Modlitwa o cud
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Lekarz radził, żebym cię usunęła. Powiedział, że jeśli umrę na stole operacyjnym, i tak nie będą cię ratować, bo jesteś zbyt mała. Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. Przejdziemy przez to razem.
Oto #HIT2021. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
1.
Piszę, bo choć jeszcze nie pojawiłaś się na świecie, tak wiele chciałabym ci powiedzieć. Nie wiem, czy będę miała szansę.
Wyobrażam sobie ciebie co noc.
Pewnie będziesz brunetką z brązowymi oczami jak ja. Tata też ma czarne włosy i ciemną karnację, więc jeśli marzysz o byciu blondynką, wybacz, raczej bez szans. Idę o zakład, że wyrośniesz na łobuziarę. Twój ojciec zapowiedział mi już, że pozwoli ci na wszystko i rozpieści do granic możliwości. Zostaniesz córeczką tatusia.
Miałaś być Różą, ale ostatecznie wybraliśmy imię Rita. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Twoja patronka zajmuje się sprawami beznadziejnymi, a nie ma co ukrywać – w takiej się znaleźliśmy.
Czuję cię. Gdy płaczę, chyba się na mnie wkurzasz, bo przestajesz się ruszać. Przepraszam, po prostu czasem trochę się boję. Na pewno mój stres ci się udziela. Powtarzam wtedy: "nie martw się, będzie dobrze".
Naprawdę w to wierzę.
Rozmawiamy tak często, żebyś zapamiętała mój głos. Nie chcę być tylko mglistym wspomnieniem. Nie chcę, by tata pokazywał ci ramkę ze zdjęciem i mówił: popatrz, tak wyglądała twoja mama.
Zwykle szalejesz w brzuchu, jakbyś chciała już wyjść na świat. Raz tak dawałaś czadu, że wypadł mi cewnik. Spokojnie, jeszcze tylko dwa miesiące i wreszcie się zobaczymy. Ustaliliśmy termin cesarskiego cięcia na połowę września, początek ósmego miesiąca. Podobno będziesz już wystarczająco silna, żeby dać sobie radę.
Wyobrażam sobie, jak będzie wyglądać nasze wspólne życie.
Leżymy razem przytulone. Spacerujemy. Trzymam cię na rękach. Karmię. Śpiewam na dobranoc.
Potem dorastasz, tańczymy na weselu twojego wujka. Zapraszasz koleżanki, żeby się z nimi bawić. Uczysz się jeździć na rowerze….
Ale najczęściej wyobrażam sobie pierwszą komunię świętą. Kościół pęka w szwach, stoisz w ławce w cudownej białej sukni, uśmiechnięta i trochę przejęta tym, co się zaraz wydarzy. To będzie wyjątkowa chwila.
Lekarze mówią, że nie doczekam.
2.
Wiesz… dziś wydaje mi się, że było po prostu za pięknie. Wszystko szło jak z płatka. Myśleliśmy z tatą: wokół tyle problemów, a my nie mamy żadnych. Aż dostaliśmy obuchem w głowę.
Zaczęło się nagle i niespodziewanie.
Czułam się osłabiona, w ciągu dnia bardzo dużo spałam - typowe dla ciąży, więc nikt niczego nie podejrzewał. Najbardziej dokuczały mi wymioty, zwracałam wszystko co pół godziny. W ciągu kilkunastu dni stałam się wrakiem człowieka, w nocy nie potrafiłam zmrużyć oka. Do tego doszedł silny ból głowy po prawej stronie.
Później zaczęły po mnie chodzić "mrówki" - w jednej chwili drętwiały mi lewa noga i ręka albo twarz. Coś dziwnego działo się z moim językiem, kącik ust układał się nienaturalnie przy każdym słowie. Chciałam coś powiedzieć, a zamiast tego bełkotałam. Było coraz gorzej. Zgłosiłam się do ginekologa.
"Cóż, jest pani w ciąży, musi pani jeszcze wytrzymać".
Wyobraź sobie, że odesłał mnie do domu. Dlaczego nie skierował mnie do neurologa? Czemu nie zauważył, że coś jest nie tak? Potem, gdy zmieniałam lekarza, wkurzyłam się i mu nagadałam. Do teraz nie wiem, czemu tak mnie potraktował. Z drugiej strony to dziś norma - ciężko się doprosić o skierowanie na badania.
Wróciłam do domu i dwa dni cierpiałam. Znowu - wymioty, ból, mrowienie, bezsenna noc. Pojechałam na SOR. Byłam tak wycieńczona, że chciałam dostać choćby głupią kroplówkę. Bałam się o nas. Pomyślałam: skoro mój organizm jest wypłukany, pewnie nie masz się czym żywić.
Tamtego dnia wszystko przyspieszyło.
