Nienawidzą Warszawy, tu tylko zarabiają. 5 powodów, dla których przyjezdni w święta uciekają z miasta
- Duże miasta są po to, żeby tam mieszkać i zarabiać. Kształcić się, rozwijać. Oraz pędzić. Ale na dłuższą metę miasto niszczy. I wie to większość przyjezdnych. To mit, że "słoiki" odcinają się od korzeni. Od korzeni odcinają się tylko debile, mądry człowiek wraca na święta do domu i jest szczęśliwy, że życie w rodzinnej miejscowości toczy się powoli. Koniec alkoholu, siłowni, koniec maratonów. Koniec ucieczek. Jest nornalnie- mówi Maciek, od 10 lat mieszka w Warszawie, co roku wraca na święta do Brus na Kaszubach.
- Pracuję niedaleko Sejmu, z okien widzę protestujących ludzi, słyszę krzyki. Pękają uszy. W firmie wszyscy żyją aktualnymi wydarzeniami. Dziś wstyd o tym nie rozmawiać. Żona pokłóciła się z przyjaciółką. Jedna uważa, że Kaczyński to świr, druga, że świrnięci w tym kraju są wszyscy politycy. Awantura, zerwane kontakty. Koleżanka z biura opowiada, że w tym roku Wigilię rodzina spędzi oddzielnie. Bo brat, który głosował na PIS pokłócił się z resztą rodziny, zwolennikami opozycji. Marzę o piątku popołudniu, wsiądę z żoną do auta i pojedziemy na Warmię skąd pochodzę. My, nasz syn, dwie siostry, ich dzieci. Tam, choć przez chwilę nikt nie będzie mówił o Kaczyńskim, Zalewskiej, czy Kuchcińskim. Może Polska B żyje nudno, jest nieszczęśliwa i sfrustrowana. Może, tacy przynajmniej jesteśmy z punktu widzenia Polski A. Ale my kochamy swoją zaściankowość, a święta w większości mamy boskie - opowiada Artur, 35 letni dziennikarz.
Dlaczego?
Bo u nas nic się nie zmienia
Agata (33 lata): - Niedawno rozstałam się z mężem. Stwierdził, że już mnie nie kocha, mieliśmy wyjechać na weekend na Kretę, wyjechał on, ale ze wspólnego mieszkania. Wzięłam wolne, uciekłam do rodzinnego domu w Zakopanym. Rodzice, rodowici górale, razem od trzydziestu pięciu lat, mój pokój właściwie w nienaruszonym stanie. Otwieram okno, nad drewnianymi dachami widzę Giewont. Nie muszę wydawać kasy na jogę czy medytacje. Mam swoją medytację rodzinną. Ostatnio nie myślałam: te święta będą straszne, bo pierwsze bez męża. Cieszyłam się, że zaszyję się w górach. Rano w Wigilię pójdziemy na roraty do Starego Kościółka, a później razem z tatą do zaprzyjaźnionego leśnika ze Wspólnoty Leśnej po choinkę. 25 lat temu brodziłam w śniegu w poszukiwaniu choinkowego ideału, dziś też, mam nadzieję, będę brodzić w śniegu. Nie tylko ja na to czekam, ale siostra i brat też. To dla nas najlepsze wspomnienie. Raz w życiu spędzałam święta w Warszawie, jak byłam w ciąży, nie mogłam sobie miejsca znaleźć. Obiecałam: nigdy więcej.
- Za to właśnie kocham rodzinne strony. Ten sam sklep od lat, a w nim Marysia, córka Jadzi, którą ja jeszcze pamiętam z dzieciństwa- opowiada Artur. – Jedna budka z piwem, jeden sklep, te same bloki tylko dziś pomalowane na pomarańczowo. Ohyda? Być może. Ale obok jest zakon Werbistów, muzeum do którego przyjeżdżają wycieczki z całej Polski. Ten sam od lat. Co z tego, że dobudowali dwie Biedronki, wyremontowali ratusz. Trzon ten sam. Lubię tu wrócić do wspomnień. Żona pochodzi z warszawskiego Żoliborza, przejeżdżamy tamtędy i zawsze mówi: „Tu już wszystko jest inne, takie nowobogackie teraz". Anonimowość miasta zabija, w rodzinnym miasteczku idę ulicą, co chwila ktoś mi macha. "O, Artur, jak tam w pracy, jak zona, o widzę, że psa macie".
