Nieświadomie wystąpiły w materiale o seksedukacji. Mówią, jak według nich wyglądało śledztwo TVP
Ukryta kamera, tajemnicze pomieszczenia, dramatyczna muzyka. "Sprawdziliśmy, jak wygląda seksedukacja najmłodszych (...). Efekt poraża i przeraża" - tymi słowami rozpoczyna się najnowszy odcinek "Alarmu" TVP. Nagrani edukatorzy protestują, mówiąc o nierzetelności dziennikarskiej.
Czwartkowy odcinek programu interwencyjnego Telewizji Polskiej "Alarm" został poświęcony edukacji seksualnej.
- Reporterki TVP, podając się za nauczycielki szkoły podstawowej, przez kilka tygodni spotykały się z przedstawicielami różnych organizacji promujących ideologię LGBT i pytały, jak wyglądają zajęcia seksedukatorów z dziećmi - tymi słowami rozpoczyna się materiał.
Organizacje, o których mowa to: Fundacja Po DRUGIE, Grupa Edukatorów Seksualnych PONTON, Kampania Przeciw Homofobii oraz Fundacja Edukacji Społecznej. W każdej z nich dziennikarki TVP złożyły jedną wizytę.
"To była prowokacja"
- Zadzwoniła do nas kobieta, która przedstawiła się jako nauczycielka szkoły podstawowej. Powiedziała, że chce porozmawiać o zajęciach z zakresu seksedukacji, ponieważ rozważa przeprowadzenie ich w swojej placówce - opowiada jedna z nagranych ukrytą kamerą seksuolożek. W materiale słychać jej wypowiedź dotyczącą zjawiska masturbacji u dzieci:
"W ten sposób doznają przyjemności, rozluźnienia. A ponieważ mają bardzo dużo stresów, np. rodzice, szkoła itd., to to jest metoda na rozluźnienie. Ta kontrowersja wokół 4-latków i masturbacji... to jest absolutnie normalne. Może wtedy bardziej nauka granic, czyli co należy. Na przykład: jeśli już coś takiego chcesz robić, to wybieraj do tego miejsca intymne".
- To była prowokacja. Powiedziałam, że to zjawisko ma miejsce i że nie jest anomalią. Szkoda, że nie puszczono całej mojej wypowiedzi. Wynika z niej jasno, że nie rozmawiamy o masturbacji z dziećmi, tylko z ich rodzicami. Uczymy ich, jak rozmawiać z dzieckiem o emocjach i o tym, co przeżywa. Forma reakcji oparta na próbie zrozumienia jest lepsza niż krzyk czy bicie po rękach - komentuje seksuolożka.
Zdaniem kobiety prowokacja dziennikarska nie była potrzebna. Seksuolożka nie uważa swoich słow za kontrowersyjne i może się pod nimi podpisać. - Nie musieli uciekać się do podstępu i tworzyć otoczki jakiejś konspiracji. Jakby zdobywali nielegalne informacje, a my bylibyśmy przestępcami. Jeśli dziennikarze TVP chcą porozmawiać, to ja się zgadzam, ale niech pokażą cały materiał, a nie urwane zdania - podsumowuje.
Niech dziennikarze pokażą, co naprawdę robimy
Prezes zarządu Fundacji po DRUGIE również odebrała telefon od kobiety podającej się za nauczycielkę.
- Chciała dowiedzieć się, na czym polegają zajęcia dotyczące edukacji seksualnej. Przez dwie godziny zadawała naszej pani pedagog bardzo szczegółowe pytania, dzieląc włos na czworo. Specjalnie wyciągała od niej słowa, które później zostały wykorzystane - mówi Agnieszka Sikora.
Podczas programu słyszymy wypowiedź pedagoga m.in. na temat pornografii. Kobieta twierdziła, że w samym oglądaniu jej nie ma niczego złego. Wszystko zależy od tego, jak oglądane treści interpretuje nastolatek.
- To są bardzo złożone tematy, którym nasza pedagog poświeciła dużą część spotkania z pseudo-nauczycielką. Rozmawiały przez dwie godziny. Mam poczucie, że w ten sposób został skradziony nasz czas, który mogliśmy poświęcić na pracę z młodzieżą - mówi Agnieszka.
Kobieta nie kryje zdziwienia, że dziennikarze TVP wybrali właśnie Fundację po DRUGIE, ponieważ do tej pory nie była ona w ogóle kojarzona z tematyką edukacji seksualnej. Organizacja przede wszystkim udziela pomocy młodzieży zagrożonej bezdomnością. Zwykle są to osoby, które właśnie skończyły 18 lat i opuściły zakład poprawczy.
