GwiazdyMiłość w czasach kryzysu

Miłość w czasach kryzysu

Miłość w czasach kryzysu
Źródło zdjęć: © Jupiterimages
29.10.2009 16:54, aktualizacja: 14.07.2010 15:09

Apetyt na seks rośnie w stanie zagrożenia. Podnosi się wtedy poziom tej samej substancji, która odpowiada za miłość romantyczną, Skłania do większej łagodności i czułości, ale także pobudza.

Apetyt na seks rośnie w stanie zagrożenia. Podnosi się wtedy poziom tej samej substancji, która odpowiada za miłość romantyczną, Skłania do większej łagodności i czułości, ale także pobudza – mówi Jacek Santorski.

* SUKCES: Dlaczego w czasie kryzysu częściej uprawiamy seks? Są na to dane: w ostatnich miesiącach w Wielkiej Brytanii i USA gwałtownie wzrosła sprzedaż prezerwatyw i obroty domów publicznych.*

Jacek Santorski: Te dane dotyczą pierwszej fazy załamania gospodarczego, są niejako pierwszą reakcją ludzi na kryzys i można się spodziewać, że w miarę trwania czasu biznesowej niepewności nie będziemy mieć już tak spektakularnych statystyk. Podobne zjawisko zauważono już wcześniej, w roku 2001, gdy gwałtowne tąpnięcie dotyczyło jedynie branży informatyczno-medialnej. Wtedy też u inwestorów i menedżerów z tego sektora zaobserwowano intensywniejsze niż zwykle zachowania seksualne. Tak samo było zresztą podczas wszelkich kryzysów, wojen i rewolucji, bo w trudnych momentach ludzie zawsze silnie aktywizują się seksualnie.

S: Ale czy pierwszą reakcją na kryzys nie powinien być raczej stres, który całkiem odbierze chęć na seks?

JS: Ludzie różnią się od siebie w poziomie zapotrzebowania na stymulację. Mają także różną tolerancję na stres. Okazuje się, że ok. 15 proc. populacji to wrażliwcy, dla których już sama pierwsza randka to tak ogromne obciążenie psychiczne, że nic im nie wychodzi. A co dopiero pierwsza kryzysowa randka bez pieniędzy! Po drugiej stronie skali jest z kolei 15 proc. ludzi, którzy potrzebują wysokiego poziomu stresu i zagrożenia, by poczuć wreszcie, że żyją. I ci drudzy z pewnością w czasie kryzysu poczują zwiększoną ochotę na seks.

S: Na razie opisał pan jedynie 30 proc. ludzi. A jak na kryzys zareaguje cała reszta?

JS: Wybiorą jedną z opisanych opcji, choć przeżyją ją pewnie mniej intensywnie. Bo wszyscy jesteśmy potomkami zwierząt, które w trudnych warunkach umiały się zmobilizować i zrealizować najważniejszy cel ewolucji: przetrwanie gatunku. Więc gdyby dzisiaj działały jedynie brutalne prawa natury, a nie byłoby praw kultury nakazujących, by chronić niektórych ludzi, zwłaszcza tych słabszych fizycznie i bardziej wrażliwych, to z pewnością nie przetrwaliby ci, którzy w chwili stresu „wymiękają” seksualnie.

S: Więc to zupełnie naturalne, że w czasie kryzysu rzucamy się w wir seksualnych uciech?

JS: Słynny amerykański psycholog Abraham Maslow ukuł teorię, że istnieje coś takiego, jak hierarchia potrzeb ludzkich. Na przykład ja, zanim zacząłem telefoniczną rozmowę z panią, musiałem najpierw coś zjeść, by zaspokoić pierwszy głód po powrocie do domu. I dopiero potem mogłem skupić się na sprawach „wyższych”. Ale gdybym znalazł się nagle w sytuacji ekstremalnego zagrożenia, to nie rzuciłbym się bynajmniej na kanapkę, tylko dopadłbym moją żonę i namawiał ją usilnie do miłosnego zbliżenia. Trudno się do tego przyznać, dlatego przez bardzo długi czas psychologia idealizowała potrzeby człowieka, by chronić nas przed taką wiedzą na własny temat. Te ciekawe paradoksy odkryła dopiero psychologia ewolucyjna, która bada źródła zachowania człowieka, odwołując się do praw natury, a równocześnie podpiera się najnowocześniejszymi badaniami nad mózgiem.

