MotoMums, czyli mamy na kółkach
Znasz to uczucie, gdy siedzisz jak na szpilkach, bo przedłuża się biznesowe spotkanie, a ty patrzysz z przerażeniem na zegarek i myślisz o zajęciach, na które dziś nie zdążysz zawieźć swojego dziecka? Albo gdy już trzeci raz tego dnia jesteś na szkolnym parkingu, bo odbierasz właśnie swoją pociechę (tę młodszą, bo starsza ma jeszcze dwie lekcje, wrócisz tu za półtorej godziny). Czy nie lepiej byłoby mieć kogoś do pomocy i móc spokojnie czekać w domu lub pracować bez stresu, gdy inna, godna zaufania osoba odbiera twoje dziecko z zajęć lub zawozi na nie?
25.05.2016 12:15
To da się zrobić, wystarczy skontaktować się z MotoMums, czyli kierowcami, którzy dbają o dzieci jak mamy. Na pomysł stworzenia sieci kobiet pomagających sobie nawzajem wpadła Edyta Kotowicz. W rozmowie z Wirtualną Polską przyznaje, że lubi tworzyć rzeczy, które są ważne dla ludzi i pomagają poradzić sobie z trudnościami.
Ewa Rogala: Jakie problemy potrafią rozwiązać Moto Mamy?
Edyta Kotowicz: Przede wszystkim problemy logistyczne. Wyobraź sobie, że szef mówi ci nagle, iż musisz zostać po godzinach, masz jakiś duży projekt i trzeba coś poprawić. Już wiesz, że w ciągu godziny nie wyjdziesz z biura, a w szkole czeka córka albo syn, bo miałaś tam być za 15 minut. Mąż ma do szkoły jeszcze dalej, koleżanka nie odbiera telefonu, jesteś załamana i zestresowana. A gdyby z wyprzedzeniem zaplanować, że dziecko zabiera ze szkoły pani Kasia albo Ola, którą poznałaś wcześniej i jej ufasz, bo wiesz, że zaopiekuje się twoją pociechą, zawiezie na trening piłki nożnej czy baletu - czy nie byłoby to lepsze?
MotoMums to taka idea, która pozwala nam powrócić do bycia społecznością. Do tego, jak kobiety żyły kiedyś, wspierając się nawzajem. To zniknęło, bo mieszkamy w dużych miastach, ale może teraz powrócić dzięki internetowi i trendowi sharing economy.
To nic innego jak wspólne korzystanie z dóbr albo wzajemne świadczenie sobie usług. Inicjatywy takie jak MotoMums są już popularne w Stanach Zjednoczonych, u nas to nowość. Co sprawiło, że postanowiłaś przenieść to na polski grunt? *
Pomysł zrodził się z moich obserwacji. Gdy pracowałam w korporacji, widziałam koleżanki, które próbowały codziennie bezkolizyjnie łączyć aktywność zawodową z opieką nad dziećmi. I różnie z tym bywało. Kobiety mają zwykle ogromne wyrzuty sumienia, prawie każda chce być matką idealną, ze wszystkim zdążyć na czas, wszystkiego dopilnować, dojechać na umówione zajęcia. A przecież te wyrzuty sumienia nic nam nie dają. Więc czy nie warto z nich zrezygnować?
*Teoretycznie można wysłać dziecko na zajęcia taksówką. Ale sama nie znam zbyt wielu rodziców, którzy tak robią.
Faktycznie, niechętnie korzystają z przewozów taksówkami. To wielka niewiadoma i stres dla rodzica i dla dziecka, zwłaszcza małego. Nawet jeśli samochód jest przystosowany, to przecież kierowca to nieznana osoba, rodzic ma do niego ograniczone zaufanie.
MotoMama to ktoś, kogo się zna. Najpierw ja poznaję tę osobę, robimy jazdę próbną, rozmawiamy. Dowiaduję się, kim jest, czym się na co dzień zajmuje. Później poznaje ją rodzina, z którą ma współpracować. Najmłodsze dzieci po raz pierwszy spotykają MotoMamę w swoim otoczeniu. Starsze poznają ją przed jazdą, ale mają jej zdjęcie i umówione hasło. To nie jest kurs z przypadkową osobą. MotoMamy za kierownicą naprawdę bardzo się starają, w trasie rozmawiają z dziećmi, dbają o nie. Tworzy się sympatyczna, bliska relacja.
Swój pomysł testujesz już w Warszawie, czy ta inicjatywa trafi też do innych miast?
Zaczęłam od stolicy, ale mamy już zgłoszenia od zainteresowanych mam w innych miastach. To dopiero początek. Aby ten projekt mógł działać, musi osiągnąć odpowiednią skalę.
*Jakie trzeba spełnić warunki, by zostać MotoMamą? *
Najważniejsze to lubić jazdę samochodem, prowadzić dobrze i bezwypadkowo. Panie, które do nas się zgłaszają, często same są matkami, a więc mają doświadczenie w opiece nad dziećmi, potrafią o nie zadbać. Pamiętają, by zapiąć maluchowi kurtkę, poprawią szalik i czapkę, sprawdzą, czy z samochodu zabrana została torba, rysunek.
MotoMamy to kierowcy, ale także opiekunki. Ich rola nie kończy się na podwiezieniu małego pasażera i zamknięciu drzwi samochodu. Dziecko jest na miejscu oddawane w ręce umówionego opiekuna o ustalonej porze. Gdy zdarza się, że samochód dojedzie do celu wcześniej, MotoMama poczeka na miejscu tak długo, jak będzie trzeba. I zawsze wyśle rodzicom smsa z informacją, że pociecha jest już na miejscu.
*Przejazdy z MotoMamami to usługi płatne. Jaki jest koszt przewiezienia dziecka? *
Gdy jedzie jedno dziecko, kwota zbliżona jest do taksówki, chociaż czasem niższa. MotoMama wycenia trasę przed wykonaniem przejazdu i dopiero potem rodzic decyduje się na skorzystanie z usługi. Doskonałym sposobem na obniżenie kosztu jest przewóz więcej niż jednego dziecka, na przykład zabranie kolegi lub koleżanki i dowiezienie na te same zajęcia. Czasem jest tak, że MotoMama wiezie też własne dziecko. Staramy się kontaktować osoby z tej samej okolicy, tak by transport odbywał się na niezbyt wielkich odległościach.
*Co mówią rodzice, którzy sprawdzili już, jak to działa? Czy zgłaszają jakieś uwagi? *
Wszyscy są zachwyceni, dostaję bardzo wiele maili z podziękowaniami. Co ważne, dzieciom też podobają się te przejazdy. Czują się ważne i traktowane wyjątkowo.
Muszę podkreślić, że dziewczyny, które zgłaszają się do tej pracy, są fenomenalne. To bardzo ciekawe osoby, chętne do pomagania innym. O to właśnie chodzi, o wsparcie. Tak jak działo się to dawno temu, gdy kobiety w jednej społeczności mogły sobie wzajemnie pomagać. Wcale nie musimy być idealnymi matkami, nie musimy wszystkiego robić same, doba jest na to za krótka. Ważne, by być bliżej siebie, by pomagać innym kobietom, ale też by umieć przyjąć czyjąś pomoc.
Edyta Kotowicz zajmuje się marketingiem oraz komunikacją. Ma też już doświadczenie w start-upach. Duże uznanie zyskał zbudowany przez nią crowdfundingowy portal Jillion, który poprzez internetowe aukcje pomagał finansować realizację marzeń. Teraz poświęca czas na budowanie sieci MotoMums.