Możemy więcej niż nam się wydaje. "Chwilami czuję się jak Bear Grylls"
Do 30. roku życia bałam się spać sama. Ktoś musiał być ze mną w tym samym pokoju. Strach mnie obezwładniał i uniemożliwiał funkcjonowanie. Teraz śpię sama w namiocie pośrodku niczego. Jak to możliwe?
Odkąd sięgam pamięcią, bałam się. Bałam się starości, samotności, ciemności, a przede wszystkim potworów, co się w tych ciemnościach kryją. Bałam się spać sama - zawsze ktoś musiał być obok. Dawno temu to byli rodzice, potem rodzeństwo, współlokatorzy, partnerzy. Gdy miałam kilkanaście lat trafiłam do psychiatry. Na studiach zaczęła się pierwsza terapia, potem były kolejne, w 2015 roku trzy miesiące leczyłam się w szpitalu psychiatrycznym. Jak to możliwe, że mimo tego, iż nadal panicznie boję się niemal wszystkiego, potrafię spać sama w namiocie pośrodku niczego?
Sama w górach
Nie od razu skoczyłam na głęboką wodę. Wychowywałam się w górach, ale przez kilkanaście lat obserwowałam je z dolin. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, kiedy zaczęłam chodzić po nich świadomie, kiedy zaczęły być dla mnie tak ważne. Na pewno zaczęło się w Masywie Śnieżnika, który widziałam z okien rodzinnego domu. Potem były Karkonosze, Tatry - raz może dwa razy w roku. I nigdy sama. Przecież sama bym się za bardzo bała. A już na pewno nie nocą. Nocą bałam się też wtedy, gdy nie byłam sama. Bałam się obrócić przez ramię, żeby nie zobaczyć oczu patrzących na mnie z ciemności.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Potem nagle zostałam sama. Znajomi nie chcieli chodzić w góry lub nie chodzili tak, jak ja bym chciała czy tam, gdzie ja chciałam. Partnerzy albo byli, albo ich nie było - trudno było uzależniać od nich moje wyjścia w góry. Zaczęłam chodzić sama. Najpierw była Polska. Odwiedzałam miejsca, które już znałam. Wracałam w Tatry i Karkonosze, a potem nagle i niespodziewanie pojechałam w Himalaje. Himalaje marzyły mi się, odkąd pamiętam. Ale wydawało mi się, że są zbyt odległe, egzotyczne, trudne. To takie marzenie, które może się nigdy nie spełnić. Przede wszystkim dlatego, że nie miałam z kim go spełnić.
Mniej więcej wtedy, w 2018 roku, podjęłam dość świadomie decyzję, że nie będę dłużej siedzieć w domu i narzekać, że nie mam z kim podróżować, odwiedzać miejsc, które zawsze odwiedzić chciałam - jeśli akurat nie mam z kim, to sama będę spełniać swoje marzenia. Ponownie w Himalaje wyjechałam w 2019 roku. Wiedziałam już, że mogę - wcale nie jest to takie trudne, jak kiedyś myślałam. Z tej podróży powstała książka "W cieniu Everestu", która stała się w Polsce bestsellerem. Potem samotnie przeszłam najdłuższy szlak górski w Polsce - Główny Szlak Beskidzki, który liczy aż 500 km. Rok później - szlak GR20 na Korsyce, uważany za jeden z najtrudniejszych w Europie. Samotnie chodziłam po Alpach słoweńskich. W 2022 roku wyjechałam do Stanów, żeby zrealizować fotoreportaż – "Czy Ameryka istnieje?". Przez siedem miesięcy przemierzyłam 31 tys. km moim kampervanem. Dojechałam aż na samą północ Alaski. I to wszystko zrobiłam sama.
Gdy jestem sama, jestem odważniejsza
Słowo "odważny" zawsze było zarezerwowane dla innych. Od niedawna i ja go używam w stosunku do siebie. Musiałam się jednak tego nauczyć. Jeszcze więcej czasu zajęło mi nauczenie się, żeby być dumną z siebie. Przed wybraniem się w podróż - w góry, na szlak - dobrze się przygotowuję. Wiem, że mogę liczyć tylko na siebie. I wiem, że jako kobietę, czeka mnie więcej zagrożeń. Nie ruszam się bez gazu i noża w kieszeni. Zawsze mówię bliskim, dokąd się wybieram, o której powinnam wrócić, kiedy powinni wzywać pomoc. Nauczyłam się nawigować w terenie, rozbijać namiot tak, żeby było wygodnie, ale przede wszystkim bezpiecznie, gotować na turystycznej kuchence, znajdować wodę i ją filtrować. Ja, która do niedawna bała się spać sama.
