Może twoje dziecko też do nas dzwoni?© Getty Images | Nirian

Może twoje dziecko też do nas dzwoni?

Anna Śmigulec
30 kwietnia 2021

Mówią do słuchawki: "Ja właściwie nie mam powodu, żeby się tak czuć, ale nie mam siły ręką ruszyć rano. Wydaje mi się, że wszystkich zawodzę. Mam rodzinę, przyjaciół, a nie mogę im nic dać". Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży dzwoni co minutę.

Anna Śmigulec: Jak zaczynają?

Oliwia Pogodzińska, psycholożka i konsultantka 116111 - telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę: - Czasem dzwonią i przez długi czas milczą. Trudno jest im wydusić z siebie słowo, i zdarza się, że na tym się kończy. Że nie są w stanie się odezwać w pierwszej, piątej, a nawet dziesiątej rozmowie. Mówią nam o tym później. Że wiele razy już dzwonili, ale coś ich blokowało.

A pani? Podnosi słuchawkę i...?

Mówię: "Telefon zaufania, słucham". I czekam, co się wydarzy.

Jeśli dziecko milczy, zachęcam: "Słyszę, że nic nie mówisz. Wyobrażam sobie, że to może być trudne". I czekam. Daję temu dziecku przestrzeń, żeby mogło wziąć głębszy oddech i wyrzucić z siebie to, z czym dzwoni. Jeżeli dalej jest cisza, pokazuję zrozumienie dla tego milczenia:

"Rozpoczęcie takiej rozmowy bywa trudne i zastanawiam się, czy mogę ci jakoś w tym pomóc".

Badam, czy dziecko widzi jakąś opcję, żeby zacząć ze mną rozmawiać. Jeśli nadal milczy, zachęcam do skontaktowania się z nami, kiedy poczuje gotowość. Daję znać, że jeszcze chwilę poczekam. Jeśli wciąż milczy, dopiero się rozłączamy.

Czasem dzieci powiedzą dwa słowa i znów milkną. Albo tylko wzdychają. Wtedy staramy się reagować na to, co się w tym milczeniu dzieje, np. "Słyszę telewizor w tle, ale ty się nie odzywasz..." Z takim zaproszeniem do rozmowy, ale też z akceptacją, że dziecko może nie być gotowe.

Rozumiem tę ich niemoc. Pewnie nawet wielu dorosłych nie wiedziałoby, jak się odezwać.

Niektórzy młodzi ludzie dzwonią i zaczynają od żartowania. Albo wrzucają temat zasłyszany w otoczeniu, w wiadomościach, w paradokumentach. W ten sposób sprawdzają, co tu mogą dostać. Jak zareaguje konsultantka, kiedy usłyszy coś niepokojącego: o przemocy czy o kryzysie psychicznym. I dopiero w trakcie rozmowy okazuje się, że to jest sytuacja, z którą zmaga się osoba, która do nas dzwoni. A czasem to tylko wstęp, dzięki któremu udaje nam się nawiązać kontakt i porozmawiać o rzeczywistym problemie nastolatka.

Są też dzieciaki, które od początku rozmowy łkają i się obwiniają: "Przepraszam, ale nie mogę się uspokoić". Wtedy odpowiadamy: "To jest przestrzeń, w której możesz wyrażać swoje emocje, to jest ok. Możesz płakać, jeśli tego potrzebujesz, i nie masz mnie za co przepraszać".

Ten początek bywa bardzo otwierający. Buduje u dziecka poczucie bezpieczeństwa.

Ale zazwyczaj te rozmowy są dla nich bolesne, bo trudno im określić, co czują i nazwać problem. Dzwonią w totalnym zamieszaniu emocjonalnym, a do tego mają poczucie winy. Mówią:

"Ja właściwie nie mam powodu, żeby się tak czuć, ale nie mam siły ręką ruszyć rano. Wydaje mi się, że wszystkich zawodzę. Bo mam rodzinę, przyjaciół, a nie mogę im nic dać. Nawet nie chcę się z nimi spotykać. Jestem okropną córką..."

