Natalia Gacka - mistrzyni świata w fitnessie sylwetkowym
O szkodliwych dietach, o tym, dlaczego „Playboy” nie preferuje umięśnionych modelek mówi Natalia Gacka, mistrzyni świata i wielokrotna mistrzyni Polski w fitnessie sylwetkowym.
03.06.2015 | aktual.: 09.06.2015 10:20
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
O szkodliwych dietach, o tym, dlaczego „Playboy” nie preferuje umięśnionych modelek, mówi 26-letnia Natalia Gacka, mistrzyni świata i wielokrotna mistrzyni Polski w fitnessie sylwetkowym. Gdy nie trenuje, jest modelką i fotomodelką. Jako absolwentka studiów dietetycznych chętnie testuje na sobie nowe metody odżywiania.
WP: : Wiele osób myli fitness sylwetkowy z kulturystyką.
* Natalia Gacka:* Wystarczy porównać kulturystki z fitnesskami. Różnica jest kolosalna. Z całym szacunkiem do kulturystek, nie podzielam ich pędu, żeby aż tak drastycznie zmieniać swoje ciało. Szanuję to, bo wiem, ile kosztuje wysiłku – system przygotowań jest dużo cięższy niż w mojej kategorii. Jednak nie podoba mi się ich wygląd. Uwielbiam modę, jestem estetką, potrafię zachwycić się inną kobietą i powiedzieć jej, że jest piękna. Kulturystyka negatywnie wpływa na urodę kobiet. One nie są atrakcyjne. Brak tkanki tłuszczowej powoduje, że rysy twarzy się wyostrzają.
Fitness to typowa kategoria sylwetkowa, gdzie ocenia się ciało, proporcje, odpowiednie przygotowanie jeśli chodzi o tonus mięśniowy (napięcie spoczynkowe mięśni – przyp. red.). Tego nie liczy się z centymetrem, ale ocenia wizualnie.
WP: : W jakiej kategorii pani startuje?
- Powyżej 163 cm wzrostu. Mam 165 cm, a przed zawodami nawet 164 – trochę się kurczę.
WP: : Ile pani waży?
- Na ostatnich zawodach 54 kilogramy, a obecnie 61. Gdy ktoś zobaczy w internecie zdjęcie fitnesski, może odnieść mylne wrażenie, że ona jest ogromną babą. Proszę mi uwierzyć, że przed zawodami noszę mniejszy rozmiar niż na co dzień. Jestem bardziej odwodniona, wysuszona i wysmuklona.
Oczywiście nie da się utrzymać formy startowej przez cały rok. Jesteśmy kobietami, miesiączkujemy, hormony działają. A że genetycznie mamy dwa razy więcej tkanki tłuszczowej niż mężczyźni, dwa razy szybciej tyjemy. Musimy pracować podwójnie, by zgubić tkankę tłuszczową. To kolejna trudność.
W mojej dyscyplinie oceniana jest całość. Nie można zapominać, że jest to kategoria kobieca i premiowane są atuty - uroda, wdzięk. Istotny jest sposób poruszania. Są cztery obowiązkowe pozy. Nic nie da się ukryć, bo ocenia się nas z każdej strony - przód, tył, prawy bok i lewy bok. Sędziowie mają nas na talerzu. Ale godzimy się na to.
WP: : W jury zasiadają i mężczyźni, i kobiety?
- Panel sędziowski jest mieszany. I bardzo dobrze, bo panowie często zwracają uwagę na inne atuty kobiecego ciała niż panie. Poza tym, że mamy odpowiednią sylwetkę sportową, musimy mieć specjalnie przygotowany strój. Bikini są szyte na miarę. Przez wiele lat jeździłam do krawcowej - pani Teresy z Gdańska Żabianki, która szyła piękne kostiumy. Gdy jedna dziewczyna pojechała do niej, zaraz pół Polski chciało mieć identyczne bikini. Musimy też pamiętać o odpowiednim - niezbyt mocnym makijażu.
