Liczne powroty do Ukrainy. Co się za nimi kryje?
Coraz więcej Ukraińców wraca do ojczyzny. 16 kwietnia, po raz pierwszy od 24 lutego, liczba wyjazdów uchodźców z Polski była większa niż przyjazdów. Potem takich dni było jeszcze kilka. Co stoi za licznymi powrotami? Czy tendencja ta będzie się nasilać? Postanowiliśmy to sprawdzić. Rozmawiamy z Ukraińcami, który podjęli decyzję o powrocie, a także z Polakami, którym przyszło pożegnać swoich gości. Zapytaliśmy też Straż Graniczną.
24.04.2022 | aktual.: 25.04.2022 17:10
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
21 kwietnia po raz kolejny liczba osób wracających do Ukrainy przekroczyła liczbę tych, które przyjechały do Polski. Jak podała Straż Graniczna, tego dnia funkcjonariusze odprawili 19,9 tys. przyjezdnych (spadek o 11 proc. w porównaniu do dnia poprzedniego), a 23,6 tys. Ukraińców opuściło nasz kraj. Łącznie od 24 lutego do Polski przyjechało 2,9 mln uchodźców, a wyjechało już 802 tys.
Szczególny świąteczny czas
Rzeczniczka Straży Granicznej, por. Anna Michalska jest ostrożna w prognozach. Mówi, że czas okołoświąteczny jest szczególny i ruch na granicy w te dni na ogół wygląda inaczej niż w pozostałe. Prawosławna Wielkanoc w tym roku wypada 24 kwietnia, czyli tydzień później niż u katolików, co rozciąga świętowanie w czasie.
- Sporo osób wraca do Ukrainy tylko na święta. Chcą sprawdzić, co tam się dzieje. Ale też mniej Ukraińców decyduje się teraz na przyjazd do Polski, bo planują spędzić święta w swoim kraju. Około 40 proc. osób deklaruje, że ucieka przed wojną. Pozostałe przyjeżdżają, żeby spędzić święta z rodziną, która mieszka w Polsce. Ale nie tylko - jadą też do Czech czy Niemiec. Tak naprawdę dopiero po świętach zobaczymy, jaka jest tendencja - wyjaśnia por. Anna Michalska.
Pierwsze zmiany w statystykach zaczęły się już na początku marca.
- Najwięcej Ukraińców przyjechało do Polski 6 marca - ponad 142 tys. osób. Do tego dnia ruch wyjazdowy był bardzo mały - odprawialiśmy ok. 10-13 tys. osób na dobę. Ale od 6 marca zaczął spadać ruch wjazdowy do Polski, a zaczął rosnąć wyjazdowy. Jest w nim jednak sporo ruchu tzw. lokalnego - ludzie przyjeżdżają do nas tylko na zakupy i za chwilę wracają - dodaje rzeczniczka.
Choć na chwilę zobaczyć tatę
Dorotea Moni Stelmachowska, która wraz z mężem Adamem oraz synami – Filipem i Felixem, dała dom ukraińskiej rodzinie, potwierdza, że zdarzają się powroty "na chwilę".
Ich wspólna historia zaczęła się od postu Natalii na jednej z grup pomocowych - szukała w Poznaniu domu dla siebie oraz dwóch córek: 9- i 14-latki. Dorotea zaproponowała im dach nad głową na tydzień. Pomogła w staraniach o PESEL, załatwiła dziewczynkom szkołę. Niestety, rodzinie nie udało się znaleźć innego lokum i mieszkają razem do dziś. - Nie jest to dla nas żaden problem. To bardzo mili ludzie - podkreśla Stelmachowska.
15 kwietnia z ust Natalii padła prośba, której goszcząca ją rodzina się nie spodziewała. Kobieta chciała kupić bilety do Lwowa, żeby choć na kilka dni zobaczyć się ze swoim mężem i ojcem jej dzieci.
- Najbardziej na tym spotkaniu zależało dziewczynkom - widać było, że tęsknią za tatą. Bardzo się o nie bałam, ale co mogłam zrobić? Wykorzystały wolne dni od szkoły i wyjechały z mamą 16 kwietnia, a wróciły już 19. Widziałam, że też miały obawy, ale tęsknota za rodziną zwyciężyła - opowiada Polka.
- Po powrocie opowiadały, jak były szczęśliwe, widząc tatę. Ale nie obyło się też bez chwil grozy - przeżyły na miejscu trzy ataki rakietowe – dodaje Dorotea Moni Stelmachowska.
"Wojna skończy się 9 maja"
Mateusz pracuje w dużej firmie w Wielkopolsce. Do dziś nie może uwierzyć w historię 60-letniej współpracownicy z Ukrainy. Kobieta ściągnęła do Polski dwie córki. Podróż trwała trzy dni i nie należała do najłatwiejszych - jechały pociągiem, busem, a nawet autostopem. W końcu zamieszkały z matką, ale, jak się okazało, nie na długo.
- Dwa tygodnie po ich przyjeździe, w Wielką Sobotę, matka wsadziła je do pociągu i kazała wracać do Ukrainy. Kobieta jest pewna, że wojna skończy się 9 maja, w Dzień Zwycięstwa, więc nie mają już czego się obawiać. Córki, choć niechętnie, spełniły wolę matki. A przecież tam wciąż jest niebezpiecznie. Naraziła swoje dzieci w imię teorii, która nie ma żadnego pokrycia w rzeczywistości – opowiada mężczyzna.