Rezonans. Znajdują guza, ale nie wiedzą jeszcze jakiego. Decyzja: operacja. Lekarz dzwoni do taty. "Proszę przyjechać do szpitala, jest źle". Twojemu ojcu robi się ciemno przed oczami, serce wali jak szalone. Zjawia się najszybciej jak może. Mówią mu, że guz najprawdopodobniej jest złośliwy.
Przed samą operacją widzimy się z tatą przez kilka minut. Ledwo do niego schodzę, bo brakuje mi sił.
Biorą mnie na blok.
Jestem wykończona. W głowie pustka. Nie myślę o śmierci, po prostu nie dochodzi do mnie, że mogę umrzeć. Nie wiem jeszcze, że lekarze postawią najgorszą diagnozę z możliwych, i że podobno zostało mi kilka miesięcy życia. Że będą mówić: niech pani usunie dziecko i ratuje siebie.
Wjeżdżamy na salę operacyjną. Anestezjolog: niech pomyśli pani o czymś przyjemnym.
Zamykam oczy i widzę twojego tatę. Ma granatowy garnitur, wiśniowe buty i muszkę w kwiaty. Szeroko się uśmiecha. Bierze moją dłoń, drugą rękę kładzie mi na plecach, robimy pierwszy krok.
W głośnikach "New York, New York" Franka Sinatry.
Zasypiam.
3.
Pora na jakąś dobrą wiadomość: będziesz miała najlepszego tatę na świecie.
Zawsze wiedziałam, że jest wspaniały, ale przy mojej chorobie przechodzi samego siebie. Przypomina mi, że przecież przysięgał: "W zdrowiu i w chorobie. Aż do śmierci". Jak dorośniesz, zobaczysz, że niektóre kobiety biorą za mężów dziadów. Ja mam dziada w głowie, ale mąż jest cudowny.
Na początku ciąży nie chcieli go do nas wpuścić przez koronawirusa. Akurat robili elewację szpitala, więc twój tata wspinał się po rusztowaniu, żeby nas zobaczyć. Jest uparty - wyrzucą go drzwiami, to wejdzie oknem!
Po operacji nie mogłam się nawet podnieść z łóżka. Tata bardzo się mną zaopiekował. Robi mi okłady na głowę z babki lancetowatej, bo wyczytał, że jak się ją rozwałkuje i przyłoży do skóry, działa leczniczo. Nie dopuszcza do siebie myśli, że mogę przegrać z rakiem. Gdyby nie on, już dawno bym się załamała. Mówi: jesteście moimi wojowniczkami.
Wychowaliśmy się z tatą w sąsiednich wioskach - ja w Jeżowem, on w Nowosielcu - ale poznaliśmy się w szkole średniej. Pamiętam, jak w pierwszej klasie na wycieczce rowerowej przebiłam koło. Wsiadłam na bagażnik kolegi, a twój ojciec wiózł mój rower przez trzydzieści kilometrów. Nie miałam pojęcia, że będziemy małżeństwem. Długo mijaliśmy się na szkolnych korytarzach i nic.
Aż zaprosił mnie na studniówkę.
Po pierwszej próbie pojechaliśmy do mnie na imprezę, na której pierwszy raz się pocałowaliśmy. A przed pasterką oglądaliśmy u taty kabarety (uwielbia Abelarda Gizę, sama się przekonasz). Zbliżaliśmy się do siebie każdego dnia.
Nie uwierzysz - wiedziałam o oświadczynach na długo przed tym, jak uklęknął. Powiedział o pierścionku mojej koleżance (tajemnica!), a ona mnie. Na każdą większą okazję - walentynki, Wielkanoc, urodziny - strasznie się szykowałam, bo myślałam, że to już. A on nic!
Aż nadeszła majówka. Pojechaliśmy do parku wodnego na Słowację. W drodze mijaliśmy przepiękne góry, normalnie jak z tapety Windowsa. Zatrzymaliśmy się, żeby wejść na jeden z pagórków. Tata powiedział: "idź przodem" i zaczął grzebać w bagażniku, a chwilę później poprosił mnie o rękę. To naprawdę piękna miłość…
Dalszą część historii już znasz.
Stoimy na przystrojonej sali. Mam na sobie prostą białą suknię (w prostocie siła, pamiętaj Ritko!), a tata granatowy garnitur, wiśniowe buty i muchę w kwiaty. Robimy pierwszy krok.
Z głośników "New York, New York" Franka Sinatry. To najpiękniejszy dzień mojego życia.
4.
Otwieram oczy po operacji.
Podobno wszystko się udało. Obudzili mnie po dwudziestu czterech godzinach.
Boli.