Wtedy pomagamy tej osobie zrozumieć, co czuje. I dostrzec inną perspektywę: że to, co się z nią dzieje, może być związane z różnymi zmianami w otoczeniu czy nawet w chemii mózgu. Tłumaczymy, co może się dziać z młodym człowiekiem, kiedy jest w sytuacji konfliktu z koleżanką, doświadcza przemocy, przeżywa depresję. Że w pandemii, w lockdownie może się nasilać napięcie, niepokój, mogą się pojawiać problemy z koncentracją.

Ale najważniejsze - dajemy dzieciom przestrzeń na ich emocje i normalizujemy: to, co się z tobą dzieje, jest naturalne.

Jak pani to robi?

Zwyczajnie mówię: "Masz prawo czuć się rozczarowany, zły, smutny". Albo: "Ta sytuacja mogła być dla ciebie bardzo krępująca". Stosuję odzwierciedlenia, które pomagają dzieciom poczuć, że ktoś po drugiej stronie uważnie słucha tego, co mówią i że próbuje je zrozumieć. To często wywołuje zdziwienie.

Smutne. Dziwi je to, co powinno być normą.

Niektóre dzieci mówią: "Pierwszy raz tak z kimś rozmawiam. Pierwszy raz słyszę, że mam prawo czuć złość na mamę".

Często po drugiej stronie słychać ożywienie w głosie: "Taaaak! Dobrze pani to zrozumiała!".

Zdarzają się też momenty zatrzymania i ciszy. I po chwili pytam: "Co takiego się dzieje, że jakoś tak zamilkłeś?" I często słyszę: "No bo to było takie... nowe dla mnie. Nikt mi wcześniej czegoś takiego nie powiedział". A już najczęściej dzieci są zdziwione, kiedy je doceniamy: "To mogło wymagać od ciebie siły i odwagi, żeby tutaj zadzwonić. Doceniam, że spróbowałeś o siebie zadbać. Że szukasz pomocy".

Każda rozmowa zaczyna się i rozwija inaczej, a my każdą osobę traktujemy indywidualnie i staramy się ją jak najlepiej zrozumieć. Próbujemy poznać sytuację dziecka, jego perspektywę, uczucia, dotychczasowe strategie radzenia sobie z trudnościami.

I wtedy dopiero się możemy się zastanawiać, jak towarzyszyć mu w poszukiwaniu rozwiązań – jeżeli ono w ogóle tego chce. Bo czasami to są rozmowy na spuszczenie napięcia, które się nagromadziło przez wiele miesięcy. Na wyrzucenie z siebie tajemnicy, którą długo się w sobie chowało.

Tajemnicy?

Tak, dotyczącej swojego stanu. Bo dzieci często nie potrafią się przełamać i powiedzieć komuś z otoczenia, że brakuje im sił, że nie widzą sensu życia. Więc dzwonią do nas i zaczynają o tym mówić po raz pierwszy. Często w sposób chaotyczny. Choć zdarzają się i takie, które referują, jakby miały to wszystko zapisane na kartce: całą swoją historię z najmniejszymi szczegółami. Bo skoro ona przez wiele miesięcy w nich siedziała, to rzeczywiście mogła się całkiem nieźle ułożyć. I kiedy wyrzucają ją z siebie, czujemy, jak schodzi z nich powietrze. Tego właśnie potrzebują.

Dlaczego mówią o tym dopiero wam?

Obawiają się, że rodzic rzuci: "A co ty możesz mieć za problemy!" Z drugiej strony, radzą sobie z różnymi wyzwaniami, więc myślą: "Nawet jak powiem przyjaciółce czy wychowawcy w szkole, to przecież oni widzą, że ja jestem super uczennicą, że należę do samorządu uczniowskiego... Jak mieliby mi uwierzyć, że nie mam siły żyć?"

Często dzieci same sobie odbierają możliwość zwierzenia się, bo tworzą w głowie scenariusze: jak inni zareagują?

Oczywiście, kiedy mierzymy się z obniżonym nastrojem, mamy tendencje do postrzegania świata jako mało przyjaznego miejsca, a to skłania nas do myślenia: nikt mi nie uwierzy, nikt mi nie pomoże.

No tak, ale to się skądś bierze. Dzieci sobie tego nie wymyśliły.

