ModaMiasta mody: Antwerpia

Miasta mody: Antwerpia

Miasta mody: Antwerpia
08.08.2007 12:46, aktualizacja: 09.08.2007 15:41

Kiedy pod koniec lat 80-tych wybiegami Europy zawładnęła grupa pod wezwaniem „Antwerp Six” czy rzeczona „Banda Sześciorga”, wydawać się mogło, że jest to przejściowe zjawisko, kolejna nowinka modowa.

Kiedy pod koniec lat 80-tych wybiegami Europy zawładnęła grupa pod wezwaniem „Antwerp Six” czy rzeczona „Banda Sześciorga”, wydawać się mogło, że jest to przejściowe zjawisko, kolejna nowinka modowa. Tempo zmian nakręcających modę zdążyło przyzwyczaić nas – obserwatorów – że co jakiś czas Coś lub Ktoś jest na topie, a potem znowu pojawia się kolejny fenomen.

„Antwerpska Szóstka” już swym debiutem wzbudziła na tyle głośny aplauz, że nim ucichło jego echo, zdążyło wejść w zbiorową podświadomość. Przez kilka lat było naprawdę głośno o belgijskiej modzie. Nie było rzetelnego redaktora mody, który nie przećwiczyłby wyjątkowo trudnych do wymowy nazwisk jak Ann Demeulemeester, Dries van Noten, Dirk Bikkembergs i tak dalej. To był jednak dopiero początek. Drogą, którą przetarła „banda sześciorga”, śmiało podążyli kolejni młodzi zdolni: Olivier Theyskens, Raf Simons, Veronique Liroy, Bruno Pieters i… długo jeszcze można by wymieniać. Każde z nich wydeptuje własne ścieżki. Można oczywiście wyodrębnić cechy charakterystyczne tzw. Antwerp Style, czytaj: deconstruction as a classic thing, a bit of avangarde, very cutting edge and raf!, trzeba się zgodzić jednak z tym, przy czym upierają się przedstawiciele belgijskiej awangardy, że jedną z niewielu cech im wspólnych jest to, że każdy konsekwentnie rozwija indywidualny styl.

Są to zazwyczaj bardzo określone profile. W antwerpskiej ASP, z której wywodzi się większość sukcesorów belgijskiej mody, kładzie się nacisk na rozwój intelektualny studentów. To przede wszystkim. Akademia, jak mówią jej absolwenci, przygotowała ich bardziej do konstruowania wrażeń na temat otaczającej rzeczywistości, niż ubrań jako takich. W antwerpskiej Akademii można zapoznać się z klasyką krawiectwa mody od podstaw, ale nie od podszewki. Jak śmieje się Filip Arickx, niedawny absolwent antwerpskiej ASP, wyzwolisz tam przede wszystkim kreatywną siłę i nakarmisz inspiracjami artystyczną duszę, niźli nauczysz się skroić koszulę.

W czasach, kiedy studiowała Ann Demeulemeester, jej zmorą była profesorka, która usilnie próbowała nauczyć ją konstrukcji i kroju na bazie kostiumu Chanel czy cocktail dress Balenciagi. Tak narodził się bunt, czytaj: dekonstrukcja, trade mark belgijskiej awangardy. Ann specjalizuje się w przerabianiu klasyków. Jej ulubione biała koszula i garnitur pochodzą z garderoby męskiej. Projektantka obok maskulinizmu lubi też zabawy z proporcjami. Jest jedną z pionierek mody over size. Uwielbia drapowania i warstwowość. Bawi się symboliką subkultur, co też stanowi wyraz buntu wobec przyjętych norm i daje wyraz jej buntowniczej naturze. W latach 80-tych były to nawiązania do ruchu punk. Potem przyszły lata 90-te i grunge, w wydaniu Ann Demeulemeester –fashion rocks. Jak powiedziała kiedyś projektantka: „dobra moda jest jak rock’n’roll. Musi być w tym odrobina rebelii”. Innym buntownikiem z „bandy sześciorga”, który przyczynił się do dekonstrukcji mody jest Martin Margiela. Gdy w 1989 r. zaprezentował pierwszą
indywidualną kolekcję, obwieszczono, że jest „ostatnim geniuszem z pokolenia bad boys i najgłośniejszym przedstawicielem zjawiska zwanego niszczeniem mody”. Margiela sprzeciwia się takiemu postrzeganiu jego krawieckich wyczynów. Słusznie zauważa, że dekonstrukcja nie jest aktem niszczenia, ale tworzenia. Swoją misję jako projektanta mody widzi w „przywracaniu starej mody do życia w odmienionej formie”. I tak u Margieli można kupić sweter z poprutych wojskowych skarpet albo retro sukienkę zszytą z kawałków kilku innych. I jeśli ktoś uważa, że vintage to tania moda, spieszę donieść, że Margiela, by zdobyć oryginalne materiały, do ich wyszukiwania zatrudnia trzy osoby – full time!