- To są realne problemy, które kosztują nasz zespół wiele energii. Owszem, prowadzimy warsztaty, np. z zakresu świadomego rodzicielstwa: "Gdy zostanę mamą, gdy zostanę tatą", podczas których mówimy o seksualności, ale nie tylko. Skupiamy się na budowaniu dojrzałych postaw wobec rodzicielstwa, relacjach, emocjach - tłumaczy Sikora.
Prezes fundacji dodaje, że do tej pory żadne z organizowanych przez nich warsztatów nie budziły kontrowersji.
- Nie ukrywamy naszych warsztatów przed światem. Nie pracujemy w podziemiu. Mogliśmy o naszej pracy porozmawiać przed kamerą - mówi.
Agnieszka nie kryje też poczucia niesprawiedliwości.
- Nasi pracownicy dają z siebie sto procent, walcząc o wykluczoną młodzież. Serdecznie zapraszam do siebie dziennikarzy wszystkich mediów. Niech przyjadą, niech zobaczą, z jakimi problemami mierzymy się na co dzień. Niech pokażą, że w Polsce jest bezdomna młodzież, która nie ma na chleb. Nasze drzwi są zawsze otwarte - kwituje.
Zobacz też: Rzecznik Praw Dziecka o deklaracji LGBT
"Najbardziej kontrowersyjne słowa padają z off-u
- Z tego materiału robi się teledysk pt.: "Szokujące panie!". Aby zachować rzetelność dziennikarską, powinni pojawić się w nim eksperci prezentujący odrębne stanowiska oraz neutralny narrator - mówi medioznawca Maciej Mrozowski i dodaje, że w ciągu kilku minut nie można w obiektywny sposób przedstawić tak złożonego tematu, jak seksedukacja.
- Już po trzech minutach widz zaczyna się gubić. Nie wie, czy wypowiedzi kobiet z nagrania dotyczą 4-latków, czy nastolatków, więc wszystko sprowadza do "wspólnego mianownika", czyli najmłodszych. Ta sekwencja jest oczywiście celowo zaburzona, by jeszcze bardziej szokować. Zagubiony odbiorca zaczyna wierzyć narratorowi - mówi Mrozowski.
Medioznawca nie ma wątpliwości, że to właśnie narrator jest autorem najmocniejszych i najbardziej emocjonalnych wypowiedzi.
- Jego słowa tworzą ramę, która pozornie łączy i porządkuje fragmenty nagrań, ale tak naprawdę przekształca je i fałszuje. Słowa edukatorek są dobrane do tezy, dzięki czemu cały materiał zamienia się w akt oskarżenia, choć w istocie mówią one rzeczy rozsądne i dość oczywiste.
Zdaniem Mrozowskiego w dzielniejszych czasach trudno chronić się przed subiektywnym przedstawianiem rzeczywistości przed media. - Trzeba po prostu być wyczulonym na programy o charakterze sensacyjnym i pamiętać o tym, że one już z założenia mają szokować - podsumowuje ekspert.
Prawdy nie dojdziemy
Z kolei medioznawca Łukasz Szurmiński przekonuje, że nie można dokonać jednoznacznej analizy materiału, bez wglądu w całość materiałów zebranych przez dziennikarki TVP w poszczególnych placówkach.
- Po tym, co mówią bohaterki, można wnioskować, że dokonano znaczącej ingerencji w ich wypowiedzi, jednak my jako odbiorcy jesteśmy bezradni w ocenie. Nie dysponujemy przecież pełnymi nagraniami - mówi.
Ekspert radzi, aby chcąc uzyskać jak najbardziej obiektywny obraz rzeczywistości, pokusić się o wyjście z tzw. własnej "bańki informacyjnej".
- Wiadomo, że media społecznościowe t.j. Facebook i Twitter, działają zgodnie z algorytmami, które decydują, o tym, jakie wiadomości zobaczymy w pierwszej kolejności. Jeśli chcemy wyjść poza swoją "bańkę", musimy być bardziej aktywni i poszukiwać informacji z wielu źródeł. Oznacza to, że warto obserwować konta i czytać treści publikowane przez media, z którymi nie zawsze jest nam po drodze. Zebranie informacji z jednej i drugiej strony sprawi, że spojrzymy na dany temat szerzej i uchronimy się od jednoznacznej narracji – radzi.
Skontaktowaliśmy się z TVP i poprosiliśmy o komentarz. Zapytaliśmy, czy według redakcji zachowano w nim staranność i rzetelność dziennikarską. Rzecznik telewizji odpowiedział twierdząco.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl