Pochodzi z Mołdawii. Wraca do ojczyzny z ważnego powodu
Irina Ovcinicov pochodzi z Mołdawii, w Polsce mieszka od kilkunastu lat. Z coraz większym niepokojem obserwuje napięcia w swojej ojczyźnie, która, według rozmaitych doniesień, ma być kolejnym celem rosyjskiej agresji. W rozmowie z WP Kobieta zdradza, jakie emocje towarzyszą jej i jej bliskim w Mołdawii: - Jak się patrzy na to, co się dzieje w Ukrainie i jak wygląda to rosyjskie "oswobodzenie", to czarne myśli człowieka dopadają - mówi.
04.05.2022 | aktual.: 04.05.2022 21:34
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Z moją bohaterką rozmawiam chwilę przed jej wyjazdem na lotnisko. Irina Ovcinicov, która od kilkunastu lat mieszka w Polsce, za dwie godziny wylatuje do rodzinnej Mołdawii. Moment jest newralgiczny. W mediach od kilku dni pojawiają się ostrzeżenia przed rosyjską napaścią na jej ojczyznę. Dlaczego więc zdecydowała się tam lecieć właśnie teraz? - To jest surrealistyczne, że miejsca, które są twoim domem, twoja huśtawka, twoja szkoła, twoje przedszkole, mogą zostać rozniesione w pył. Boli mnie serce, gdy słyszę, jak Wołodymyr Zełenski mówi, że w Mołdawii może się wydarzyć to, co w Mariupolu - mówi Irina Ovcinicov.
Marta Kutkowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Kilka dni temu brytyjski dziennik "The Times" ostrzegł, że rosyjskie władze opracowały misterny plan inwazji na Mołdawię. Pani właśnie dzisiaj wylatuje do ojczyzny. Dlaczego?
Irina Ovcinicov: Pierwszy powód jest bardzo formalny: chciałabym wymienić swój mołdawski paszport na nowy, w najbliższym czasie może być niespokojnie. Drugi powód, znacznie ważniejszy, jest taki, że chciałabym ściągnąć do Polski mamę. Wolałabym mieć spokój ducha, że jest tu obok mnie, gdyby coś się stało.
A pani mama jak się zapatruje na pomysł wyjazdu z kraju?
Pewnie jak każda starsza osoba, raczej nie chce wyjeżdżać. Mama mieszka na północy, bliżej granicy z Rumunią, teoretycznie jest to daleko od Naddniestrza (region na wschodzie kraju, przejęty przez rosyjskich separatystów, najbardziej zagrożony atakiem - przyp. red.). W Mołdawii jest moja babcia od strony mamy, która twierdzi, że ostatnie lata woli przeżyć w ojczyźnie bez względu na okoliczności. Mama nie chce jej zostawiać. Jako karty przetargowej będę próbowała użyć argumentu, że w Mołdawii zostaje jej brat oraz kuzyni, więc babcia nie zostanie bez opieki.
Kiedy się pojawił niepokój o rodzinę w Mołdawii?
W zasadzie już 24 lutego. Dla każdej osoby, która zna historię i rozumie toczące się gry polityczne, było jasne, że Ukraina może nie być dla Rosji ostatnim celem. Mołdawia ma nieco ponad 3000 żołnierzy, jesteśmy zatem krajem bezbronnym. W Naddniestrzu są wojska rosyjskie, depozyty z bronią. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że może być niebezpiecznie. Teraz każdy Mołdawianin martwi się o ojczyznę.
Czytaj też: Liczne powroty do Ukrainy. Co się za nimi kryje?
Doniesienia zagranicznych mediów z pewnością wzmagają ten niepokój. Co pani czuje jako Mołdawianka, gdy słyszy pani, że są plany napaści na ojczyznę?
Przede wszystkim strach, niepokój, ale także złość, bo nie rozumiem, dlaczego ktoś, kto siedzi w Moskwie, ma decydować o losie niepodległego kraju. Jak się patrzy na to, co się dzieje w Ukrainie i jak wygląda to rosyjskie "oswobodzenie", to czarne myśli człowieka dopadają.