S: Jeszcze inne wytłumaczenie zwiększonego zainteresowania seksem w chwili gospodarczej zapaści znalazła prof. Helen Fisher z prestiżowego amerykańskiego uniwersytetu Rutgers. Jej zdaniem stres spowodowany troskami finansowymi podnosi poziom dopaminy w mózgu. Tej samej, która odpowiada za miłość romantyczną i wszystko, co z nią związane.

JS: Tu nakłada się na siebie kilka mechanizmów. Z jednej strony, rzeczywiście u osób martwiących się z powodu kryzysu podnosi się poziom dopaminy (działa jak amfetamina), który skłania do większej łagodności i czułości, ale także pobudza. Z drugiej strony, wzrasta poziom testosteronu. I znowu uruchamia się bardzo prosty mechanizm zakodowany na dnie mózgu, na poziomie rdzenia przedłużonego: w chwili gdy grozi nam wyginięcie, zrobimy wszystko, by się mnożyć. Gdy zbadano zachowania seksualne człowieka w czasie kryzysu, to okazało się, że w pierwszym kwartale tego roku do gabinetów terapeutycznych zgłosiło się wiele kobiet, które opowiadały, że fantazjują o zdradzie lub nawet chcą porzucić mężów. Wszystkie pytały, dlaczego w takim trudnym momencie, zamiast wspierać męża, myślą o dzielnym rzemieślniku mieszkającym piętro wyżej.

S: I jakie wyjaśnienie usłyszały?

JS: Psychologia ewolucyjna odpowiada, że w warunkach zagrożenia trzeba szukać tych samców, którzy mają szczególną mocą przetrwania. I że trzeba zrobić naprawdę wszystko, by spełnić najważniejszy cel ewolucji, jakim jest przetrwanie gatunku. A gdyby abstrahować od wartości kultury, to prawa natury są bezlitosne: w kryzysie mój samiec traci atrybuty samca alfa, bo nie ma pracy, bo zbytnio się stresuje. A przecież liczy się nie tylko twardość jego pośladków, ale także grubość portfela, spryt i umiejętność zdobywania dóbr materialnych. Więc kiedy dotychczasowy partner nie spełnia oczekiwań i przestaje być przewodnikiem tego małego stada, wówczas głębokie mechanizmy podświadomości kierują jego kobietę w stronę samca, który wydaje się jej twardszy i mocniejszy. Gdy nie ma zagrożenia, kobieta może sobie pozwolić na luksus posiadania delikatnego partnera. Ale gdy zagrożenie rośnie, szuka faceta silniejszego fizycznie albo bogatszego, który z pewnością poradzi sobie w trudnych chwilach. Czy pani wie, że statystycznie
co trzecia kobieta w Europie ma dziecko nie ze swoim mężem? Dodam jeszcze, że ta prawidłowość nie dotyczy partnerek mężczyzn z wysoką pozycją społeczną i dużym majątkiem. W takich związkach, jak wynika z badań, tylko 3 proc. dzieci ma innego ojca niż w metryce.

S: Czy to dlatego, że ich matki logicznie i na chłodno założyły sobie, że nie opłaca im się zdradzać bogatego męża?

Nie na chłodno! Ich podświadomość po prostu wie, że to jest najlepsza opcja. I że mając zamożnego partnera u boku, nie trzeba już eksperymentować z innymi mężczyznami, by lepiej zdeponować swój materiał genetyczny. Natomiast jeżeli facet jest przeciętny pod względem finansowym, to znowu głęboka podświadomość może podpowiedzieć kobiecie, że jeśli chce, by jej materiał genetyczny przetrwał, to powinna popróbować jeszcze z innymi.

S: Czy ludzie naprawdę cały czas myślą, z kim opłaca im się uprawiać seks, a z kim wcale?

JS: My o tym wcale nie „myślimy”. To wszystko są procesy podświadome, przedrefleksyjne, pochodzą ze zwierzęcej części naszej natury. Właśnie dlatego w chwili wstrząsu i szoku kobieta fantazjuje o obcym mężczyźnie i nie rozumie, dlaczego nie może z tego powodu spać. Kalkuluje za nią ewolucja, kalkulują neurony. To wszystko się dzieje na poziomie tzw. gadziego mózgu, gdzieś między rdzeniem przedłużonym, móżdżkiem i „jądrem migdałowatym”.

