Michał Narkiewicz-Jodko o mamie Wandzie Narkiewicz. Była jedną z Alibabek
Przeboje Alibabek w czasach PRL-u śpiewała cała Polska. Jedną z członkiń słynnego zespołu była Wanda Narkiewicz-Jodko. W rozmowie z Karoliną Błaszkiewicz pięknie wspomina ją jej syn, nowy dyrektor radiowej Trójki.
27.08.2020 11:55
Karolina Błaszkiewicz, WP Kobieta: Czuje się pan dzieckiem "tej" Alibabki?
Michał Narkiewicz-Jodko: Ja jestem dzieckiem Alibabki. Wychowywaliśmy się razem, jestem dzieckiem trasy. Nie tylko ja. Była nas spora gromadka. To nie były takie trasy jak dzisiaj. Trwały po dwa, trzy miesiące. Musieliśmy w tym czasie nadrabiać naukę, żeby dostać promocję do kolejnej klasy. Ale zdarzało się, że zostawałem w domu z tatą, wtedy moim domem stawała się Trójka.
Jaką mama była pani Wanda?
Mama była niezwykle ciepłą osobą, która zawsze mnie wspierała. Nawet kiedy podejmowałem się wyjątkowo trudnych wyzwań, które na pierwszy rzut oka wcale nie gwarantowały sukcesu, zawsze była przy mnie. Takim przykładem może być mój wyjazd do akademii lotniczej w USA. Wiedziała, że jestem humanistą i nagle oznajmiam, że kolejnych kilka lat spędzę w przestrzeni nauk ścisłych. Jej wsparcie nie oznaczało jednak bezkrytycznej akceptacji. Wielokrotnie jej uwagi stanowiły dla mnie drogowskaz.
Pani Wanda należała do pierwszego składu zespołu. Czuł pan, że dorasta u boku legendy?
Nigdy nie dała mi tego odczuć. W domu była mamą, nie gwiazdą. Mama była bardzo rzeczowa, ale i emocjonalna, ale daleko było jej do furiatki. Tata był za to spokojny, opanowany. Poznali się w Trójce, gdzie pracował. A ona pojawiła się z Alibabkami. Tam spotkali się pierwszy raz.
Jak traktowana była przez najbliższe otoczenie? Sąsiedzi widzieli w niej gwiazdę?
Tak, dopóki jej nie poznali. Przez nasz dom przewijało się mnóstwo ludzi, chociaż nie znaczy to, że to był dom otwarty. Pojawiało się u nas dużo osób ze środowiska artystycznego, ale też sąsiedzi, rodzina i przyjaciele.
W jaki sposób radziła sobie z fanami?
Zdarzało się, że była zaczepiana. Nikomu nie odmówiła autografu czy rozmowy. Wysłuchiwała, podchodziła do ludzi ze zrozumieniem. Ja nie patrzyłem na nią jak na gwiazdę, była piosenkarką jeszcze zanim się urodziłem.
Sam pan powiedział, ale też czytałam, że Alibabki bardzo pilnowały tego, by ich dzieci trzymały się razem. Udało się?
Tak, chociaż nie ze wszystkimi mam do dzisiaj kontakt. Z czasem, każdy poszedł swoją drogą. Najbliższe relacje miałem z synem Krystyny Dzikowskiej, Bartkiem. Niestety zmarł kilka lat temu. To była głośna historia. Nurkował na tzw. bezdechu i zmarł podczas treningu na basenie w Krakowie. Jego tata, słynny tekściarz, uczył mnie i swoich synów żeglować.
Muszę powiedzieć o wyjazdach do słynnych Krzyży. Spotykaliśmy się tam w wakacje nad jeziorem. Była Agnieszka Osiecka, pamiętam małą Agatę Passent, mamy nawet wspólne zdjęcie. Maryla Rodowicz sprezentowała mi, a raczej moim rodzicom ponton. Tylko że bez wioseł.