Oczywiście, bierze się to stąd, że wielu dorosłych wciąż jest przekonanych, że nastolatek na depresję chorować nie może i jego jedynymi problemami są posprzątanie pokoju i odrobienie lekcji. Wiele nastolatków nadal to słyszy od rodziców. A jeśli nastolatek już wcześniej zwracał się do rodziców z mniejszymi problemami i został zignorowany, to tym bardziej obawia się reakcji: "Jak to przyjmą, jeśli się otworzę i podzielę tym, co najbardziej bolesne i trudne do opowiedzenia?". Bo trzeba pamiętać, że opowiadanie o beznadziei to niesamowicie wymagająca i trudna rozmowa.

A coraz młodsze dzieci dzwonią do nas i mówią o długotrwale obniżonym nastroju.

Ale jak one o tym opowiadają? Bo chyba nie mówią: "Dzień dobry, dzwonię, bo mam długotrwale obniżony nastrój".

Mówią, że wszystko straciło sens, że coraz trudniej jest im radzić sobie z codziennymi obowiązkami, że nie mają siły wstawać na lekcje, że nie chcą się z nikim widywać i mają wszystkich dość. I że nie wiedzą, co się z nimi dzieje.

Ale niektóre wprost mówią: "Podejrzewam, że mogę chorować na depresję". Ja celowo nie używam tego słowa, bo my nie możemy diagnozować. Bardzo pilnujemy, żeby dzieci zrozumiały, że to można ustalić tylko w bezpośrednim kontakcie z psychoterapeutą czy psychiatrą. Nawet jeśli naciskają: "Bo pani zobaczy: znalazłem taki artykuł, w nim opisane takie a takie objawy i ja mam większość z nich".

Informacji w internecie jest sporo, zachęt do autodiagnozy również, i wiele młodych osób z tego korzysta. A przypisanie sobie stanu depresji może być bardzo szkodliwe.

Z czym jeszcze dzieci do was dzwonią?

Zdecydowanie najwięcej telefonów dotyczy właśnie trudnych emocji i zdrowia psychicznego. Nastolatkowie dzwonią do nas, kiedy są już na skraju wytrzymałości. Bo najpierw przez długi czas próbują sobie radzić sami i racjonalizują: że to tylko jesień, zima, koniec semestru, koniec roku szkolnego, ok, to pewnie niedługo minie.

Pracuję w telefonie zaufania od 2013 r. i widzę, że to się bardzo zmieniło. Bo jeszcze parę lat temu najwięcej telefonów dotyczyło kontaktu z rówieśnikami.

Oczywiście, nadal pojawia się temat przemocy - czy to ze strony rówieśników, czy bliskich, czy nawet cyberprzemocy. Nastolatki chcą też rozmawiać o szkole, kolegach, problemach w relacji z chłopakiem czy dziewczyną, o seksualności, tożsamości psychoseksualnej czy płciowej.

I oczywiście o pandemii. Na początku bardzo dużo młodych osób dzwoniło i opowiadało o swoim napięciu i lęku przed tym, co się wydarzy, jak to zmieni sytuację na świecie i ich relacje z przyjaciółmi. Potem coraz częściej pojawiał się temat frustracji, złości, zmęczenia, zrezygnowania, wynikających z obostrzeń i braku kontaktu z rówieśnikami.

A teraz mam poczucie, że coraz częściej rozmawiam z dziećmi o samotności.

Mówią:

"Jak chodziłem do szkoły, to jeszcze jakiś kontakt z ludźmi miałem, ale mieszkam w małej wiosce 15 km od mojej szkoły, więc nie mam szansy widywać się z kolegami. Czasem tylko z kimś popiszę, a tak, to siedzę całymi dniami w domu sam”

I takich dzieciaków jest mnóstwo. Nie wychodzą z domu, bo albo obawiają się wirusa, albo rodzice im nie pozwalają. Tylko że często rodzice sami funkcjonują w "normalny" sposób: chodzą do pracy, na zakupy, widują znajomych. A dla dzieci mają inne zasady. To powoduje nasilające się poczucie osamotnienia.

Czasem dzieci zaczynają od tego, że nie wiedzą już, co mają ze sobą zrobić, i dopiero w trakcie rozmowy wychodzi, że od zamknięcia szkół nie widzieli nikogo ze swojej klasy. Tylko dzieci sąsiadów widują przez płot i to jest wszystko. I mówią wprost: "Czuję się samotny. Nie mam nikogo".