Problemy z mieszkaniem
Olha Litvinova wiodła w Ukrainie dobre życie. A konkretnie w Odessie. Miała pracę w firmie produkującej perfumy, sama zarobiła na mieszkanie i samochód. Była samowystarczalna. Jej 20-letnia córka jest studentką pierwszego roku. A raczej była, bo 7 marca uciekły przed wojną do Polski. Razem z kuzynką i jej dorosłą córką.
Trafiły do Gdańska, gdzie od razu zaczęły szukać pracy. Dzięki pomocy wolontariuszy, udało się ją znaleźć w Bolesławcu. Przeprowadziły się, ale ostatecznie zatrudnienia dla nich nie było.
- Potem, zupełnie przypadkiem, moje CV trafiło w ręce kobiety, która doceniła moje doświadczenie i zaproponowała mi pracę w laboratorium. Kuzynka i córki znalazły zatrudnienie trochę później - opowiada Olha.
Niestety, trudno funkcjonować w warunkach, w jakich przyszło im mieszkać. Cztery osoby śpią w jednym pokoju, a piąta w kuchni. Nie byłoby to tak uciążliwe, gdyby nie fakt, że część z nich pracuje na nocne zmiany. W ciągu dnia w mieszkaniu musi być cisza, żeby mogli się wyspać.
- Kiedy wstaję rano, nie mogę zapalić światła, żeby nikogo nie obudzić. Nie mogę też iść do kuchni. Ubieram się i szykuję w łazience. Na dłuższą metę dla wszystkich jest to bardzo męczące - wyznaje Ukrainka.
Olha dała sobie jeszcze tydzień na znalezienie lepszego mieszkania. Co nie jest takie łatwe, nawet gdy ma się pieniądze. Jeśli się nie uda, wróci do Ukrainy. Ale to niejedyny powód.
- Córka dostała wiadomość z uniwersytetu, że mają teraz sesję i powinna wrócić, jeśli chce zaliczyć rok. Nie interesuje ich, że jest wojna i wyjechałyśmy za granicę. Ona na pewno będzie chciała wrócić, a jak mogłabym ją puścić samą? - dodaje Litvinova.
Czy nie boi się wracać? - Po tym, co przeżyliśmy, niczego się nie boję. Mam dość ciągłego poczucia zagrożenia i strachu, braku pewności, co będzie jutro. Może, jeśli wrócę do ojczyzny, to w końcu poczuję spokój - podsumowuje.
Pod koniec naszej rozmowy Olha Litvinova ze łzami w oczach i łamiącym się głosem poprosiła o przekazanie wiadomości wszystkim Polakom: - Wielkie podziękowania za wszystko, co dla nas robicie.
Problemy z pracą
Oksana właśnie jest w drodze w okolice Buczy. W środę 20 kwietnia wyjechała z Holandii, po drodze na chwilę zatrzymując się w Polsce. Dlaczego wraca? Przecież jako lekarka weterynarii z 20-letnim stażem i specjalizacją z chirurgii bez problemu powinna znaleźć pracę. W Amsterdamie i innych dużych miastach brakuje weterynarzy, a wynagrodzenie w tym zawodzie jest bardzo wysokie.
- Oksanę poznałam na holenderskiej grupie pomocowej. Uciekła z kotem i psem z zajętej przez Rosjan miejscowości Niemiszajewe, niedaleko Buczy. Jej dom został zrównany z ziemią. Szukała mieszkania w okolicy Amsterdamu, licząc na to, że łatwiej znajdzie tam pracę. Z przyjaciółka pomogłyśmy jej znaleźć lokum. W sumie musiała je zmieniać aż trzy razy – opowiada Agnieszka Grodzka, która pomaga uchodźcom i ich zwierzętom w Holandii.
Niestety, Ukrainka postanowiła wrócić w rodzinne strony, bo nie potrafiła się zaaklimatyzować w innym kraju. Miała też spore problemy ze znalezieniem pracy – w Holandii przepisy nie zmieniły się jak w Polsce i przyznawanie BSN (holenderskiego odpowiednika numeru PESEL) trwa bardzo długo.
- Uważam, że w podjęciu tej decyzji "pomogli" jej Holendrzy. Zwierzała mi się, że czuje się ciężarem. W ostatnim domu usłyszała nawet, że jest leniwa, bo nie znalazła jeszcze pracy. A ja wiem, że to nieprawda i Oksana bardzo chciała pracować. Myślę, że czuła się nierozumiana, a do głosu doszła też tęsknota za ojczyzną. Nie mogła sobie poradzić z rozdarciem, że ona jest bezpieczna, a bliscy muszą walczyć - wyjaśnia Polka.
- Jestem przerażona, bo ta kobieta nie ma do czego wracać - jej dom jest ruiną, a chłopak, z tego, co wiem, właśnie zaciągnął się do armii i poszedł walczyć. Boję się o nią, ale niewiele więcej mogę zrobić. Czekam na wieści od Oksany, gdy dotrze na miejsce, i mocno trzymam za nią kciuki - wyznaje ze smutkiem Grodzka.
Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.