Mocny list od czytelniczki. Po czym poznać wiosnę? Po smrodzie w autobusach i tramwajach
"Naprawdę nie wiem, co musi się stać, żebyśmy wreszcie przestali śmierdzieć. Postanowiłam zabrać głos, bo nie mogę już wytrzymać, a komunikacją miejską jeżdżę, żeby nie przyczyniać się do powstawania smogu" - pisze nasza czytelniczka, Joanna. Poniżej jej list do redakcji.
Przesilenie wiosenne to dopiero początek. Temperatura idzie w górę, a my (nie chcę pisać "ludzie", bo jednak problem dotyczy nas jako społeczeństwa) ściągamy kolejne warstwy okryć wierzchnich i nagle okazuje się, że są one w dwójnasób ochronne. Z jednej strony – chronią przed zimnem, z drugiej strony – przed zapachem noszącego…
Chociaż "zapach" nie jest tu najodpowiedniejszym słowem. To przeważnie zapaszek (noszonej drugi dzień bluzki lub kogoś, kto pali w pomieszczeniu, w którym śpi), smrodek (gotowanej kapusty, smażeniny i domu, gdzie kocia kuweta nie jest sprzątana zbyt często) albo po prostu fetor niemytego długo ciała. Nie mówię wcale o bezdomnych, czy może ładniej – ludziach bezdomnych. Oczywiście oni śmierdzą w komunikacji miejskiej najgorzej, ale nie bądźmy potworami. Zresztą ludzie bezdomni często wstydzą się znacznie bardziej niż emanujący pewnością siebie polski facet w pewnym wieku. Przeważnie występujący w pakiecie z wąsiskiem z resztkami śniadania i starym swetrzyskiem. Ja rozumiem, że własnego zapachu się nie czuje, ale czy nie macie żon? Kochanek? Dzieci? Zresztą, po 15 minutach obok tego typu współpasażera nietrudno się domyślić, że wszyscy wymienieni musieli z jego "pola rażenia" uciec w podskokach.
Z krytyką zwyczajowo spotykają się osoby, które nadużywają perfum. Takie, które powidoki tych swoich przyciężkich Chanel No 5 i Diorów Farenheit zostawiają w windach. Jednak w Polsce wobec takich osób powinniśmy czuć wdzięczność. Nieraz ratują i tak umiarkowany komfort podróży kilkudziesięciu osobom. Zastanawia mnie też, co stało się z tymi wszystkimi perfumami, które Polacy, wedle statystyk kupują (a więc i dostają) na Boże Narodzenie. Od kilku lat to najpopularniejszy prezent gwiazdkowy w naszym kraju. Być może wszystkie te nieszczęsne flakony zostają zużyte jeszcze przed kwietniem?
Źle pachną oczywiście nie tylko panowie, ale i panie. Przeważnie spracowane kobiety w wieku post reprodukcyjnym. Ohydne i stygmatyzujące określenie, ale jako osoba korzystająca z komunikacji miejskiej, kiedy tylko mogę, jestem przekonana, że i prawdziwe. Kobiety nie śmierdzą inaczej. Choć nie jest to zapach przez wiele dni niemytego ciała, ale raczej świeżego potu. Przykre to i smutne, kiedy widzi się wracającą z pracy i obładowaną torbami kobietę w taniej, poliestrowej, bluzce. Nie jest w stanie zdjąć kurtki, żeby się nie przegrzewać, bo kurtka byłaby dla niej kolejną rzeczą do trzymania w dłoniach, w których już i tak ma stanowczo za dużo. Tanie antyperspiranty mają to do siebie, że często nie działają nie tylko przez 12 godzin, które mają na etykiecie, ale nawet przez 6.
To już temat rzeka i temat bardzo grząski – zahaczający o nierówności społeczne, po prostu o biedę. Ale z drugiej strony – czy naprawdę bawełniane koszulki są w tych czasach aż tak drogie? Dobry antyperspirant też można znaleźć już za 6 czy 7 złotych. I tak, zawsze można powiedzieć, że nie wszystkich na to stać, ale, do cholery, nie większość pasażerów!
Swoje za uszami mają też sami kierowcy, którzy tak, jak pół zimy nie dogrzewają, tak pół wiosny niepotrzebnie grzeją. Kilka lat temu ZTM zaczął na potęgę wymieniać tabory. A nowe pojazdy, to i klimatyzacja. W pakiecie z nią zaś zakaz otwierania okien. Istna szklana pułapka…
Tak sobie myślę, że to, jak pachną miejskie autobusy i tramwaje sugeruje coś więcej niż tylko to, że nie jesteśmy nacją szczególnie przejmującą się higieną osobistą. Czy osoby które śmierdzą mają przyjaciół? Znajomych? Partnerów seksualnych? Utrzymywanie bliskich kontaktów z osobą od której zapachu nas mdli, wydaje mi się nawet nie nieprzyjemne, ale po prostu mało prawdopodobne.
W Rosji w latach 90. zaledwie kilkanaście procent kobiet stosowało antyperspirant. Kiedy wielkie koncerny wchodziły na tamten rynek, próbowały reklamować się na różne sposoby – wizją kobiecości z dezodorantem na sztandarach, seksem, straszeniem bakteriami. Te kampanie nie robiły najmniejszego wrażenia na Rosjankach, słupki sprzedaży wzrastały o promile. Aż ktoś wymyślił kampanię opartą na zawstydzaniu. W reklamie pokazano kobietę rosyjską, która od innych kobiet na Starym Kontynencie różni się jednym. Tym, że śmierdzi. Sprzedaż wzrosła niemal z dnia na dzień o kilkaset procent.
Nie insynuuje tu, że ZTM powinien zdobyć się na podobną kampanię, obrażając jakby nie patrzeć, własnych klientów. Zastanawia mnie jednak czy np. akcja naklejkowa miałaby szanse przynieść wymierne efekty. Gdyby taki wąsacz w tureckim swetrze zobaczył swój rysopis na wysokości nosa z hasłem "Przestań śmierdzieć"…trudno powiedzieć, co by pomyślał i, co ważniejsze – zrobił. Może tędy droga?