Bo Kościół to nie burak z ambony
- Jeśli ludzie z wielkiego miasta myślą, że ksiądz z ambony namawia lud na prowincji do nienawidzenie Żydów, Ukraińców czy gejów to prostuję te mity. Uwielbiam świąteczne kazania; o miłości, tradycji. Zupełnie inne niż to, które kiedyś usłyszałem u jezuitów w Krakowie. Tam znany biskup mówił tym, jaki grzech popełniają ci, którzy decydują się na in vitro. Mówił też o tym, że tym, że geje to patologia. Nie chodzę do kościoła, żeby słuchać o nienawiści. U mnie, w Pieniężnie tego nie ma.
Weronika pochodzi spod granicy z Ukrainą, miasteczko oddalonego o około 20 km Hrubieszowa: - Święta u nas bardzo związane z religią. Do tej pory przed każdą Wigilią siadamy i czytamy Pismo Święte.
Agata (Zakopane): - Kolacja wigilijna kończy się o 20.00, do plecaka pakujemy makowiec, herbatę i opłatek. Do tego najcieplejsze gacie, puchowa kurtka, cztery pochodnie i w drogę, w góry. Na pasterkę do kościółka na Wiktorówkach. I tam o północy, jak górale zagrają „Wśród nocnej ciszy” to naprawdę czuć, że Bóg się rodzi! Nadzieja wstępuje w każdego, i ta atmosfera. Po pasterce księża przygotowują ogromne termosy z herbatą, każdy może rozgrzać się w ich kuchni. I wszyscy składają sobie życzenia, dzielą się opłatkiem. Czy znają się, czy nie znają. Dla mnie to był szok, Wigilia w Warszawie. Jedni sąsiedzi się napili, drudzy wzywali policję. U nas w Wigilię alkoholu się nie pije. I dla mnie ta tradycja jest święta.
Bo w święta naprawdę liczy się rodzina
- Stoję w Smyku i słyszę awanturę: „Dlaczego córce twojej siostry mamy kupić kuchenkę za 300 złotych. Zwariowałeś?!”, „Sama zwariowałaś”. Lubię uciec na Warmię, bo ludzie w większości nie mają pieniędzy, nie ma więc awantur, ile jaki prezent kosztuje. Inwestuje się dla dzieci, reszcie czasem kupuje drobiazgi. Ale nie to jest najważniejsze, najważniejsze to się spotkać z rodziną, pogadać. Nie ma rozmów o książkach, przemijaniu. Za to są plotki o znajomych, wspomnienia historii rodzinnych – opowiada Artur.
- Kult prezentu? A co to jest? U nas dzieci cieszą się z tego, co dostają. Byłam niedawno na urodzinach u córeczki znajomych. Płakała, bo nie dostała wymarzonej lalki. Dostała inną, podobną. Ale ta miała włosy ciemne, a nie jasne. Mama próbowała ją uspokoić, obiecała, że z samego rana pojedzie po lalkę właściwą. Dla mnie to nie do pomyślenia. Czego uczy się takie dziecko? – zastanawia się Weronika. I wspomina, jak u niej w domu zawsze najważniejsza była wspólnota. Wigilię spędzało się z najbliższą rodziną, a zaraz po niej szło się do babci, seniorki rodu. Tam spotykało się z kuzynkami, kuzynami, wujostwem.
- W d… mam swoją matkę i babkę- krzyczy moja koleżanka z dużego miasta. – Dla niej święta to makabra. Patrzę na innych „wielkomiejskich” znajomych. Jedni na kolację do restauracji, drudzy wyjeżdżają na Bali. Dla wielu „słoików” dom to świętość, choć rzadko o tym mówimy. Rodzina może nieidealna, ale zawsze można na nią liczyć.
- Moi pradziadkowie mieli restaurację przy wejściu do Doliny Kościeliskiej i dziewiętnaścioro dzieci. Rodzina rozjechała się po świecie, ale i tak do kolacji siadało co najmniej 20 osób. Nie wyobrażam sobie Wigilii w mniejszym gronie- opowiada Magda.