Przejmujące. Dziecko mówi: "Nie mam nikogo", podczas gdy wszyscy siedzą razem w domu, bo szkoły są zamknięte a rodzice pracują zdalnie.

I każdy jest zajęty czymś innym. To wyraźnie wypłynęło w pandemii: że rodzina to często osoby, które po prostu ze sobą mieszkają. Nie mają kontaktu, nie spędzają ze sobą czasu, nie wiedzą o sobie zbyt wiele. Sporo rodziców pracuje teraz z domu i od dziecka oczekuje, żeby zajęło się szkołą, pomogło w obowiązkach domowych, ale przede wszystkim żeby nie przeszkadzało.

Dużo oczekiwań, a mało zrozumienia i wsparcia.

Oczywiście, nie chciałabym pokazać beznadziejnego obrazu rzeczywistości nastolatka w Polsce. Bo niektórzy mówią: "Mam wspaniałych rodziców, chcą dla mnie jak najlepiej", ale z jakiegoś powodu trudno im jest poruszyć z rodzicami temat, z którym dzwonią do nas. Bo się krępują, bo się obawiają, że rodzic się zmartwi, bo nie chcą przysparzać dodatkowych kłopotów. I wtedy tłumaczymy dzieciom, kto pełni rolę rodzica i opiekuna, że rodzice czasem się martwią o dzieci, ale to jest wpisane w bycie rodzicem.

Zachęca pani: "Spróbuj porozmawiać z rodzicami"?

Nie mogę bezpośrednio doradzać ani interweniować. My badamy sytuację. Sprawdzamy, jaki ten rodzic jest w oczach dziecka: "Jak sobie wyobrażasz: jak mógłby zareagować, gdyby się o tym dowiedział? Czy chciałby ci pomóc? Gdyby miał wybór: wiedzieć albo nie wiedzieć, to co by wybrał?" Częściej jednak wychodzi, że chciałby wiedzieć.

Natomiast zdarza się, że tę odpowiedzialność przejmujemy, gdy słyszymy, że młoda osoba myśli o odebraniu sobie życia. Wtedy szacujemy ryzyko popełnienia samobójstwa i robimy wszystko, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo.

Mamy dwie opcje. Jeżeli nastolatek w tej sytuacji mówi: "Nie mogę mamie tego powiedzieć, bo ona się załamie. Nie chcę jej sprawiać przykrości", ale jednocześnie opisuje rodzica jako wspierającego dorosłego, to my prosimy tego rodzica o zapewnienie swojemu dziecku pomocy specjalistycznej. A czasami po prostu mówimy, że trzeba pojechać z nim do szpitala.

W drugim przypadku: kiedy nastolatek nie widzi w swoim otoczeniu żadnej wspierającej osoby i nie chce, by ktokolwiek się dowiedział, a my oceniamy, że nawet w trakcie rozmowy może sobie zrobić krzywdę, podejmujemy interwencję. Na podstawie porozumienia z Komendą Główną Policji przekazujemy informację, a policja już taką osobę próbuje zlokalizować i dotrzeć do niej z pomocą.

Jak na filmach, w których namierza się rozmówcę?

Tak. A czasem po prostu wzywamy karetkę. Jeśli ten nastolatek powiedział nam, gdzie jest i podał adres, pogotowie przyjeżdża na miejsce w trakcie rozmowy. A my rozmawiamy z dzieckiem aż do przyjazdu.

Niektóre dzieciaki dzwonią do nas już w trakcie próby samobójczej, a niektóre będąc o krok od niej. Celowo mówię o tym tak ogólnie, bo kierujemy się Polityką Ochrony Dzieci wypracowaną przez naszą fundację i nie opowiadamy o sposobach, w jakie próbują odebrać sobie życie.

Ale bywają przestraszone, bo nagle zdały sobie sprawę, że zrobiły coś, co zaraz okaże się nieodwracalne.

Czyli dziecko jest na krawędzi, ale i tak próbuje poradzić sobie samo albo nawet chronić rodzica?