Z grona antwerpskiej szóstki prawie wszyscy uprawiają dekonstrukcję i rozważają komunikacyjne aspekty mody. Jest to kontynuacja tego, co rozpoczęli 10 lat wcześniej Japończycy. Beldzy są niczym postmoderniści wobec tego, co wykreowali Rei Kawakubo i Yohji Yamamoto. Rozwinęli koncepcję indywidualizmu w modzie, a z dekonstrukcji uczynili klasykę.

Każdy z belgijskich przedstawicieli mody reprezentuje odrębną filozofię, kieruje swe kolekcje do określonego typu osobowości. Dirk Bikkembergs, dekonstruktor minimalista, deklaruje, że tworzy mocne wizerunki dla ludzi z silnym charakterem. Zaczynał od kolekcji męskich i w nich się specjalizuje. Gdy zajął się modą kobiet, była ona także bardzo męska. Moda Waltera van Beirendoncka jest bardzo futurystyczna i cieszy się powodzeniem wśród fascynatów wirtualnej rzeczywistości. Projektant lubi kolor i graficzne wzory. Jest jednym z pionierów wykorzystania Internetu jako miejsca prezentacji i sprzedaży kolekcji. Dekonstrukcja w wydaniu Dries van Notena ogranicza się do subtelnych przeróbek i zniekształceń. Projektant bazuje na klasycznych wzorach. Inspiruje się etniką. Jego klientka to kobieta ciekawa świata, niebojąca się wyzwań. Twórczość Dries van Notena jest najbardziej barwna, pozytywna na tle tego, co zwykle oferują Belgowie.

Nowa generacja belgijskich projektantów nie pozostaje w tyle. Spośród dziesiątek absolwentów antwerpskiej akademii kilka nazwisk już teraz plasuje się w czołówce znaczących osobowości współczesnej mody. Mówi się o nich, ze nie podążają za trendami, ale je kreują. Na przykład Olivier Theyskens, belgijski projektant- poeta z nadzwyczajną zdolnością przekładania romantycznych wizji na krawiecki pragmatyzm, wykreował kilka wiodących obecnie trendów, takich jak wiktoriański restrain czy „new smart”. Theyskens początkowo koncentrował się na budowaniu własnej marki. Od kilku lat zakontraktowany jest jako główny projektant przez francuską markę Rochas. Z wybitnych zdolności belgijskich twórców korzysta też kilka innych europejskich domów mody. Raf Simons, po dwóch udanych sezonach u Jil Sander, uznany został za godnego sukcesora tej niemieckiej królowej minimalizmu. Veronique Leroy projektuje dla marki Leonard, a Bernhard Willhelm dla włoskiego domu mody Capucci. Poza tym belgijską awangardę na arenie
międzynarodowej godnie reprezentują pod własnym nazwiskiem Veronique Branquinho, Bruno Pieters, Jurgi Persoons czy Tim van Steenbergen.

Większość z nich, choć kolekcje wystawiają na wybiegach Paryża, nad ich koncepcjami pracuje w zaciszu antwerpskich pracowni. To po części tłumaczy nastrój melancholii, jaki przewija się w twórczości belgijskich kreatorów. Już spacer uliczkami Antwerpii, w jeden z tych dżdżystych, chłodnych dni, które dłużą się przez większą część każdego roku, potrafi wprowadzić w dekadencki nastrój, który tak nastraja lokalnych twórców. I nawet biel odrestaurowanych kamieniczek nie odetnie kontrastem tego mrocznego nastroju, jaki czai się na tych "postśredniowiecznych" uliczkach. Antwerpia, mogłaby służyć za wzór porządku i ustatkowania. W tej ułudzie harmonii czai się jednak twórczy niepokój, a z niego powstają sztuki mniej lub bardziej piękne. Alternatywa działa tam sprawnie. Jak to zwykle bywa, gdy tylko styka się mieszczańska nuda i jednostka kreatywna.

Ktoś kiedyś powiedział z sarkazmem: „Belgijska moda jest tak trudna jak nazwiska jej twórców”. Rzeczywiście, czuć w niej piętno intelektualne. Nie dla wszystkich to moda. Nie dla wszystkich pogoda. Zakupy w Antwerpii polecam więc przede wszystkim ludziom o wyszukanych gustach, dla których ulubione kierunki w modzie to: away from High Street, Off Mainstream i Underground.

WYDANIE INTERNETOWE

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (1)
Zobacz także