a na pewno o braku wrażliwości na drugiego człowieka. Mogą przyczynić się także do tego, że kolejne ofiary także zamilkną, a ich oprawcy pozostaną bezkarni. A przecież nie w takim świecie chcemy żyć, nie taki świat chcemy pokazywać naszym dzieciom i wnukom, szczególnie córkom i wnuczkom.
Czy od nich też wymagalibyśmy milczenia?
Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski
Właśnie trwa plebiscyt WP Kobieta #Wszechmocne2022. Zapraszamy do zgłaszania swoich nominacji w formularzu poniżej