Już sobota?! Zasypiałam w piątek rano. Lewa ręka i noga jak galareta. Są martwe. A więc doktor miał rację - ostrzegał, że może dojść do niedowładu lewej strony. Czucie wraca dopiero po kilku dniach. Pytam lekarzy, co dokładnie mi dolega, ale nie chcą powiedzieć. Rodzina też unika odpowiedzi: "pogadamy o tym później". Wiem tylko, że wycięli całego guza oprócz nacieków, które rozlały się po nerwach.
Pełną diagnozę poznaję dopiero przy wypisie, czytając dokumentację. Na korytarzu jakoś się trzymam, ale w samochodzie wybucham płaczem. Potem wpisuję w Google: glejak wielopostaciowy IV stopnia złośliwości.
Zaczynam szybko liczyć: jestem w drugim miesiącu, a z takim guzem żyje się od czterech do dwunastu miesięcy. Rok przeżywa tylko kilka procent.
Nie dotrwam. Nie urodzę cię. Umieram.
Wiesz… byłam pewna, że rak istnieje tylko gdzieś obok. Że mnie to na pewno nie spotka. Nie w wieku dwudziestu sześciu lat, gdy rośnie we mnie nowe życie. Nie wiem, jak się umiera na guza mózgu, ale po pierwszej operacji czuję, że przegram. Tym bardziej że mój stan uniemożliwia tradycyjne leczenie. Załamuję się.
Nie przyjmuję chemioterapii i radioterapii ze względu na ciebie - mogłabym ci zaszkodzić. W dodatku ciąża sprawia, że guz będzie odrastał szybciej. Lekarze sugerują, że powinnam cię usunąć i ratować siebie.
"Występuje zagrożenie życia. Może pani dokonać aborcji, takie jest prawo".
Mam mętlik w głowie, ale tylko przez chwilę. Przecież wiesz, że nie zrobiłabym ci krzywdy. Mówiłam ci już: przejdziemy przez to razem. Zrezygnowałam z leczenia, wdrożyłam tylko specjalną dietę i to wszystko. Czuję, że postąpiłam słusznie, tata myśli tak samo.
Guz odrósł po trzech miesiącach.
Tym razem nic nie poczułam, zobaczyli go na rezonansie. Nawet nie wiedzieli, jakich dokładnie jest rozmiarów, bo ciąża uniemożliwia badanie z kontrastem.
Przed drugą operacją bardzo się bałam. Powiedzieli, że jesteś jeszcze zbyt mała i jeśli umrę na stole operacyjnym, nie będą cię ratować.
Znowu to samo: jadę na blok, nie mogąc odpędzić czarnych myśli. Anestezjolog: niech pani wyobrazi sobie coś przyjemnego.
Zamykam oczy.
Kościół pęka w szwach, stoisz w białej sukience. Uśmiechnięta i lekko zdenerwowana tym, co się wydarzy. Zaraz przyjmiesz pierwszą komunię świętą.
Zasypiam.
5.
Nie będę cię okłamywać – potrzebujemy cudu. Ale cuda się przecież zdarzają.
Moja lekarka nie może uwierzyć, że tak pięknie się rozwijasz. Przez raka od kilku miesięcy żyję w stresie, a mimo to jesteś zdrowa, ważysz już pół kilograma. To cud numer jeden.
Cud numer dwa: Ostatnio zgłosiło się do nas małżeństwo, które dowiedziało się o naszych problemach. Kobieta też choruje na glejaka IV stopnia. Nie mają środków na leczenie, zastanawiają się nawet, czy nie sprzedać mieszkania. Pani rozpoczęła terapię i jej guz zmniejszył się o centymetr. Coś niesamowitego.
Cud numer trzy: Po pierwszej operacji mogłam być sparaliżowana, a ciało odzyskało sprawność. Jak na swój stan jestem w świetnej formie fizycznej. I jak tu przestać wierzyć?
Pamiętaj, Bóg może wszystko. Musi mieć na nas jakiś plan.
Wiarę wynieśliśmy z tatą z domu, a po diagnozie jesteśmy jeszcze bliżej Boga. Nigdy nie miałam do niego pretensji o chorobę. Nie pytałam: dlaczego ja?! Wręcz przeciwnie, zaczęłam się modlić częściej. Uwierz mi, że jeśli on jest na pierwszym miejscu, wszystko przychodzi dużo łatwiej. Zdołam wyzdrowieć tylko dzięki Bogu. Cały czas go o to proszę.
W szpitalu rozstawiłam na szafce wodę święconą, obrazki świętych i poświęcony wianuszek. Śmieję się, że to moje piorunochrony. Po prostu muszę się ciągle modlić o cud, jedna zdrowaśka nie wystarczy. Pielęgniarki i inne pacjentki zrozumiały.