S: Więc zachowujemy się jak gady, które nie potrafią zapanować nad swoim ciałem?

JS: Bardzo wiele „ludzkich gadów” potrafi już panować nad swoim ciałem. Z pewnością te panie, które idą do terapeuty zdziwione nagłymi odruchami swojego serca, nie są już bezrefleksyjnymi samicami. One chcą zrozumieć, co się z nimi dzieje. Podobnie chce siebie zrozumieć szef firmy, który przychodzi do mnie na coaching i opowiada, że kiedy widzi swojego informatyka, z dredami, rzadkim zarostem i w brudnym swetrze do kolan, to ma ochotę powalić, przygnieść go do ziemi, a potem jeszcze przydeptać. Ale nie robi tego, tylko pyta mnie jako psychologa, co się z nim dzieje. Bo im bardziej jesteśmy świadomi gadziej części swojej natury, tym łatwiej nam z nią wygrać.

S: Gdy brytyjscy naukowcy pytali ludzi, co najchętniej robią w czasie kryzysu, usłyszeli ciekawe odpowiedzi. Okazało się, że najmilszym zajęciem jest seks, ale zaraz potem buszowanie po sklepach i… plotkowanie. Czy między tymi zajęciami są jakieś podobieństwa?

JS: Jeden z tkwiących w nas atawizmów brzmi: „Czujesz niepokój, sycz”. Gady z założenia były leniwe. Gdy się nic nie działo, a one sobie pojadły i spełniły ewolucyjny obowiązek, kładły się na słońcu i wygrzewały. Ale gdy pojawiało się zagrożenie w postaci drapieżnika, przeżywały tylko te gady, które miały siłę podnieść głowę i zasyczeć. Bo wtedy inne podejmowały ten sygnał, całe stado, sycząc, podrywało się do ucieczki. Więc jeśli my teraz biegniemy, by zmieszać się z tłumem i przekazywać sobie plotki albo informować się nawzajem o promocjach w sklepach, to realizujemy atawizm zbiorowego syczenia z powodu niepokoju. Oczywiście na to wszystko nakładają się mechanizmy wtórne, bo podczas aktu kupowania uwalnia się dopamina, serotonina, oksytocyna i wiele innych związków biochemicznych, które poprawiają nam nastrój, mogą nas uzależnić od nowych rzeczy. Więc można powiedzieć, że zakupy są taką formą odreagowania stresu, jaki odczuwamy z powodu kryzysu. Zastanawiałem się ostatnio, czy kobiety kupujące w kryzysie
więcej kosmetyków robią to, by być bardziej atrakcyjnymi samicami dla samców alfa, czy może dla samego odreagowania napięcia. Jeszcze nie znam odpowiedzi.

S: Znany jest przecież tzw. efekt szminki: w kryzysie kobiety kupują rzeczy niezbyt drogie, ale takie, które poprawią im samopoczucie. Na przykład karminową szminkę, które sprawi, że poczują się bardzo seksowne.

JS: To prawda. A ja tylko podpowiem, że aby być atrakcyjną dla samca alfa, nie trzeba dbać o wszystko, a jedynie o kilka kluczowych czynników, które są wyzwalaczami męskiego pożądania. Z pewnością takim wyzwalaczem są wydatne czerwone usta, ale także jasna skóra, białe zęby i szerokie biodra. Tak wyposażona kobieta jest atrakcyjna, bo można się spodziewać, że urodzi zdrowe dziecko.

S: Jest powiedzenie, że w stanie wojennym urodziło się wiele dzieci, bo obowiązywała godzina policyjna, więc ludzie siedzieli w domu i z braku innych rozrywek uprawiali seks. Pan ma na ten temat inną teorię.

JS: Rzeczywiście, w stanie wojennym Polacy spędzali wieczory w domu, więc prawdopodobieństwo „damsko-męskiego spotkania” było większe. Ale stan wojenny wiązał się również z poczuciem zagrożenia. Nie wykluczano przecież, że do Polski wejdą Sowieci albo nastąpi jakiś straszny krach ekonomiczny. I to właśnie może być drugi powód, dla którego Polacy próbowali za pomocą seksu odreagować napięcie, a przy okazji podświadomie zapewnić sobie przetrwanie. Podobnie było nawet tuż po zamachu z 11 września: wtedy też zanotowano nasilenie zachowań seksualnych w Nowym Jorku.