Bo jest mieszczański porządek, który daje też poczucie bezpieczeństwa
- Przyjechałam do mojego chłopaka na Podkarpacie - opowiada Karolina, rdzenna warszawianka. – Na początku zdziwiła mnie ta tradycja w XXI wieku. Święta przygotowują kobiety, przez całą Wigilię nikt z rodziny nie może wstać, wstaje tylko pani domu. Kobiety też zmywają. Pomyślałam: to wariactwo. A zaraz po tym, że jest w tym coś spójnego. Mężczyźni przynoszą z lasu choinkę, rąbią drewno na kominek. Podział ról jest jasny, i tamto pokolenie dobrze się z tym podziałem czuje. Lubię tam usiądź i ogrzać się w ich rutynie.
- Moja mama jest tradycjonalistką, tata zawsze odpowiadał za „męskie” sprawy - opowiada Artur. – Ale nikt się z tym źle nie czuł. Bo chyba najważniejszy jest szacunek, teraz ludzie mają nowoczesne domy, ale nie zawsze się szanują. Ja lubię ten mieszczański porządek w moim domu, żona pochodzi z bardzo dobrej rodziny, ale jej ojciec całe życie zdradzał matkę, teraz nie są już razem. U niej święta są smutne. Może dlatego, że jej mama nie jest tak dzielna, jak moja. Moja zawsze powtarzała: „najważniejsza jest siła” albo „Jesteś zmęczony i nieszczęśliwy? Narąb drzewa, przekop ogród, nic tak nie leczy, jak wysiłek fizyczny”. U nas w domu wszyscy się śmieją w święta, niezależnie od tego jakie mamy problemy. Bo Boże Narodzenie jest po to, żeby się cieszyć. Koniec. Kropka.
- Kocham święta u teściów - dodaje Ewa, żona Artura. – Nie patrzę nerwowo czy koleżanka oceni moje buty, albo rozpozna, że nie mam markowej bluzki. Wszyscy mają to gdzieś, nie znają takich nazwisk, jak "Jemioła" czy Baczyńska. Kupują w „używańcach” albo sieciówkach. Nikt nie robi z tego problemu. Dla mnie to kilka dni ulgi i spokoju. Odpoczynek od „wielkiego” świata, w którym się obracam. Tam też wszystko jest proste. Jedna ciotka męża jest leniwa, wszyscy w rodzinie wiedzą, że znów niczego nie zrobi na święta, druga się obraża, też to wszyscy wiedzą, dlatego teściowa zadzwoni do niej i znów powie: „o której będziesz, czy ktoś ma po ciebie przyjść”. Oczywiście, że nie wszyscy się kochają, ale nie ma tego jadu. Współczesna Dulska też pochodzi z wielkiego miasta, a nie prowincji.
Bo mamy gdzieś politykę
- Że zamach na Trybunał , że Kuchciński, że Szydło i Zalewska, że Kaczyński wyrwał komuś telefon. – Może to smutne, ale poza wielkimi miastami wszyscy mają politykę gdzieś. A już na pewno mają gdzieś awantury w Sejmie. Bo politykom nie ufamy w ogóle. Dla większości ludzi abstrakcyjne są też pojęcia: „dług publiczny”, „koniec państwa prawa” – opowiada Artur. – No i oczywiście, gdzieś mamy, że mówi się o nas: „debile z Polski B, którzy głosowali na PIS. Bo dla ludzi z mojego miasta to wariatami są ci z PO. I kto ma rację?. W święta to ludzie z mojej rodzinnej miejscowości chcą po prostu nacieszyć się bliskimi, odpocząć , dobrze zjeść. Że pustota? Sorry, ale nie, bo to dzięki tradycji ja mam mimo burz stabilne małżeństwo, a tymczasem moi znajomi z wielkiego miasta rozwalają swoje kolejne związki
- Kocham tradycję- mówi Agata - Do dziś, w Warszawie składam takie życzenia moim pracownikom: Na scynście, na zdrowie, na to Boże Narodzenie co by Wam się mnożyło, darzyło, w każdym kątku po dzieciątku na pościeli troje. Przeczytałam gdzieś, że „słoików” nazywa się debilami. Ludźmi, którzy są nigdzie. A może my jesteśmy wszędzie? Potrafimy brać z życia to, co nam daje najlepszego. Pracę i miejski flow, a kiedy trzeba spokój i tradycję. Kto tu ma farta? – pyta Weronika.