Gdy jestem sama w górach, jestem bardziej skupiona, uważna i ostrożna. Wiem, że jeśli cokolwiek się stanie, nikt mi nie pomoże, a przynajmniej nie tak od razu. Zwłaszcza, gdy wybieram się w miejsca, gdzie przez cały dzień nie spotykam nikogo.Gdy jestem sama, nie panikuję. Wiem, że przy kimś to mi się zdarza, bo mogę sobie na to pozwolić. Gdy jestem sama, nie mogę przecież zatrzymać się i nie iść dalej. Muszę się skoncentrować i opanować, bo panikując popełnia się tylko więcej błędów. Wtedy oddycham, powtarzam sobie, że sobie poradzę - przecież dobrze wiem, co robię. W ten sposób też uczę się więcej. Gdy nikt mnie nie wyręcza, nie daje rad, wskazówek i nie pokazuje palcem. Muszę być podwójnie przygotowana, odpowiedzialna, ostrożna.
A potem jestem podwójnie z siebie dumna. Potrójnie może nawet. Bo takie osiągnięcia przeżywa się bardziej i więcej znaczą.
Uczę się (znosić) siebie
W górach akceptuję siebie. To, jak wyglądam i ile mam lat, tam nie ma to dla mnie znaczenia. Wreszcie czuję się dobrze ze sobą, we własnej skórze. Nie zwracam uwagi na zmarszczki, siwe i potargane włosy, podkrążone oczy. Strach przed starością mnie paraliżuje, ale w górach tego nie czuję. Bo tam czuję się pewna siebie. Doceniam moje ciało. Silne, odporne na zmęczenie, ból i niewygody. Bo jest w stanie, z ciężkim plecakiem na plecach, zaprowadzić mnie tam, gdzie chcę trafić. Lepiej radzę sobie też z emocjami. Jestem dla siebie bardziej wyrozumiała i cierpliwa. Wiem, że gdy czuję się gorzej, potrzebuję dać sobie więcej czasu, nie pospieszać, nie ganić, nie mieć do siebie o wszystko pretensji.
Potrafię być dumna z siebie. Mimo strachu umiem poradzić sobie sama pośrodku niczego. Umiem odnaleźć drogę, rozbić namiot, ugotować jedzenie i znaleźć wodę. Chwilami czuję się jak Bear Grylls. Co z tego, że mu do pięt nie dorastam. Gdy patrzę na drogę, którą pokonałam, wzruszam się i w duchu sobie gratuluję. Dla wielu ludzi to nic wielkiego, a dla mnie to coś nieprawdopodobnego. I zawdzięczam to w stu procentach sobie. Tego uczucia nie da się opisać. Samodzielność, siła, odwaga. Kiedyś bym się do tego nawet nie przyznała - głupio byłoby mi się chwalić sobą przed sobą samą. A teraz uważam, że to ważne. Że trzeba dobrze o sobie, a nawet do siebie, mówić.
Więc mówię to: jestem silna, odważna i dumna z siebie. I czuję się zupełnie inaczej.
Możemy więcej, niż nam się wydaje.
Gdyby kilkanaście lat temu ktoś mi powiedział, że ja to wszystko sama będę robić, nigdy bym nie uwierzyła. Myślę, że musiałam zdać sobie sprawę z tego, że potrzeba podróżowania, chodzenia po górach, kolejne wyzwania są dla mnie ważniejsze niż strach. Że wolę się bać i spełniać marzenia, niż nie robić nic. Ostatecznie przecież z tego strachu wcale się nie umiera.
Najtrudniej jest podjąć decyzję, zrobić pierwszy krok. Wstać z kanapy, wyjść z domu, stanąć na szlaku, czy wsiąść do samolotu, wysiąść gdzieś na drugim końcu świata. Dalej jest już z górki. Głęboki wdech, wydech i okazuje się, że to nowe miejsce, ten początek szlaku, to wcale nie jest koniec świata. A w nas jest więcej siły i odwagi, niż podejrzewamy.
Lubię powtarzać, że jeśli ja mogę, to naprawdę każdy może. I choć zabrzmi to nieco banalnie, nauczyłam się, żeby nigdy nie mówić nigdy. Dlatego, Dziewczyny, nie czekajcie już na nikogo, same zacznijcie spełniać swoje marzenia. Możemy więcej, niż nam się wydaje.
Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!