Mocne słowa powstańca. "Żeby nienawiść nie rządziła człowiekiem"
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nie mogę zrozumieć tych, którzy mówią: "Wszyscy byli bohaterami" i "Cały naród stał murem". Ta pycha, ta megalomania, gdy mówi się o powstaniu, poraża – mówi Stanisław Aronson powstaniec warszawski, Polak, Żyd.
30 lipca 2019 roku. Sala w Muzeum Powstania Warszawskiego wypełniona po brzegi. Stojąc na scenie, ponad 90-letni Stanisław Aronson podpiera się o balkonik. Mikrofon trzyma w trzęsącej się dłoni, ale mówi silnie i pewnie. Został ciężko ranny – w nogę i płuca – już 9 sierpnia podczas walk w rejonie Okopowa. Aronson mówi rzeczy, które dla wielu będą obrazoburcze: – Chcę uświadomić jak historia wyglądała naprawdę. Czas przestać fantazjować.
Chwila ciszy, a potem rozlegają się brawa. Czy Aronson, żołnierz legendarnego Kedywu dostanie je również, gdy ludzie przeczytają "Wojna nadejdzie jutro"? To wywiad-rzeka z nim, przeprowadzony przez Michała Wójcika i Emila Marata. Książka ma również podtytuł: "Żołnierz legendarnego Kedywu AK ostrzega".
Przed czym? Przed nacjonalizmem, antysemityzmem. Aronson przeżył Zagładę. Powiedział, że to była "zagłada deluxe". Bo mimo że stracił najbliższych, zyskał nowych. – Rodzina kolegów z Kedywu wzięła mnie jak syna. Do tego doprowadzili, że nigdy nie czułem się sam. Drugie, trzecie pokolenie jest ze mną – usłyszeli zebrani w muzeum.
W czerwcu 1945 r. wyemigrował do Izraela. Teraz, na krótko przed przylotem do Polski, jeszcze się wahał. Wreszcie się zdecydował i przyjechał. Mówi, że czuł, iż zwyczajnie musi. Dla kolegów, których stracił w powstaniu.
Karolina Błaszkiewicz: Co pan czuje przed 1 sierpnia, będąc w Warszawie?
Stanisław Aronson: Smutek.
Czy ma on jakiś związek z tym, co wydarzyło się w Białymstoku? W reakcji na te wydarzenia Fundacja Pamięci o Bohaterach Powstania Warszawskiego oraz Związek Powstańców Warszawskich wydały oświadczenie, w którym czytamy: "Uważamy, że walcząc o wolną Polskę, Polskę dla wszystkich, mamy obowiązek zabrać głos w obronie ludzi słabszych. To przykre, że kiedyś walczyliśmy z nienawiścią, a teraz w wolnej Polsce walczymy o to, aby nie stała się Ona nienawistna".
Podpisuję się pod tym w 100 procentach. To jest niedopuszczalne i nie do przyjęcia, że nie było silnej interwencji rządowej. Nie zrobiono nic, aby to stłumić.
Według mnie stało się tak ze względu na zbliżające się wybory. Mocna reakcja byłaby nie do przyjęcia dla bardzo prawicowego elektoratu. Nie chcą, by się temu sprzeciwiać.
Ale przecież ludziom prawicy bliskie są wartości patriotyczne. Oni chcą was, powstańców, upamiętnić.
Oni nie chcą nikogo upamiętnić. Oni chcą pokazać, że są siłą, wierząc, że są potomkami jakichś bohaterów. Konkretna część elektoratu!
Rozumiem, że mówi pan o organizacjach nacjonalistycznych, środowiskach narodowców - ONR i Młodzieży Wszechpolskiej.
Nie przyjmują do wiadomości, że żadnymi potomkami bohaterów nie są. To zwyczajni chuligani. Nie są żadnymi spadkobiercami. Nie mają z nami nic wspólnego. Cała historia z żołnierzami wyklętymi jest wyssana z palca. To wszystko jest fałszerstwo.
Co ma pan na myśli?
Bo kto szedł do lasu? Ci ludzie, którzy się chowali, nie ci, którzy chcieli stawiać opór.
To bardzo ostre sformułowania. Nie boi się pan ataków po takich słowach?
Obawy? Mówię to, co czuję. Nieczęsto występuję publicznie. Spotkanie w Muzeum Powstania Warszawskiego jest pierwszym oficjalnym, w którym biorę udział. A na spotkanie z prezydentem w Parku Wolności się nie wybieram.
Dlaczego nie?
