Moc zakupów
Kupowałam kredki do oczu, inni pili albo ćpali, w porównaniu do nich nie miałam problemu - mówi Kama. Tymczasem zakupoholizm według psychologów i psychiatrów jest tak samo groźny jak bulimia czy hazard.
Kupowałam kredki do oczu, inni pili albo ćpali, w porównaniu do nich nie miałam problemu - mówi Kama. Tymczasem zakupoholizm według psychologów i psychiatrów jest tak samo groźny jak bulimia czy hazard.
Ubrania, kosmetyki, gadżety mogą stać się tymczasowym lekarstwem na stres, samotność, lęk, smutek nawet na bolesne wspomnienia. Według badań CBOS w Polsce na zakupoholizm cierpi 5 proc. kobiet i blisko 2 proc. mężczyzn. Grupą najbardziej narażoną są kobiety do 24 roku życia.
* Kama*
26 lat
10 tys. na minusie
Kama siedzi na ławce przed sklepem, pali trzeciego papierosa. Bierze głęboki wdech, ostatni raz zagląda do wielkiej wypchanej po brzegi granatowej papierowej torby z charakterystycznym pozłacanym logo.
Szybkim krokiem idzie w kierunku kasy, czuje jak zaciska jej się żołądek. - Chciałam zwrócić - mówi spokojnie do ekspedientki, nie patrząc jej w oczy. Właśnie tego zawsze unika. - To wstyd, nigdy się go nie pozbyłam, nie chcę się nawet domyślać, co o mnie myślą te dziewczyny, które wyjmują 8 swetrów, 5 par spodni, 4 płaszcze i buty, nie wiem, nawet nie wiem ile - opowiada Kama, 26-letnia absolwentka socjologii. Zakupoholiczka, która za jednym razem jest w stanie wydać nawet 5 tys. zł. Ale to nie koniec, w poczuciu winy, niczym bulimiczka po ataku wilczego głodu, zwraca kupione ubrania, kosmetyki, torebki do sklepu. Po to, by jeszcze raz wrócić i znowu coś kupić, i tak w kółko, kompulsywnie, aż minie przymus.
Zaczęło się w liceum, kupowała kosmetyki na pocieszenie, tanie, ale w dużych ilościach. Zła ocena, kłótnia z przyjaciółką, awantura w domu - zawsze szukała pocieszenia w zakupach. - To pozwalało mi się rozluźnić. Wydawało się niewinne. Kredka do oczu za kilka zł. To było tylko moje, tylko dla mnie. Rodzice dużo pracowali. Nie byli zbyt zgodnym małżeństwem. A ja byłam pozornie bezproblemowa. Raczej dobre oceny. Raczej grzeczna. Raczej nie ma się co o nią martwić. W obliczu dzieciaków, które piły, ćpały, wagarowały kupowanie zbyt często tuszu do rzęs było czymś zupełnie zwyczajnym.
Kama szybko zauważyła, że ma problem, kiedy zbliżała się matura i stres, zaczęła podkradać pieniądze mamie, bo jej kieszonkowe szybko się kończyło. Kupowała po kilka rodzajów toników do twarzy, konturówki o tym samym odcieniu, część rzeczy chowała pod łóżkiem, część za książkami. - Czułam się jak alkoholiczka. Raz zdarzyło mi się wyjść z domu i wyrzucić do kosza kilka rzeczy. Ale wróciłam po nie po kilku godzinach. Myślałam o sobie, że jestem po prostu głupia, próżna i walnięta.
W szafie Kamy jest kilkadziesiąt koszul w białym i szarym kolorze, część z nich ma jeszcze metki. - To moje poczucie winy - mówi Kama. - Nienawidzę tego, ale nie mogę się ich pozbyć. Nie mogę przestać. Kupowanie mnie uspokaja. Po prostu. Przez chwilę z każdą nową rzeczą czuję, jakbym zaczynała od nowa. W niczym innym nie mogę tego odnaleźć.
W czasie studiów Kama oszczędzała na jedzeniu, wydawała coraz więcej na ubrania, wszyscy rozumieli, że młoda dziewczyna chce dobrze wyglądać. Ale Kama czuła się coraz bardziej zniewolona. Chwila ulgi, jaką przynosiły zakupy, okupiona była coraz większym poczuciem winy, zaczęła coraz częściej zwracać zakupiony towar. Rozpoczął się nowy etap: wstyd.
