Maryla Rodowicz uwielbia gotować. Zdradziła nam swoje przepisy
Maryla Rodowicz to niekwestionowana królowa polskiej estrady. Koncentruje, spotyka się z fanami, ostatnio wydała też swoją kolejną książkę. Wśród wielu obowiązków zawsze znajduje jednak czas na gotowanie.
04.12.2015 | aktual.: 06.12.2015 17:37
Moda na gotowanie trwa w Polsce od jakiegoś czasu. Czy pani też dała się jej ponieść?
Zdecydowanie tak. Uwielbiam gotować, bo to sprawia mi wiele radości i daje pole do popisu. W kuchni pracuje wyobraźnia i można wykazać się kreatywnością. Jestem osobą bardzo towarzyską. Lubię zapraszać gości i serwować im pyszne dania, takie od serca. Mój dom jest zawsze otwarty na przyjaciół, rodzinę, często wpadają do mnie dzieci. Wiem, co lubią i staram się im dogadzać. Ostatnio mąż miał urodziny. Długo myślałam, czym sprawię mu największą przyjemność i padło na wątróbki drobiowe. Wyszły znakomite.
Zdradzi nam pani przepis?
Wątróbki kroimy na paseczki i podsmażamy na maśle. Podsmażamy pokrojony boczek, doprawiamy przyprawami i podsmażamy. Dodajemy prawdziwą, naturalną śmietanę. To pyszne danie, z którego słynę, a mój mąż je po prostu uwielbia. Właściwie dopiero od niedawna dobrze sobie radzę z mięsem w kuchni. Wcześniej tak nie było. Metodą prób i błędów nauczyłam się smażyć idealną wątróbkę, piec soczysty schab, przygotowywać idealną cielęcinę. Wciąż uczę się czegoś nowego i za to właśnie kocham gotowanie.
A czy pasję do gotowanie wyniosła pani z domu?
Tak, bo genialnie gotowała moja babcia. To jej przepisy chodzą mi po głowie, gdy myślę o swoim dzieciństwie. Moja rodzina pochodzi z Wileńszczyzny i taka też kuchnia, pełna wschodnich naleciałości była w moim domu zawsze na pierwszym miejscu. Przepisy babci są w naszej rodzinie do dziś. Nie wyobrażam sobie na przykład Wigilii bez smażonych pierogów drożdżowych, które robiła babcia. Pulchne ciasto z bogatym farszem po usmażeniu robi się bajecznie chrupiące. Do tego w Wigilię zawsze robię zupę grzybową, którą pachnie cały dom.
Pani córka, Katarzyna Jasińska również dobrze czuje się w kuchni.
To prawda. Sama się od niej uczę. Ona jest mistrzynią pieczenia ciast i jest w tym ode mnie zdecydowanie lepsza. Robi wspaniałe serniki, piecze idealnie wilgotne babki piaskowe, specjalizuje się w tortach. Doceniam to, bo jestem łasuchem. Ciężko mnie oderwać od słodkości, więc muszę się pilnować.
A jaki jest Pani ulubiony deser?
Najbardziej smakują mi proste desery, na przykład biszkopt, najlepiej nasączony ponczem. Koniecznie musi być przekładany bitą śmietaną, bo mam do niej wyjątkową słabość. Taki deser można zrobić szybko, a od razu poprawia mi nastrój. Uważam, że zapach ciasta w domu tworzy atmosferę ciepła. Jak mąż grymasi, strzela fochy to trzeba mu zrobić ciasto. Będzie łagodniejszy. Polecam to wszystkim kobietom. Od słodyczy robimy się przecież milsi, przyjemniejsi. Desery powinny być rozdawane na linii frontu.
W pani najnowszej książce Nina Terentiew wspomina, że gotuje pani wyśmienitą zupę tajską. Sąd czerpie pani inspiracje do swoich przepisów?
Kuchnia tajska i chińska jest mi szczególnie bliska. Wcześniej sporo z mężem podróżowaliśmy, więc podpatrywałam, co się je na świecie. Tajska zupa wspaniale rozgrzewa i łatwo można ją zrobić. Do garnka wlewamy dwie puszki mleka kokosowego, dodajemy świeży imbir, trawę cytrynową, chili, sos sojowy i dużo soku z cytryny. Jak to wszystko się zagotuje, wrzucamy pokrojone w małe paseczki kawałki kurczaka. Smakuje przepysznie.
Jak spędzi pani te święta?
Na pewno z rodziną. Uwielbiam ten czas. Niedługo zabieram się za dekorowanie domu, bo to mi sprawia wielką frajdę. Wieszam lampki, przed domem stawiam renifery. Robię wszystko, by podkreślić magię świąt. Kupuję prezenty, ale tylko te praktyczne. Z kolei Nowy Rok przywitam w pracy, ponieważ występuję na koncercie sylwestrowym we Wrocławiu.
Skąd bierze Pani na to wszystko energię?
Nie ukrywam, że bardzo dużo czasu poświęcam na to, by mieć dobrą kondycję. Po kilku latach przerwy wróciłam do tenisa. Jak tylko mam czas, trenuję codziennie z instruktorem. Często też chodzę na siłownię. Trening i ćwiczenia dają mi siłę i energię. Sama widzę efekty. Mogę występować na scenie przez dwie godziny i nie mam zadyszki. Po koncertach, nawet w środku nocy włączam jeszcze laptop i dodaję wpisy na moim profilu na Facebooku. Jestem uzależniona od mediów społecznościowych, ale dzięki nim mogę mieć stały kontakt z fanami.