Ja się z nim nie zgadzam. Od kiedy przyjął patronat nad żołnierzami wyklętymi. Chociaż kiedy się z niego wycofał, to był jeszcze większy blamaż. [Chodzi o I Hajnowski Marsz Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Za organizacją stoi m.in. ONR Białystok. Kancelaria prezydenta zdementowała, że ten objął
marsz patronatem – red.]
Nie można jednak powiedzieć, że prezydent nie pamięta o Powstaniu Warszawskim.
1 sierpnia trzeba upamiętnić tych, którzy zginęli i to wszystko, a nie ogłaszać jakieś zwycięstwo.
W książce sugeruje pan, że państwo podziemne wiedziało, że wysyła ludzi na pewną śmierć.
Ja nie jestem tego pewien, ale na pewno nie patrzyli na konsekwencje. Może mogli odwołać powstanie, ale tego nie zrobili. Wiedzieli więcej niż my, niemający pojęcia, niewidzący pełnego obrazu wydarzeń. My wszyscy byliśmy podekscytowani, ale nie przewidzieliśmy konsekwencji. Nikt nie przewidział, że tyle ludzi zginie. 9 sierpnia zostałem wycofany z walki, leżałem ciężko ranny w szpitalu [Aronson został przewieziony z Woli na Stare Miasto i umieszczony w szpitalu powstańczym przy ul. Długiej 7 – red].
Pan uważa się za bohatera?
Nie znoszę tej nazwy.
Z jakiego powodu?
Bo nie byłem bohaterem.
To czemu chwycił pan za broń?
Udział w walce uważałem za swój obywatelski obowiązek.
W książce wspomina pan wstrząsającą historię. Został pan trafiony odłamkiem w głowę i zalany krwią chodził od drzwi do drzwi, błagając o pomoc. Nikt nie otworzył. Wspominam o tym a propos tego bohaterstwa.
Ludzie się bali. I trzeba ich zrozumieć. Oni mieli rodziny. Nie mogę zrozumieć tych, którzy mówią: "Wszyscy byli bohaterami" i "Cały naród stał murem". Było 10 procent tych, którzy stawiali opór. A więc nie cały naród! Ta pycha, ta megalomania, gdy mówi się o powstaniu, poraża.
Myśli pan, że dziś więcej ludzi okazałoby się patriotami w takiej sytuacji?
Ciężko powiedzieć. Samemu trzeba to przeżyć i człowiek dopiero wtedy wie, czy jest w stanie podołać czy nie. Ale myślę, że ludzie nauczyli się czegoś, wyciągnęli lekcję.
Żałował pan kiedykolwiek, że wyszedł walczyć tamtego 1 sierpnia?
Nie, nigdy nie żałowałem. Zawsze też czułem się Polakiem, chociaż słyszałem, że nim nie jestem. Parę lat temu byłem zaproszony na konferencję w IPN. Jan Żaryn wyraźnie powiedział wtedy wszystkim zebranym, że tylko katolik może być Polakiem. Patrzyło na niego 100 osób. Od biedy zrozumiem, gdy w kościele ksiądz mówi coś takiego, ale na takiej konferencji…
W Izraelu, gdzie wyjechał pan zaraz po wojnie, skrytykowano by to tak jak niedawną przecież ustawę ścigającą tych, którzy mówią o "polskich obozach koncentracyjnych"?
Nie wiem. Oczywiście prasa izraelska szuka pretekstu, żeby napisać coś złego o Polsce. To nie jest żaden sekret. Polacy i Żydzi nie zawsze mieli rację, mówiąc o wzajemnych relacjach. Ale Polska nie wyszła też po wojnie z jasną wypowiedzią, jak było. W 1945 r. nie miał kto tego zrobić, bo Polski nie było.
A czy teraz, pana zdaniem, można coś zrobić?
Nie teraz, kiedy rząd uważa, że antysemityzm jest pożyteczny, bo żywi się nim część elektoratu. Część mieszka przecież w pożydowskich domach. Nikt nie powiedział, że im je odbiorą, ale jakiś strach jest. Ten strach podsycają pewne media. Nie jestem pewien, czy można to zatrzymać. Bo kiedy rząd popiera, zamiast tłumić, naród jest w bardzo kiepskiej sytuacji.
Może nie. Po tym, co stało się w Białymstoku, odbył się choćby marsz solidarności ze społecznością LGBT w Warszawie.
Trzeba się zmobilizować. Wychodzić na ulice. Zwłaszcza młodzi.
Co by pan tym młodym powiedział?
Żeby nienawiść nie rządziła człowiekiem.