- Czasem zmuszałam się do tego, żeby zwrócić to, co kupiłam, niby za karę. Ale często po prostu poczucie winy tak mi ciążyło, że nie mogłam wytrzymać. Ale kiedy już zwróciłam i czułam się spokojniejsza, znowu chciałam kupić. To było nie do zniesienia. Ciągła pokusa. Bywało, że całe dni spędzałam w sklepie - opowiada. Żeby wyrobić się finansowo i wypełnić wolny czas, który spędzała w sklepach, Kama zatrudniła się w drukarni. Zaczęła wydawać jeszcze więcej i coraz częściej, bywało, że wydawała całą pensję w jedno popołudnie. Zaczęła pożyczać pieniądze od znajomych. - Miałam coraz mniej czasu dla bliskich, spędzałam w sklepach każde popołudnie, zdarzało mi się kraść. Zaniedbałam przyjaźnie, nie potrzebowałam ludzi, potrzebowałam ubrań i kosmetyków.
Ocknęła się, kiedy w portfelu miała 10 zł. - Skończyłam studia, więc nie dostawałam stypendium, rodzice już mi nie pomagali, a moje zadłużenie u znajomych przyjaciół i rodziny wynosiło 15 tys. zł. Oczywiście wszystkich ich musiałam okłamać, wymyśliłam, że jestem chora, że muszę mieć badania z powodu niewyjaśnionych migren.
Kama zgłosiła się na terapię grupową. Uczęszcza na nią od 8 miesięcy, kompulsywne ataki kupowania zdarzają się jej coraz rzadziej, nie częściej niż raz w miesiącu. Stan zadłużenia wynosi 10 tys. zł. Pracuje w dziale HR w korporacji oddziale w Krakowie.
Ola
35 lat
30 tys. na minusie
Czy mogę w czymś pani pomóc? Czy rozmiar spodni jest dobry? Może pokażę spodnie z wyższym stanem? Może kolor wpadający w grafit? A może głęboki brąz? Zaraz sprawdzę czy jest w pani rozmiarze… Ola, 30-letnia graficzka komputerowa, singielka z dobrą pensją, uwielbiała te pytania ekspedientek. Czuła, że jest w centrum uwagi. I kiedy wysyłała je po raz kolejny na zaplecze w poszukiwaniu rozmiaru, kolory, kroju czuła się szczęśliwa. - Wiem, że to głupio brzmi, ale ja czułam się zaopiekowania. Ktoś skakał obok mnie, dogadzał. Przez chwilę byłam rozpieszczana. To było takie głaskanie. Wstyd się do tego przyznać, że dorosła kobieta chodzi do sklepu, żeby być w centrum zainteresowania.
Na początku zwiększała sobie debet na koncie bankowym, z 500 zł na 2 tys. zł, potem do 5 tys., aż do 8 tys. zł. A potem zaczęły się pożyczki: 5 tys., 7 tys., doszła do 30 tys. - Wydawałam w internecie, wydawałam w sklepach. Jak miałam ciężki dzień w pracy, to wychodziłam do galerii handlowej w porze na lunch i kupowałam trzy butelki perfum. Wracałam do pracy pewna siebie, uśmiechnięta dosłownie jak te kobiety z reklam perfum, które dzięki zapachowi zmieniają się w pewne siebie kobiety sukcesu. Do tego podnosiło mi się libido. Koleżanki, kiedy było im smutno, dzwoniły do swoich facetów albo mam. A ja szłam do sklepu - opowiada.
Ola pochodzi z Podlasia, z wielodzietnej rodziny, jej rodziców nie było nigdy stać na nowe zabawki i ubrania. Byli prostymi ludźmi, pracującymi ciężko w małym gospodarstwie rolnym. Ola była najmłodszą córką spośród czwórki dzieci, nigdy nie miała niczego nowego, ubrania donaszała po starszych siostrach i braciach, zabawki również były stare, często zepsute. Marzyła o nowych lalkach prosto ze sklepu. Kiedy przyjechała do pracy i na studia do Warszawy, zaczęła wynagradzać sobie czas biedy. Swoje impulsywne i niepotrzebne wydatki tłumaczyła niedostatkiem z przeszłości. - Przyszedł czas, kiedy zaczęłam czuć pustkę. Byłam zmęczona kupowaniem. Zaczęłam wydawać coraz więcej. Nakręcała się spirala długów. Wchodziłam do domu i na korytarzu stały jeszcze nierozpakowane torby z poprzednich zakupów. Minęło 9 lat od czasu, kiedy zaczęłam obsesyjnie wydawać pieniądze. Coraz trudniej było mi osiągnąć dobre samopoczucie, musiałam kupić coraz więcej, żeby było po prostu okej. Byłam samotna. Trudno utrzymać bliski kontakt z
ludźmi, jeśli się całe życie spędza na zakupach. A poza tym ja chciałam, żeby mi ludzie zazdrościli tych ubrań, bałam się, że zobaczą we mnie biedne podlaskie dziecko i mnie odrzucą. A tymczasem nikt nie chciał być blisko odstawionej jak stróż w Boże Ciało zarozumiałej baby.