Zdarza się, że rodzic w tym czasie śpi w drugim pokoju albo ogląda telewizję. Wtedy pokazujemy temu nastolatkowi, że to po prostu konieczne, żeby teraz otrzymał pomoc. I że nie możemy go bez tej pomocy zostawić, więc wesprzemy go w rozmowie z rodzicami, żeby sam nie musiał mówić czegoś, czego nie jest w stanie przełamać. Jeśli jest gotowy, prosimy o przekazanie słuchawki rodzicowi.

Jak reagują ci rodzice?

Większość z przejęciem nas słucha i pyta: "To co ja mogę zrobić? Proszę mi powiedzieć, gdzie mam pojechać?" albo "Jak ja mam teraz pomóc mojemu dziecku?" Są otwarci na sugestie.

Ale bywają też tacy, którzy kontynuują zaprzeczanie, które uprawiali od dawna. Bagatelizują: "A, on tak ma. On tak dramatyzuje". Albo mówią, że byli już u psychiatry, i on powiedział to i to, a następną wizytę mają za trzy miesiące.

Nie rozumieją, że kryzys jest teraz. Że pomoc jest potrzebna natychmiast, bo najwidoczniej dotychczasowe działania nie były adekwatne do potrzeb dziecka

Czasami leki nie są odpowiednio dobrane i trzeba zmienić dawkę albo sam lek. Zdarzały się pojedyncze przypadki, że rodzice byli oburzeni, w ogóle nie chcieli rozmawiać. W takiej sytuacji, jeżeli nie uda nam się z rodzicem ustalić działania, ani usłyszeć deklaracji, że on zaraz jedzie z dzieckiem do szpitala, albo dzwoni po pogotowie, robimy to my - kiedy czujemy, że młoda osoba może sobie zrobić krzywdę nawet będąc pod opieką rodzica.

W dodatku przez pandemię wiele dzieci musiało przerwać terapię.

Tak, szczególnie w tym pierwszym okresie od marca do wakacji masa dzieciaków została zupełnie bez pomocy. Nawet jeżeli były już długo w terapii. Bo psychiatrzy i psycholodzy nie dostosowali się wystarczająco szybko do ówczesnych warunków, szczególnie państwowe poradnie psychologiczno-pedagogiczne lub zdrowia psychicznego potrzebowały więcej czasu, żeby przejść na terapię online.

Zresztą ona bywa trudna, bo dzieciaki nie mają warunków do sesji przez internet: mały metraż, pokój dzielony z rodzeństwem. Dziecko musi iść do najbardziej oddalonego miejsca w mieszkaniu, zamyka za sobą drzwi i dopiero rozmawia z terapeutą.

Dlatego część dzieci nie chce wrócić na terapię, dopóki nie będzie można pójść do gabinetu psychologa na żywo. Bo w domu nie mają bezpiecznej przestrzeni.

No właśnie, to jak one rozmawiają z wami?

Jedne wychodzą na podwórko albo na spacer z psem. Inne dzwonią dopiero gdy wszyscy już pójdą spać. Na przykład z łazienki, bo stamtąd ich nie słychać.

Inne po prostu piszą. Przez formularz na naszej stronie internetowej wysyłają czasem bardzo długie, szczegółowe opisy swoich problemów.

Na początku pandemii liczba tych wiadomości wzrosła o 100%. Zaczynały się zwykle: "Piszę, bo nie mam jak zadzwonić", "Piszę, bo cały czas jesteśmy w domu i nie mam jak porozmawiać. I tylko tak mogę opowiedzieć, co się u mnie dzieje".

W tamtym roku odpowiedzieliśmy na ponad 12,5 tysiąca wiadomości od dzieci.

A ile telefonów odbieracie?

Od początku pandemii, już od 1 marca 2020 r zaczęliśmy pracować 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu (wcześniej pracowaliśmy od południa do drugiej w nocy).

A i tak odbieramy zaledwie 10-15% połączeń. Nasz telefon nie milczy między rozmowami dłużej niż minutę. Niestety, równocześnie może odbierać tylko pięć konsultantek, a telefonów jest wielokrotnie więcej. Zresztą, dzieciaki mówią, że dzwoniły wiele godzin, zanim udało im się połączyć. Niektóre nawet kilka dni.

Odbieramy więc około 5 tysięcy połączeń miesięcznie. W tamtym roku odebraliśmy ich 61 625. Tylko że w trakcie pandemii mamy mniej tych krótkich rozmów testujących i żartów.