W tym sporcie najlepsze jest to, że wychodzę na scenę i mogę się pokazać. Zawody były zawsze motywacją, by pracować nad sobą. Wymarzyłam sobie, że muszę mieć złoty medal mistrzostw świata i wiedziałam, że kiedyś go zdobędę. Jestem trochę uparciuchą. Nie było dla mnie problemem, by dwa razy dziennie ćwiczyć. Pierwszy raz o szóstej rano na czczo, a drugi wieczorem o 23. I łączyć to ze studiami, pracą, rodziną. Udało się.
WP: : W magazynach dla panów nie występują modelki, które są ładnie umięśnione.
- „Playboy” i „CKM” nie są zainteresowane atletyczną sylwetką, chyba że przygotowują wydanie poświęcone sportsmenkom. Wiem, że tak jest. Pracuję z wieloma fotografami jako fotomodelka i oni wysyłają moje zdjęcia do takich magazynów. Na razie nie podchodzę ochoczo do tego pomysłu, uważam, że to nic wielkiego odsłaniać każdy element swojego ciała, by przez pięć minut być na świeczniku. Ci fotografowie dostają odpowiedzi e-mailowe od redakcji: niestety, ale mierzymy w inny typ sylwetki. Szkoda, bo fajnie byłoby pokazać – że tak powiem – radykalne kobiety. Przecież nie każdy musi lubić na przykład blondynki z dużym biustem. Są też na pewno mężczyźni, które doceniają bardziej atletyczną sylwetkę.
WP: : Ma pani kompleksy?
- Oczywiście – jak każda normalna kobieta. Zawsze narzekałam na moje uda. Są mocno umięśnione. A druga kwestia to nos. U mnie jest to rodzinne, że mamy urodę lekko afrykańską - mamy szerokie nosy. Kiedyś pani psycholog powiedziała mi, że powinnam pokochać swój nos, a stanie się mniejszy. Jak na razie nie potrafię się w nim zakochać, może za kilka lat się uda.
Myślę, że każdy z nas ma kompleksy. Należy z nimi żyć, akceptować je, nie marudzić. Wszystkiego nie da się przeskoczyć, jak np. uwarunkowań genetycznych. Warto skupić się na atutach i je eksponować, a wady tuszować.
WP: : Dlaczego zaczęła pani trenować fitness sylwetkowy?
- W dzieciństwie niczego mi nie brakowało, ale też nie mogłam spełnić każdej swojej zachcianki. Jestem nauczona przez rodziców, że jeśli czegoś chcę, muszę na to zapracować. Do pierwszego konkursu zostałam zachęcona przez moją wuefistkę. Złapałam bakcyla, ale rodzice powiedzieli, że najważniejsza jest nauka. Godziłam naukę z bardzo wymagającą pasją. Początki nie były kolorowe. Byłam uczennicą gimnazjum. Nie dysponowałam takimi pieniędzmi, żeby mieć na super stroje, buty. Trzeba mieć karnet na siłownię, suplementy. Nie zawsze było mnie to stać. Nie byłam przez wszystkich traktowana poważnie. Małymi krokami doszłam do miejsca, w którym jestem teraz.
Ludzie dostrzegli, że nie jest to fanaberia, tylko wiążę z tą dyscypliną przyszłość. Jak to się mówi w żargonie – chcę pozamiatać. Po pierwszych sukcesach na arenie międzynarodowej, gdy zdobyłam srebrny, potem brązowy i złoty medal mistrzostw świata, zyskałam więcej możliwości rozwoju.
Z doświadczenia wiem, że czasem jest lepiej, a czasem gorzej. Miałam doły z treningami. Nie jest tak, że przez osiem lat bez ustanku dawałam z siebie wszystko. Czasami rzucałam wszystko w kąt, mówiłam: mam to gdzieś, dlaczego mam się męczyć, gdy moi rówieśnicy bawią się i zajadają się smakołykami. A ja muszę tracić ostatnie pieniądze na siłownię. Te upadki były na tyle krótkie, że bardzo szybko się podnosiłam i robiłam wszystko według planu.