S: A dlaczego w czasie kryzysu spada liczba rozwodów?

JS: To nie jest do końca prawda, bo w pierwszej fazie kryzysu rozwodów jest więcej. Dlaczego? Bo wtedy jest więcej miejsca na impulsywne reakcje, wynikające z faktu, że partner wymięka, a my jesteśmy nim rozczarowani. Psycholodzy biznesu podzielili kryzys na trzy fazy: pierwsza to gotowość, druga zagrożenie, a trzecia adaptacja. I dopiero w tej ostatniej fazie możemy już iść po rozum do głowy, a nie do podświadomości. Bo wtedy dochodzą do głosu nasze wartości i potrzeby psychologiczne. Przypominamy sobie, jak bardzo ważne jest wzajemne wsparcie, solidarność, bycie razem i wspólne sprostanie życiowym trudnościom.

S: Jak sprawić, by taki kryzysowy intensywny seks przełożył się na czułość i bliskość?

JS: Mieć świadomość fazy, w jakiej akurat jesteśmy. W okresie gotowości panie powinny uważać, by nie angażować się seksualnie z nowym „mocnym” partnerem, a panowie odpuścić sobie „bieganie na dziewczynki”. Trzeba pamiętać, że nasz partner ma kłopoty, i powinniśmy wystrzegać się traktowania go inaczej niż zwykle. Bo skoro mu świadomie współczuję, to podświadomie przestaję go szanować, przecież przestał być samcem alfa. Moja wskazówka na pierwszą fazę jest taka: uważaj, nie daj się ponieść najbardziej pierwotnym częściom swej natury i impulsom seksualnym. W tym kryzysie najważniejszą wartością staje się wierność. To właśnie ona może uratować wiele związków. A później łatwiej jest już odkryć, że nawet jeśli kłopoty odbierają przejściowo ochotę na seks, to pozostaje jeszcze miejsce na czułość. Na dotykanie się, głaskanie, słuchanie się. Te wszystkie akty wzajemnego dostrojenia się powodują, że nasze mózgi wytwarzają oksytocynę, który zwiększa wzajemną ufność. Dlatego w drugiej fazie zachęcałbym do pielęgnowania
czułości, wzajemnego wsparcia.

S: Tylko jak pielęgnować czułość, kiedy on stracił pracę, a ona ma pretensje, że nie szuka nowej?

To jest pytanie o tzw. życiowy heroizm, który nie musi wcale polegać na tym, że wbiegamy pod samochód, by wyciągnąć spod niego dziecko. Życiowy heroizm polega na tym, żeby pomimo własnego zmęczenia spróbować zrozumieć zmęczenie i stres partnera. Podejść do niego, oczywiście nienachalnie, koncentrując się na nim, nie na sobie. Zapytać go, czym się martwi albo na co ma ochotę. Nie wolno mówić: „Mnie jest ciężko”, „Boli mnie głowa”. Na taki heroizm może się zdobyć i żona, którą boli głowa, i mąż, któremu głowa puchnie, bo brakuje pieniędzy. Słynny psycholog, prof. Philip Zimbardo, twierdzi, że zło jest banalne, może je czynić każdy w sprzyjających okolicznościach. Ale ten sam Zimbardo twierdzi również, że być może i heroizm jest banalny, w tym sensie, że każdego z nas stać na bohaterstwo. Jeśli tylko wpadniemy na to, by wziąć głębszy oddech, objąć uwagą, ogarnąć strach i wkurzenie. Jeśli popatrzymy na partnera tak, jakbyśmy go widzieli pierwszy raz, i zapytamy, jak się czuje i czego potrzebuje. Dopiero wtedy
przerwiemy błędne koło samotności i niezrozumienia.

Rozmawiała Renata Kim, „Dziennik Gazeta Prawna” Jacek Santorski psycholog biznesu, trener, konsultant, autor książek i programów telewizyjnych, brał m.in. udział w realizacji pierwszej części „Big Brothera”

Źródło artykułu:Magazyn Sukces