Ola leczy się u psychiatry od 4 miesięcy, spłaca dług w banku, od dwóch miesięcy nie była na zakupach, chodzi na terapię indywidualną. Spędziła trzy tygodnie w szpitalu psychiatrycznym z powodu epizodu depresyjnego w pierwszym miesiącu leczenia.
* Piotr*
60 lat
18 tys. na minusie
Po zawale musiał rzucić palenie, zmienić dietę, zwolnić, oddać firmę w ręce syna. Miał 50 lat i przestał być niezniszczalny. Wpadł w depresję, poczuł, że umiera. Codziennie brał garść tabletek. Nudził się, chodził po domu, z nudów jadł. Był nerwowy, papierosy zastępował cukierkami. - Moje życie zmieniło się o 180 stopni, czułem się bezużyteczny. Dużo czasu spędzałem sam. Żona w pracy, to znaczy w naszej firmie, syn też. A ja w domu, miałem odpocząć. Do pracy mogłem wrócić za kilka miesięcy i to do pomocy, do niestresujących czynności. Szefem był już mój syn. Byłem załamany. Straciłem wszystko.
Piotr zaczął spędzać czas w internecie, najpierw czytał, potem grał, aż w końcu zaczął kupować złoto. Brał udział w od kilku do kilkunastu aukcjach jednocześnie. - Znowu czułem adrenalinę. Coś ode mnie zależało. Wróciłem do swojego życia, do formy, nie byłem chorym starcem tylko młodym kumatym handlowcem, robiłem biznes. Byłem w stanie wstać o 5 rano, żeby licytować i kupować - dodaje.
Piotr kupował po kilkanaście pierścionków i bransoletek tygodniowo, chował zakupy w różnych zakamarkach domu. Kurier przynosił paczki pod nieobecność żony i syna. Niedługo potem Piotr zaczął kupować monety i antyki. Żona zorientowała się, że pieniądze ze wspólnego konta szybko znikają. Każda rozmowa kończyła się awanturą. Piotr wydawał lekką ręką nawet 10 tys. Syn i żona zablokowali Piotrowi możliwość korzystania ze wspólnego konta, zmienili internetowe hasło. Piotr następnego dnia wziął pożyczkę z banku na 25 tys. zł. Znowu kupował, za paczki płacił za pobraniem, skupiał się głównie na monetach, te najcenniejsze trzymał przy sobie. Tłumaczył sobie, że to zabezpieczenie na stare lata i że kiedy zgromadzi odpowiednią ilość, zacznie je sprzedawać.
- Odzyskałem dzięki temu siłę i męskość, którą zabrał mi zawał. Żona i syn wykastrowali mnie. Czułem się jak dziecko, jak niepełnosprawny. Poniżony. Kupowanie dodawało mi siły, pewności siebie - mówi. Żona Piotra przy okazji generalnych porządków znalazła część monet męża, było ich kilkadziesiąt. Na początku Piotr nie chciał się leczyć, nie widział problemu, uważał, że ma święte prawo korzystać ze swoich pieniędzy, które gromadził przez lata. - Dopiero po kilku cichych dniach w domu zdałem sobie sprawę, że mam problem, że uciekam przed strachem przed śmiercią, uciekam przed swoim zawałem, że panicznie się boję i próbuję zakupami zaczarować rzeczywistość. Potrzebowałem tych monet, żeby się zabezpieczyć, bo bałem się przyszłości, no ale nie da się zabezpieczyć przed śmiercią przed chorobą.
Piotr pomaga w księgowości w swojej firmie transportowej, spłaca dług sprzedając zakupiony towar - to część jego terapii. Korzysta z rad psychologa w klinice kardiologicznej, w której się leczy.
Polacy są szczególnie narażeni na zakupoholizm, wraz z transformacją ustrojową zmienił się sposób wydawania pieniędzy rodaków. To właśnie pełne półki - według Polaków - są największym sukcesem transformacji.
Nasza tendencja do zakupoholizmu wzrasta szczególnie w okresie świąt Bożego Narodzenia. Społecznym czynnikiem sprzyjającym impulsywnym decyzjom dotyczącym wydawania pieniędzy są również wyprzedaże sezonowe.
Leczenie zakupoholizmu oferuje wiele przychodni psychologiczno-psychiatrycznych.
Ewa Kaleta/(gabi)/WPKobieta