W Krzyżach nie było takiego sklepu, wiec tata kupił szczotki i… deski do krojenia mięsa, następnie zbudował z tych elementów wiosła.
Pamiętam, jak wypłynąłem tym pontonem dość daleko. Mama wolała mnie, ale ja jej nie słuchałem. Wtedy krzyknął na mnie Jerzy Dobrowolski [polski satyryk, dramaturg, aktor i reżyser - przyp. red.]. Od razu wracałem szybko tym pontonem na brzeg.
Wychowywał się pan w artystycznym domu. Mama – Alibabka, tata – dziennikarz muzyczny. Od razu było wiadomo, że pójdzie pan w ich ślady?
Absolutnie nie. Miałem różne koncepcje na życie. Kilka razy miałem przyjemność poprowadzić audycje w Trójce, pojawić się w kilku filmach, czy brać udział w audycjach telewizyjnych. Po pewnym czasie uzmysłowiłem sobie, że bardziej pociąga mnie tworzenie, realizowanie i zarządzanie projektami i tak pozostało do dzisiaj.
Po kim ma pan gust muzyczny?
Tata to wielki fan jazzu. Mama, słuchała w zasadzie wszystkiego pod warunkiem, że była to dobra muzyka na odpowiednim poziomie. Ja słucham tego, co do mnie przemówi i jaki mam nastrój danego dnia. Od klasyki po ciężkie brzmienia, z pominięciem kilku nazbyt lekkich gatunków.
Co pana mama myślała o współczesnej muzyce?
Bardzo ją lubiła i kibicowała młodym wykonawcom. Zmiany pokoleniowe na scenie muzycznej były dla niej czymś naturalnym. Zależało jej, żeby otaczała nas dobra muzyka.
Czy po latach wciąż nuciła hity Alibabek?
Proszę mi uwierzyć, że jak się śpiewa coś tysiąc razy, to nie ma się ochoty robić tego w domu. Ale ostatnio wyszła płyta z utworami Alibabek ["Tribute to Alibabki" – red.], z "W rytmach Jamajca Ska", czy inne wykonywane przez różnych artystów.
A jaka jest pana ulubiona piosenka mamy i jej koleżanek?
Odkrywam Alibabki na nowo, chociaż po odejściu mamy jest dla mnie za wcześnie by słuchać tych piosenek. Na jej pożegnaniu orkiestra Sinfonia Viva zagrała "Kwiat jednej nocy" instrumentacji Tomasza Radziwonowicza. To było bardzo poruszające. Poprosiłem, żeby to nagrano, ale słuchanie tego jest jeszcze dla mnie bardzo trudne.
Mama byłaby dumna, że został pan dyrektorem Trójki?
Myślę, że jest dumna, bo mam poczucie, że ciągle jest obok mnie.
Jakby zareagowałaby na krytykę wobec pana?
Przestałaby czytać i poradziłaby mi to samo. Rozumiem ludzi, którym mogę się nie podobać. Ale za dużo jest podziałów w naszym kraju. Przejąłem ogromny zespół. Wcześniej sam byłem związany z Polskim Radiem, do którego kilka razy byłem przyjmowany i z którego mnie zwalniano. Dzisiaj nie mam o to żalu. Każda osoba zarządzająca ma prawo dobierać sobie zespół dopasowany do swojej wizji. Paradoksalnie wszystkie te sytuacje wzmacniały mnie i doprowadziły do miejsca w którym jestem dzisiaj. Myślę też, że zatraciliśmy umiejętność rozmawiania ze sobą nawzajem, a bez tej umiejętności coraz trudniej budować.
Wanda Narkiewicz-Jodko - polska wokalistka, członkini zespołów Alibabki i Partita. Na emeryturze działała na rzecz Stowarzyszenia Artystów Polskich. Żona dziennikarza muzycznego Jana Borkowskiego (wł. Jan Narkiewicz-Jodko). Zmarła 19 lutego 2020 r.