Trzeba pamiętać, że niezależnie od tego, czy jest się sportowcem zawodowym czy amatorem - każdy z nas ma lepsze i gorsze dni. Jest nawet wskazane, by mieć te słabsze, bo prawdziwego zwycięzcę poznaje się po tym, ile było tych upadków i jak szybko się pozbierał.
WP: : Wydała pani książę pod tytułem „Zostań fit. Nowa ty w 180 dni”. Czy rzeczywiście można się stuningować w pół roku?
- Można, ale nie gwarantuję, że będziemy wyglądały zupełnie inaczej i dwadzieścia lat młodziej. Kto obiecuje takie rzeczy, stosuje chwyty marketingowe, które mają nas przyciągnąć. Znam się na treningach i ciężkiej diecie od podszewki, wszystko sprawdziłam na sobie. Ułożyłam taki program, który zapewnia efekty, ale one będą się pojawiały stopniowo. Dzięki temu poprawimy witalność, wygląd. Przetestowałam na sobie dużo technik treningowych i diet. Gwarantuję półroczną mękę ze mną, ale efekty wszystko nam wynagrodzą.
WP: : Mówi pani, że była królikiem doświadczalnym. Jakie diety mogłaby pani odradzić z powodu ich nieskuteczności lub szkodliwego wpływu na organizm? Co pani sądzi na przykład o metodzie Dukana?
- Staram się zapoznawać ze wszystkimi dietami, które są na rynku, choć trudno za tą gonitwą nadążyć. Niektórych nawet nie warto testować, wystarczy przyjrzeć się założeniom i już wiadomo, że lepiej trzymać się od nich z daleka.
Dieta Dukana jest bardzo rygorystyczna, a zarazem niebezpieczna. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do tak dużej ilości białka. Można bardzo obciążyć nerki, które nie będą wydolne. Diety owocowe to też jakieś nieporozumienie. Zresztą jestem przeciwniczką stosowania diet jednoskładnikowych. Uważam, że trzeba dostarczać wszystkich składników odżywczych – białka, węglowodanów, tłuszczów oraz minerałów, urozmaicać menu.
Będąc na przykład na diecie bananowej, zauważymy efekty, ale czy na stałe? Gdy wrócimy do starego trybu żywienia, może się to skończyć efektem jo-jo. Wszyscy pamiętamy też modną swojego czasu dietę Kwaśniewskiego.
WP: : Teraz na topie jest dieta bezglutenowa.
- W pewnym momencie byłam nią zaciekawiona. Kiedy się zagłębiłam w to zagadnienie, okazało się, że sama dieta nie jest szkodliwa, ale jest pewien haczyk. Producenci pseudoekologicznej żywności wykorzystują popyt i wypuszczają na rynek dziwne produkty bezglutenowe, które zawierają bardzo dużo substancji chemicznych. Trzeba mieć świadomość, że gdy wybieramy produkty bez glutenu, nie możemy stawiać na gotowe posiłki. Można kupić sobie wszystko w paczce, ale czy to jest zdrowe? Największym błędem osób, które chcą poprawić własną sylwetkę, jest to, że działają na własną rękę. Ja nie jestem bardzo dobra w fizyce, żeby proponować komuś wzory, zadania. Nie jestem kosmetyczką, żeby polecić najlepszy krem. Warto mieć trochę pokory i poprosić o pomoc kogoś, kto jest ekspertem w danej dziedzinie. Szkoda czasu na popełnianie błędów. A ciało zapamiętuje nasze błędy żywieniowe i treningowe niczym twardy dysk komputera.
Rozmawiała Katarzyna Gruszczyńska/(kg)/(mm), WP Kobieta