A jeśli jeszcze masz wątpliwości, opowiem ci mądry dowcip. Pewne miasto walczyło z powodzią, wszystko znalazło się pod wodą. Jeden facet wyszedł na dach, żeby się ratować. Podpłynęła do niego łódka.
- Wsiadaj, jest dużo miejsca.
- Zostaję. Bóg mnie uratuje.
Potem znowu to samo: druga łódka i druga odmowa. W końcu gość utonął. Idzie do nieba i pyta Boga: dlaczego mnie nie uratowałeś?. Na co on: przecież wysłałem po ciebie dwie łódki!
Po nas też wyśle, zobaczysz. Nie możemy ich przegapić.
6.
Cud numer cztery: po drugiej operacji wyszłam ze szpitala po kilku dniach. Gdybyś mnie teraz zobaczyła, w życiu nie powiedziałabyś, że jestem chora na raka. Czuję się świetnie.
Ale wygrałyśmy tylko bitwę, wojna trwa.
Najważniejsze, że mamy już z tatą plan, jak nas uratować. Jeśli będzie trzeba, poddam się trzeciej i czwartej operacji. A gdy już się urodzisz, pojadę na immunoterapię do Niemiec i rozpocznę leczenie komórkami macierzystymi. Kuracja obejmuje dziesięć zjazdów, jeden kosztuje 40 tysięcy złotych. Na szczęście mamy pieniądze dzięki zbiórce charytatywnej.
Wiesz… choroba mnie zmieniła. Może bez niej nie potrafiłabym ci opowiedzieć, jak piękny jest świat i jak dobrzy potrafią być inni? Uświadomiłam sobie też, jak kruche jest życie. Myślisz, że masz przed sobą szmat czasu, a jednego dnia wszystko się zmienia. Słońce nagle świeci mocniej, herbata smakuje lepiej. Ty też zawsze ciesz się z każdej rzeczy i doceniaj ludzi, których masz wokół.
Jeśli odejdę, nie miej żalu do Boga. Widocznie tak miało być. Śmierć też ma sens, nawet jeśli na początku nie potrafimy tego dostrzec.
Nigdy nie myśl, że byłaś jakimś ciężarem, że przeszkodziłaś mi w pokonaniu raka. Wręcz przeciwnie – ja uratowałam ciebie, ale teraz ty ratujesz mnie. Gdyby nie ty, pewnie już bym się poddała. Każdego dnia budzę się z przekonaniem, że odrzucając tradycyjne leczenie, podjęłam słuszną decyzję.
I nie martw się. Cokolwiek się wydarzy, nie zostaniesz sama. Tata da sobie radę.
Jeśli to ostatnie miesiące mojego życia, wiedz, że przeżyłam je w najlepszy możliwy sposób. Z tobą we mnie, z cudownym facetem u boku. Piszę dziennik, bo chcę, żebyś się przekonała, jak bardzo walczyłam i jak byłam szczęśliwa mimo choroby.
Mam nadzieję, że kiedyś przeczytamy go razem.
A 16 kwietnia, dokładnie rok po mojej pierwszej operacji, zrobimy sobie imprezę, co ty na to? Będzie tort czekoladowo-wiśniowy. Tacie średnio idzie z pieczeniem, ale może do tego czasu się podszkoli.
Wymyśliłam sobie, że umrę w wieku 88 lat. Jako dziadkowie wrócimy z tatą na Rodos (polecieliśmy tam na miesiąc miodowy, było wspaniale!). A potem usiądziemy przy kominku w bujanym fotelu, ty obok nas. Niezły plan, prawda?
No dobrze, trochę się rozpisałam, ale będę kończyć, bo pora spać. Ty też myślisz zawsze o czymś miłym przed zaśnięciem?
Zamykam oczy.
Tata. Wiśniowe buty. Granatowy garnitur. Mucha w kwiaty. Sinatra.
Dobranoc, wojowniczko.
***
10 września, w kilka tygodni od momentu publikacji reportażu, Rita przyszła na świat.
- Urodziła się przez cesarskie cięcie w 32 tygodniu ciąży. Miało to związek z padaczką, która wystąpiła u mnie pod koniec. Mimo operacji, jakie przebyłam w kwietniu i lipcu, oraz dwóch napadów padaczkowych córka otrzymała 8 punktów w skali Apgar - opowiada Renata.
- Spędziła miesiąc w inkubatorze na oddziale intensywnej terapii, ale właściwie nie potrzebowała wspomagania. Niestety padaczki odbierały mi powoli czucie w lewej stronie ciała, więc dzieckiem zajęli się mąż, chrzestna i teściowa. Po powrocie do domu chcę chwilę odpocząć od szpitali i pobyć z córką.
***
Więcej na temat choroby Renaty przeczytasz W TYM MIEJSCU.
Chcesz skontaktować się z autorem? Napisz na dariusz.faron@grupawp.pl