Nie tylko Simona i Lilka. Zapomniane kobiety Kossaków
Znały smak zdrady, porzucenia, ubóstwa. Często rezygnowały z siebie, choć miały talent, wyobraźnię i siłę. Kossakowie to nie tylko Juliusz, Wojciech czy Jerzy. – Była jak kura, która wysiedziała kaczątka i bezradna biegała dookoła stawu, kiedy w nim pływały – mówi o jednej z kobiet rodu Joanna Jurgała-Jureczka, autorka książki "Kobiety Kossaków".
Ewa Podsiadły-Natorska, Wirtualna Polska: Kobiety w rodzie Kossaków były tłem dla "wielkich mężczyzn" czy tworzyły swoje historie?
Joanna Jurgała-Jureczka: Było bardzo różnie. Kobiety ze starszego pokolenia Kossaków, szlachcianki, najczęściej były tłem, choć zupełnie niesłusznie, ponieważ to ich pieniądze i koneksje ratowały zagrożone majątki, w tym dom w Krakowie, czyli Kossakówkę. Natomiast wnuczki Juliusza – mam na myśli Zofię Kossak-Szczucką-Szatkowską, Marię Pawlikowską-Jasnorzewską i Magdalenę Samozwaniec – to kobiety odważne, które o siebie walczyły, chciały uwolnić się z ciasnych gorsetów i robić w życiu dużo więcej niż tylko zajmować się domem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Szkielet i skarby pod fundamentami w centrum Krakowa. Zaskakujące odkrycie z przełomu XVI i XVII w.
Która z kobiet Kossaków najbardziej panią fascynuje?
Moją wielką miłością jest wnuczka Juliusza – Zofia Kossak-Szczucka-Szatkowska, bo to od niej zaczęłam poznawanie rodziny. Bliska jest mi też Zofia z Kossaków Romańska. Zaczęło się od odnalezionego przeze mnie zdjęcia przedstawiającego kobietę wśród zabudowań gospodarskich, w pokrzywach, trzymającą na kolanach indyka. Okazało się, że to właśnie Zofia, kobieta piękna, studiująca malarstwo u Matejki i u swojego ojca, Juliusza. Mogła być drugą Olgą Boznańską, a została opisana jako "hodowczyni drobiu". Po ślubie z Romańskim zrezygnowała ze swoich ambicji. Można powiedzieć, że wybrała życie rodzinne, ale nie do końca tak było.
A jak?
Zofia Romańska była smutną osobą; według tego, co opowiadała Magdalena Samozwaniec, piękne suknie, które bogaty mąż przywoził jej z Wiednia, gromadziła w szafie, a chodziła w znoszonych szlafrokach. To był chyba przejaw jej buntu. Zofia w ogóle była bardzo doświadczona przez życie. Przez długi czas nie mogła urodzić potomka, więc Wojciech – brat Zofii, irytował się, że rodzina męża traktuje ją jak "maszynę, która się zepsuła". W końcu urodziła syna, ale Jan przedwcześnie umarł. Odkąd mąż stracił majątek, borykała się z biedą. Zmarła we Lwowie w 1946 roku, myśląc, że zaczęła się III wojna światowa, a były to strzały w rocznicę zakończenia drugiej wojny.
W rodzinie Kossaków była też inna Zofia – wspomniana już przez panią Zofia Kossak-Szczucka-Szatkowska.
Tak, można powiedzieć, że wnuczka Juliusza i córka Tadeusza wygrała życie. Była piękną i silną kobietą, wybitną powieściopisarką, o której mówiono, że ma szansę na Nagrodę Nobla, współzałożycielką dwóch tajnych organizacji – Frontu Odrodzenia Polski i Rady Pomocy Żydom "Żegota", autorką słynnego "Protestu". Podczas spotkań moi czytelnicy zachwycają się jej życiorysem – tym, że się nie poddała, ratowała innych. Wielu Żydów dzięki niej ocalało, choć do dziś wypomina się jej przedwojenne wypowiedzi, a są i tacy, którzy uważają ją, moim zdanie niesłusznie, za antysemitkę.
Jak w rodzinie Kossaków wyglądały relacje kobiet z mężczyznami?
Nie chciałabym zostać posądzona o plotkowanie, ale poznając tę rodzinę, wielokrotnie przekonałam się, że niełatwo jest być partnerką czy żoną artysty. Czasem to zadanie ponad siły. Wojciech Kossak swoje wspomnienia zadedykował matce i żonie, zauważając, że "umiały być żonami artystów". Maria z Kisielnickich Kossakowa znosiła jego częste wyjazdy za granicę, długie nieobecności i zdrady. Skrupulatnie prowadziła księgę wydatków, wychowała troje dzieci – Lilkę (Marię Pawlikowską-Jasnorzewską), Madzię (Magdalenę Samozwaniec) i Jerzego. Mówi się, że była jak kura, która wysiedziała kaczątka i bezradna biegała dookoła stawu, kiedy w nim pływały – a były to dzieci uzdolnione artystycznie, indywidualności, oryginały. Dzieci, które niełatwo było ująć w karby i wychować "po bożemu". W listach nazywała siebie "Badylkiem" – wątłą rośliną, która owija się wokół swojego męża, bo bez niego nie może istnieć. A przecież była zdolną, mądrą kobietą.
To ciekawe, bo Lilka, choć miała trzech mężów, jak mówi autorka jej biografii Małgorzata Czyńska, nigdy nie uzależniała poczucia swojej wartości od mężczyzn.
