Blisko ludziMisja: odroczenie

Misja: odroczenie

19.05.2015 14:41

Niby mamy wybór. Wprawdzie ustawa wymaga, aby wszystkie sześciolatki – niezależnie od tego, w którym kwartale przyszły na świat – szły do szkoły. Ale jeśli specjaliści z poradni psychologicznej-pedagogicznej wydadzą odpowiednią opinię, to jest szansa, że obowiązek szkolny zostanie odroczony.

Niby mamy wybór. Wprawdzie ustawa wymaga, aby wszystkie sześciolatki – niezależnie od tego, w którym kwartale przyszły na świat – szły do szkoły. Ale jeśli specjaliści z poradni psychologicznej-pedagogicznej wydadzą odpowiednią opinię, to jest szansa, że obowiązek szkolny zostanie odroczony.

Opinii tych wydają multum, bo wszyscy rodzice panikują. Przeciwnicy nowej ustawy rozpętali burzę, że polskie szkoły nie są gotowe. A ministerstwo przez kilka lat z uporem maniaka olewało te protesty, wątpliwości i pytania ze strony rodziców. Zero konsultacji, zero rozsądnych tłumaczeń. I teraz mamy klops. Bo wszyscy kombinują, wydeptują ścieżki u psychologów w poradniach państwowych i prywatnych, wydają pieniądze i serwują sobie miesiące nerwówy. A wszystko dlatego, że ktoś wprowadził tak rewolucyjną zmianę w tak wrażliwej, prywatnej sferze życia rodzinnego mając w głębokim poważaniu i rodziców i dzieci. I mamy małe piekiełko. A nazwa jego brzmi „odroczenie”.

Stowarzyszenie „Ratujmy maluchy”, które rozpętało wojnę przeciwko wprowadzeniu wymogowi rozpoczęcia obowiązku szkolnego w wieku sześciu lat, już dawno temu zamieściło w internecie instrukcję jak uzyskać odroczenie. I tak trwa na dobre zabawa, która pójście dziecka do I klasy zamieniła w podchody. Najpierw opinia z przedszkola, potem zapisy w poradni, potem spotkanie z psychologiem, potem z pedagogiem, wyczekiwanie nerwowe, bo okres rekrutacji się kończy, a terminy wizyt w poradniach odległe (mnóstwo chętnych). Nie dostaniemy się na czas i co wtedy? Trzeba zdążyć z papierami, trzeba się zastanowić, trzeba rozważyć za i przeciw... Ale zaraz, zaraz. Właściwie nie trzeba. Bo właściwie jakiej człowiek decyzji nie podejmie, będzie ona zła. Wiem, co mówię. Właśnie odbywam wizyty w poradni ze swoim 5,5-latkiem. I już wiem, że przegram, czego nie postanowię.

Jeśli wyślę swojego syna do szkoły w wieku lat 5 i 9 miesięcy, a on sobie tam nie będzie radził, to będę sobie pluć w brodę, że nie postarałam się bardziej, że nie przekonałam psychologów, że nie kręciłam, że nie spotkałam się ze specjalistami z prywatnych poradni (słyszeliście już kochani rodzice taką opinię, że ci z prywatnych placówek mówią nam, to co chcemy usłyszeć, a ci z państwowych – to czego usłyszeć się boimy...?)

Jeśli mój syn uzyska odroczenie, to czeka mnie jeszcze kilka tygodni paniki, co dalej. W moim mieście zerówek już nie ma, syn musiałby więc zostać o rok dłużej w starszakach. Problem polega na tym, że pierwszeństwo w tej grupie mają pięciolatki. Jeśli będzie ich dużo, to miejsce w przedszkolu pewnie się znajdzie, ale niekoniecznie w tym samym. I tak oto ja, mama mającego pewne problemy w nawiązywaniu nowych kontaktów chłopca, mam go na rok wyrwać ze znanego mu środowiska i wysłać w zupełnie nowe miejsce? A potem, po roku, znów go wyciągać stamtąd i posyłać do szkoły? I to wszystko ze spokojnym sumieniem?

I co? Mam ten wybór? Czy aby na pewno...?
Oczywiście obrońcy tej ustawy twierdzą, że nie ma dużej różnicy pomiędzy sześciolatkami a siedmiolatkami, że w innych krajach to dzieci idą do szkoły mając lat pięć lub cztery i w ogóle cała ta histeria jest niepotrzeba, bo wszystko gra, a najmniej gotowi na tę zmianę to są rodzice, a nie dzieci.

Może i tak. Ale gdyby tych rodziców i ich wątpliwości traktowano od początku poważnie, to teraz nie mielibyśmy tabunów wędrujących do poradni lub protestujących w Sejmie. Gdyby ktoś raczył zwrócić uwagę na ich lęki i niepokoje, to może próbowałby je rozwiać, a nie tylko lekceważył. A tak potraktowano nas nieco protekcjonalnie. Rodzice-histerycy. Nie wiedzą o czym mówią.

I jeszcze jedna sprawa. W przytaczanej często jako przykład Wielkiej Brytanii zaproponowano ostatnio, żeby pierwsze testy dzieci rozwiązywały już w wieku 4 lat, zaraz po przyjściu do szkoły. Właśnie oprotestowali to sami nauczyciele. Mają już dosyć testów. Polska szkoła zmierza chyba powoli w tym samym kierunku. Uczymy dzieciaki zdawać testy i zaliczać egzaminy. Nie przekazujemy im wiedzy. Trenujemy ich. Czy to dziwne, że chcemy ten trening trochę odroczyć?

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (3)
Zobacz także