Natomiast dużo więcej telefonów dotyczących samopoczucia i zdrowia psychicznego, które przeradzają się w długie rozmowy trwające nawet godzinę.

Co jeszcze pandemia zmieniła w życiu dzieci?

Siedzenie razem w domu rodzi więcej okazji do napięć i konfliktów. Wielu nastolatków w tym okresie, kiedy nie mogli sami wychodzić, zostawało w domu pełnym przemocy. Bo dotychczas radzili sobie, idąc na trwający pół dnia spacer albo siedząc u kolegi czy koleżanki, a w pandemii tę drogę "ucieczki" im odcięto.

Ostatnio często też rozmawiamy o funkcjonowaniu dzieciaków w szkole w kontekście czarnych monitorów. Zapytaliśmy je nawet na naszym Instagramie, jak sobie radzą na tych zdalnych lekcjach i czy włączają kamerkę.

I okazuje się, że prawie 90% kamerki nie włącza. Bo nie czują się bezpiecznie, bo nie akceptują swojego wyglądu, bo boją się, że ktoś zrobi screena, a potem przerobi na mem i on okrąży cały świat. To pokazuje, że dzieciaki coraz mniej pewnie czują się w kontakcie ze sobą

Niektóre też wstydzą się domu. Obawiają się, że koledzy zobaczą ich rodzica w stanie nietrzeźwym albo że wyśmieją meblościankę w pokoju. Czują, że mało jest dbałości o atmosferę na lekcjach, za to duży nacisk na to, żeby realizować program.

Ostatnio są przerażone plotkami, że jak wrócą do szkoły, będą musiały napisać testy z tego, co było przez ostatni rok. One już i tak ledwo ciągną, a jeszcze słyszą od ministra, że program jest najważniejszy i trzeba nadrabiać. Ja jestem pełna podziwu dla tych dzieci i bardzo im współczuję, że znalazły się w takiej sytuacji.

Bo nawet jeśli nauczyciel chce wesprzeć uczniów, ma ograniczone możliwości. Wielu nauczycieli to ludzie wrażliwi, otwarci, rozumiejący, że koncentracja i zdolność do przyswajania informacji u dzieciaków szwankują teraz w pandemii. Ale nie we wszystkich szkołach dyrekcja jest gotowa, żeby poświęcać program na rzecz zadbania o zdrowie psychiczne nastolatków. A nad nią i tak stoi jeszcze kuratorium.

Oliwia Pogodzińska, psycholożka i konsultantka Telefonu Zaufania Dla Dzieci i Młodzieży Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę
Oliwia Pogodzińska, psycholożka i konsultantka Telefonu Zaufania Dla Dzieci i Młodzieży Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę© Archiwum prywatne

Ile lat mają najmłodsze dzieci, które do was dzwonią?

Sześć – siedem lat. Niektóre dzwonią, po pokłóciły się z koleżanką, inne, bo zostały same w domu, a jeszcze inne, bo czują się bardzo osamotnione.

Ale najczęściej telefonują do nas nastolatkowie w przedziale między 13. a 17. rokiem życia.

No i ostatnio bardzo dużo telefonów odbieramy od dorosłych.

Słucham?

Niestety. Chcą z nami rozmawiać, mimo że każde połączenie zaczyna się od komunikatu: "Witamy w Telefonie Zaufania Dla Dzieci i Młodzieży". Próbują nas przekonać, że potrzebują tej rozmowy i że nie mają gdzie zadzwonić.

I to jest trudne, bo my jesteśmy pomagaczami i każdemu chcielibyśmy okazać wsparcie, nawet dorosłemu. Ale nie jesteśmy w stanie zatroszczyć się o wszystkich. Więc wtedy mocno podkreślamy, że nie możemy kontynuować rozmowy, bo w tym czasie jakieś dziecko może potrzebować pomocy.

A skąd są te dzieci? Z jakich domów, środowisk, rodzin?

Dzwonią do nas dzieci, które pochodzą z rodzin dysfunkcyjnych, ale też te z rodzin prawniczych, lekarskich, artystycznych. I z rodzin z klasy średniej, które nie wyróżniają się w żaden sposób społecznie, w których na pierwszy rzut oka nie ma problemów.