Rozmawia pani zapewne codziennie z rodziną w Mołdawii. Jakie tam są nastroje?
Mam wrażenie, że ludzie na miejscu są spokojniejsi. Przede wszystkim dlatego, że żyjemy w innych bańkach informacyjnych. W Mołdawii czyta się lokalną prasę, a rząd próbuje uspokajać. Poza tym panuje trochę przeświadczenie jak w Ukrainie, że "na nas nie może to trafić".
Mama jest dobrej myśli, ale Mołdawianie, którzy przebywają za granicą, jak ja, popadają w lekką panikę. Jest chaos informacyjny, pojawiają się spekulacje, które potęgują poczucie strachu. Trudno przewidzieć, jakie naprawdę plany ma Rosja, ale Niemcy i Izrael zaapelowali do swoich obywateli, by wyjechali z Naddniestrza. Sytuacja zdaje się więc być poważna. Z drugiej strony Mołdawianie liczą, że Rosja nie ma zasobów, by otworzyć w Mołdawii drugi front i tej myśli się trzymają.
W jaki sposób zamierza pani przekonać mamę?
Plan jest sprytny, bo jadę do niej po prostu w odwiedziny. Robię jej niespodziankę. Zamierzam użyć argumentów zdroworozsądkowych. Wytłumaczę jej, że lepiej dmuchać na zimne.
W jaki sposób Mołdawianie pomagają uchodźcom?
Mołdawia jest najbardziej obciążonym krajem per capita, jeśli chodzi o uchodźców z Ukrainy. Na początku rosyjskiej inwazji w Mołdawii miał miejsce mocny zryw solidarnościowy z Ukrainą. Powstały ośrodki dla uchodźców. Pomaga także wiele prywatnych osób, podobnie jak tutaj, w Polsce.
Natomiast teraz bardzo mocno działa propaganda prokremlowska. W mediach społecznościowych powiela się wiele nieprawdziwych informacji, które dzielą Mołdawian. Duży procent moich rodaków chciałby, żeby uchodźcy wyjechali. Zapewne ma to związek z pogarszającą się sytuacją ekonomiczną kraju (wg danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego z 2020 r. Mołdawia jest najbiedniejszym krajem europejskim, z PKB wynoszącym zaledwie 3300 dol. na mieszkańca - red.).
Kryzys ekonomiczny pogłębia się w Mołdawii od kilku lat. Jak radzą sobie pani bliscy?
Teraz mamy kumulację problemów ekonomicznych W Mołdawii. Tak jak w całej Europie bardzo mocno wzrosła inflacja, mieliśmy też problemy z kontraktem gazowym z Gazpromem, ceny gazu podskoczyły nawet kilkukrotnie. Odczuła to każde mołdawskie gospodarstwo domowe. W mojej ojczyźnie żyje się znacznie skromniej niż w Polsce. W zasadzie każda rodzina ma kogoś za granicą, kto wysyła pieniądze lub paczki.
Pani historia przeprowadzki do Polski jest bardzo ciekawa. Skąd pomysł, by to właśnie nasz kraj wybrać na drugą ojczyznę?
Mieszkałam w bardzo małej wioseczce na południu Mołdawii, tam, gdzie teraz został mój tata. Gdy miałam 7 lat, tata zainstalował u nas antenę satelitarną. Na polskich kanałach leciały bardzo fajne kreskówki, stopniowo uczyłam się z nich polskiego. Z czasem doszły też inne programy, seriale takie jak "Klan" czy "M jak miłość".
Gdy miałam kilkanaście lat, uczestniczyłam w projekcie samorządowym organizowanym przez Polskę. Do mojej miejscowości przyjechały dwie Polki, które miały audytować projekt. W spotkaniu z nimi miał uczestniczyć tłumacz rumuńsko-angielski. Nie pojawił się, więc musieliśmy sobie jakoś poradzić. Okazało się, że całkiem nieźle mówię po polsku. Pomogłam z tłumaczeniem, a następnie zaproponowano mi stypendium w polskim liceum społecznym w Nowym Sączu. Szkołę skończyłam już w Polsce i potem zostałam.