Znalazłam ciekawy list, w którym pierwszy mąż pisze do Lilki, podkreślając to dwu- albo nawet trzykrotnie, że pozwoli jej tworzyć, ale ona musi rozumieć, że najważniejsze jest bycie jego żoną. A że Lilka miała naturę buntowniczki, więc się temu sprzeciwiła – małżeństwo się rozpadło. Artystyczną działalność Lilki mocno wspierał drugi mąż, Jaś Pawlikowski, którą ją jednak zdradził. Najdojrzalsze uczucie połączyło Lilkę ze Stefanem Jasnorzewskim. Z tych wszystkich przeżyć korzystamy dziś, czytając piękne wiersze Marii Pawlikowskej-Jasnorzewskiej, choć pod koniec życia Lilka napisała do swojej siostry, że jej dawne miłości to "tylko cienie". Tak naprawdę najbardziej kochała rodziców, mamę, za którą ogromnie tęskniła, zwłaszcza po śmierci ojca – podobnie jak za kochaną Kossakówką, którą przed wojną potraktowała okropnie, domagając się podziału ogrodu i pieniędzy.
Jest jeszcze Simona Kossak, wnuczka Wojciecha, młodszemu pokoleniu lepiej znana dzięki filmowi.
Po obejrzeniu tego filmu stanowczo zaprotestowałam, bo nie można Kossakówki przedstawiać jako graciarni czy… garsoniery. Podobnie zareagowali potomkowie Kossaków, z którymi jestem w kontakcie. Kossakówka to dom z ogromnie ważną tradycją. Również osoba Simony Kossak jest znacznie bardziej złożona; ona z Kossakówki wprawdzie uciekła, ale odtworzyła ją w Białowieży. Była profesorką nauk leśnych, nazywała siebie zoopsychologiem. Do końca życia tęskniła za domem rodzinnym.
Kossakówka w ogóle przyciągała – Lilka też wyprowadzała się z niej i do niej wracała…
A pod koniec życia powiedziała, że jest "ślimaczkiem", modląc się do świętej Rity, patronki spraw bardzo trudnych, o powrót do Krakowa. Kobiety Kossaków czasem z drwiną używały określenia "Krakówek", wszystkie jednak Kossakówkę kochały. Miejsce to stworzyła zresztą jeszcze inna Zofia – żona Juliusza, z domu Gałczyńska.
Gdy umawiałyśmy się na rozmowę, wspomniała pani o praktycznie nieznanym związku rodziny Kossaków z Ukrainą.
Kiedy byłam kierowniczką Muzeum Zofii Kossak-Szatkowskiej, odkryłam, że jej największą miłością była właśnie Ukraina, choć żyłam w przekonaniu, że Śląsk Cieszyński. Urodziła się w 1889 roku w Kośminie, majątku ziemskim na Lubelszczyźnie, a potem przeprowadziła z rodziną na Wołyń. Z Ukrainy została wygnana przez rewolucję bolszewicką.
Tęskniła za Ukrainą do końca życia. Zadebiutowała "Pożogą", w której opisała niełatwe przeżycia z tamtych czasów, a jej ostatnim utworem jest opowiadanie, którego akcję umieściła znów na ziemi ukraińskiej. Z kolei rysunek "Żebrak ukraiński" to pierwsza opublikowana praca Zofii z Kossaków Romańskiej. Juliusz Kossak urodził się w Nowym Wiśniczu (dziś Polska) i mieszkał jakiś czas we Lwowie. Tematem wielu jego obrazów są stepy i ukraińskie krajobrazy. Spierano się więc o to, czy Kossakowie są polskimi, czy ukraińskimi malarzami. Udowodniono, że polskimi, ale kiedy miałam spotkanie autorskie w Pradze, jedna z czytelniczek opowiedziała mi o poetce, która nazywa się Kossak i tworzy właśnie na Ukrainie. Jest więc tam także ród Kossaków.
Na początku wywiadu powiedziała pani, że pieniądze i koneksje kobiet ratowały zagrożone majątki Kossaków. Kossakowie mieli problemy finansowe?
Mieli, choć dla kogoś, kto nie zna biografii Kossaków, wydaje się to niebywałe. Wracamy w tym momencie do Zofii Gałczyńskiej, która pochodziła z bardzo bogatego rodu, przy którym Kossakowie byli jedynie herbowymi bez pieniędzy. Ślub Zofii z Juliuszem to był właściwie mezalians. Kolejne pokolenia kobiet w rodzinie Kossaków próbowały utrzymać się z działalności artystycznej, a mężczyźni? Często żyli ponad stan. Na sytuację materialną Kossaków negatywny wpływ miały również wydarzenia historyczne – wojny, kryzysy gospodarcze i powstania. Fascynuje mnie, jak kobiety Kossaków radziły sobie w najtrudniejszych chwilach. Były niebywale silne – psychicznie i fizycznie.
Rzadko zadaję takie pytanie, jestem jednak ciekawa: gdyby mogła pani zaprosić jedną z kobiet Kossaków na kawę, kogo by pani wybrała?
Trudne pytanie. Chyba Zofię z Kossaków Romańską, córkę Juliusza, tę "od drobiu". Chciałabym ją zapytać, czy była szczęśliwa, jak sobie w życiu radziła i jak się czuła, porzuciwszy swoje marzenia i ambicje. Spośród poznanych kobiet Kossaków jej jest mi najbardziej żal...
Joanna Jurgała-Jureczka – doktor nauk humanistycznych, historyczka literatury, pisarka.
Dla Wirtualnej Polski rozmawiała Ewa Podsiadły-Natorska