Tylko że problemy pojawiają się niezależnie od tego, z jakiego domu pochodzi dziecko. Bo każde z nich przeżywa swoje cierpienie.

Dzieci same opowiadają: "Moja mama bardzo dużo pracuje" albo "Jestem z rodziny, w której najbardziej liczy się, żeby mieć świetne wykształcenie i dobrą pracę, więc czuję dużą presję”. Inne żalą się, że mają już dosyć życia w domu, w którym rodzice ciągle piją i teraz też w drugim pokoju trwa impreza.

Nas interesuje, czy rodzic jest otwarty na potrzeby dziecka, czy jest gotowy z nim rozmawiać, pomagać mu i wspierać w trudnych sytuacjach, i razem poszukiwać rozwiązania.

A może przeciwnie - jest rodzicem niezainteresowanym, przemocowym, nie wspierającym dziecka, tylko dokładającym mu cierpienia.

Zaczynam myśleć, że dzieci nasze, naszych znajomych czy sąsiadów może też do was dzwonią...

Tak, to możliwe. I ważne, żeby rodzice zrozumieli, że dzieci mają proste potrzeby. A do nas dzwonią, bo te potrzeby pozostają niezaspokojone.

Dzieci potrzebują akceptacji tego, jakie są, co czują, co myślą, usłyszenia i przyjęcia, że jest im z czymś trudno i zachęcenia do rozmowy. I żeby rodzic nie próbował natychmiast tego zmienić: żeby już nie było trudno, żeby nie było smutno. Bo wszystkie emocje są nam potrzebne i dzieciom też.

Dzieciaki wprost nam to mówią: że chciałyby, żeby po prostu ktoś je wysłuchał i przytulił. I zapytał: "Co mogę dla ciebie zrobić?"

Czasem potrzebują, żeby rodzic przejął inicjatywę i zachęcił: "Chodź, pójdziemy do psychologa. On postara się ci pomóc".

To proste formy wsparcia. A przerastają wielu rodziców nie dlatego, że nie mają oni dobrych intencji. Bo jestem przekonana, że prawie każdy rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej. I chciałby, żeby czuło się dobrze, żeby się rozwijało, żeby miało szczęśliwe życie.

Ale wielu rodziców po prostu się boi, że jak zapyta dziecko, zachęci je do rozmowy, to usłyszy coś, czego nie będzie w stanie rozwiązać, albo czego nie będzie w stanie przyjąć

I tak też się dzieje – że niektórzy rodzice długo nie przyjmują na przykład, że dziecko próbuje odebrać sobie życie. Otwarcie wypierają: "On chce zwrócić na siebie uwagę". Nie rozumieją, czym ta potrzeba uwagi jest. Że to naturalna potrzeba każdego człowieka. A jeżeli w taki sposób dziecko próbuje zwrócić na siebie uwagę, to znaczy, że już wcześniej próbowało ją pozyskać w inny sposób i tym bardziej potrzebuje pomocy.

Zachęcamy też, żeby rodzice sami nie bali się korzystać z różnych form wsparcia. Nasza fundacja prowadzi drugi telefon – dla rodziców i nauczycieli w sprawie bezpieczeństwa dzieci. Więc zapraszamy dorosłych nie tylko do tego, żeby zapewnili pomoc dziecku, ale też żeby sięgnęli po pomoc dla siebie. Bo to jest jak z maską tlenową w samolocie: najpierw trzeba ją założyć sobie, żeby móc założyć ją dziecku.

Jak jeszcze możemy wesprzeć dziecko? Swoje lub inne.

Ważne, żeby dzieci słyszały od nas możliwie jak najczęściej: "Jak będziesz miał problem, to przyjdź do mnie, postaram się ci pomóc". To są proste słowa, a mogą jednak przełamywać tę barierę, z którą dzieci dzwonią do nas każdego dnia: "Czy ktoś będzie chciał mnie wysłuchać, czy będzie zainteresowany moimi problemami i uczuciami?" A ja daję dziecku komunikat: "Jeżeli działoby się cokolwiek, z czym trudno ci sobie poradzić, przyjdź do mnie". I tak samo każda ciocia, wujek, babcia, dziadek, nauczyciel, też może dziecku śmiało powiedzieć. "Jestem dla ciebie, jeśli tylko będziesz mnie potrzebować".

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (192)