Czy Mołdawianie mają zamiar bronić swojego kraju? Czy mają - jak Ukraińcy - poczucie odrębności i chęć walki z Rosjanami?
Nie chcę generalizować. Mołdawia jest bardzo podzielona, jeśli chodzi o mentalność. Jedna grupa ma silne poczucie narodowościowe. Inna - uważa, że my Mołdawianie, jesteśmy etnicznie blisko z Rumunami. Jeszcze inna - sympatyzuje z Kremlem, jest rosyjskojęzyczna. To są ludzie, którzy nie patrzą sceptycznie na działania Putina.
Zapytam inaczej. Ma pani tatę, który mieszka na południu Mołdawii. Czy on zamierza, w razie inwazji, chwycić za broń i bronić ojczyzny za wszelką cenę?
I to mnie właśnie martwi, bo wydaje mi się, że tak. On jest jeszcze w górnej granicy wieku poborowego, więc jeśli zacznie się coś dziać, to na pewno nie będzie mógł wyjechać. Tak czy inaczej nie przekonam go do wyjazdu. Jedyną rzecz, jaką udało mi wynegocjować, to że będzie miał pełen bak paliwa na wypadek ucieczki. Staram się być jednak optymistką i nie zakładać najgorszego scenariusza.
Co pani najbardziej kocha w Mołdawii?
Od kilkunastu lat mieszkam w Polsce, założyłam tu rodzinę, mam 10-letnią córeczkę i partnera życiowego, czuję się pół-Polką. Mołdawia to dla mnie jednak smak i zapach dzieciństwa. Do tej pory bardzo lubię jeść zielone czereśnie. W domu rodzinnym mieliśmy ogromne drzewka czereśniowe i ja, nie mogąc się doczekać na zbiory, zjadałam niedojrzałe owoce.
Kocham brzoskwinie mołdawskie. Ich smaku nie da się absolutnie z niczym porównać. Do tej pory moja córka uwielbia mołdawskie dania: charakterystyczny kwaśny rosół i placuszki. W rodzinnym domu mamy posadzone winogrona, z których co roku robimy wino. Mołdawianie uwielbiają biesiadować: śpiewać, tańczyć. To ważna część naszej tradycji. Ja dotąd nie wyszłam za mąż, ale jeśli będziemy wyprawiali wesele, z pewnością wykorzystamy także mołdawskie zwyczaje.
Aktywnie pomaga pani Ukraińcom w Polsce. Gości pani u siebie rodziny ze Wschodu, ale także pomaga w tranzycie. Pamięta pani historię, która najmocniej panią poruszyła?
Jako i Polka, i Mołdawianka, odczuwam tragedię Ukraińców podwójnie. Jedna z historii zmroziła mi krew w żyłach. Pomagałam dwóm paniom z dziećmi i kotem zorganizować podróż do Wilna. Odebrałam je na dworcu centralnym. Zobaczyły Pałac Kultury i zaczęły się zachwycać: "Jaki wielki i piękny", po czym dodały, że ich miasteczko też było piękne. Zapytałam zatem, skąd pochodzą. Odparły, że z Mariupola i że przez trzy tygodnie siedziały w piwnicy. Po wyjeździe nie miały żadnej informacji, co się dzieje z ich matkami.
To pobudza wyobraźnię…
Staram się nie panikować, bo przekazów jest dużo. Niestety w Mołdawii powtarza się scenariusz ukraiński. Wiele znaków wskazuje, że dojdzie do eskalacji. W Naddniestrzu, który wprawdzie jest separatystyczny, ale dotąd był spokojny, doszło do wysadzenia wież nadawczych, ostrzelania MSZ. Mieszkająca ze mną Ukrainka uważa, że to powtórka z Donbasu.
Za chwilę wylatuje pani do Mołdawii. Czy zabiera pani ze sobą jakieś polskie, tradycyjne produkty w prezencie dla bliskich?
Tak, tradycyjny torcik czekoladowy. Moja mama go uwielbia i zawsze o niego pyta. Obiecam jej, że jeśli przyjedzie do Polski, dostanie tyle torcików, ile dusza zapragnie.
I tego pani serdecznie życzę.
Marta Kutkowska, dziennikarka Wirtualnej Polski