Nowa jakość Jadźki

Nowa jakość Jadźki

Nowa jakość Jadźki
29.07.2008 12:57, aktualizacja: 10.09.2008 11:27

Stało się. Skończyliśmy pierwszy rok życia. Był tort, świeczka, którą sama musiałam zdmuchnąć. Po hucznych imprezach przyszła jednak refleksja – mam w domu nową Jadźkę! Jak ją w ogóle ugryźć?!

Stało się. Skończyliśmy pierwszy rok życia. Był tort, świeczka, którą sama musiałam zdmuchnąć i niekończąca się rodzinno-przyjacielska feta. Po hucznych imprezach przyszła jednak refleksja – mam w domu nową Jadźkę! Jak ją w ogóle ugryźć?!

Krótko przed tym, gdy wybiła godzina zero i Jadwiga na legalu przestała już być niemowlęciem, przemaszerowała sama przez cały pokój. W swoje urodziny chodziła już po całym mieszkaniu, stając swoim ukochanym rodzicielom na drodze, gdziekolwiek byśmy chcieli się udać. Nasza mała zawalidroga, niczym człowiek pierwotny po wiekach raczkowania, stanęła na dwóch nogach, a nasz świat bez pardonu wywaliła do góry nogami.

Patrzenie na pierwsze kroki swojego pierwszego dziecka może trwać w nieskończoność. Sztuka balansowania opanowana do perfekcji. Koncentracja na celu dojścia – 10. Radość z umiejętności prawidłowego użycia kończyn dolnych – nie do opisania. No i to porywanie się z motyką na słońce… Jadźka bowiem poprzeczkę postawiła sobie wysoko, a jak! Postanowiła, że pionizacja bez jakiegokolwiek przedmiotu w ręce jest mniej zabawna, niż np. z taką piłką w jednej dłoni, a kubkiem w drugiej. Stęka, ślini się, patrzy czy patrzymy i w kółko to samo.

Rozochocona Jadźka nie poprzestała na samodzielnym przemieszczaniu się. Skończyła rok i weszła w wdzięczną fazę „sama, sama”. Można śmiało ukuć teorię, że ma mamę w nosie. Jedzenie? Sama. Picie? Sama. Czytanie Gąski Balbinki? Sama. Poczułam się lekko odrzucona…

Siadłam więc i zapłakałam. Co się stało z moją malutką dzidzią? Chciałam wymusić na okropnej córce, co się od mamy odwraca bezwstydnie, jakąś reakcję. Uzyskać jakiś sygnał, że mimo „sama, sama” kocha nadal swoją starą matkę. Popatrzyłam więc w jej wielkie, niebieskie oczęta ze smutkiem (ona była trochę zajęta grzebaniem w moim portfelu, mogła więc nie zwrócić uwagi na moją rozpacz) i poprosiłam najgrzeczniej jak potrafiłam: „Daj mamie buzi, Jadziu”. I co? I na to wszystko usłyszałam stanowcze, poparte wielokrotnym zaprzeczeniem głowy, „Nie, nie, nie”. Dziecko mi się zepsuło!

Jakby tego było mało, faza terroryzowania płaczem trwa i ma się dobrze. „Nie dasz mama ciasta? To będę ryczeć, aż zrobię się cała czerwona! Sąsiedzi usłyszą i pomyślą, że mnie tu kapciem biją! Nie dasz ciasta? No, wreszcie, mama. He, he, he. Co za naiwniaczka!” Naprawdę, staram się mówić „nie” i zazwyczaj udaje mi się dzieciaka spacyfikować. Wystarczy przeczekać, przy jednoczesnej zmianie tematu na inną zachciankę, oczywiście bezpieczną i zdrową (czyli zazwyczaj mniej atrakcyjną). Są jednak sytuacje, które kłują moje matczyne serce. Jak na przykład rozpacz przy wyjściu z piaskownicy. I to przy ludziach! Albo ta historia z krową….

Urodziny Jadźki wyprawiliśmy najpierw dla rodziny, na działce moich rodziców. Pogoda super, grill, w tle leciały „Fasolki” i inne „hity”. Cały beztroski dzień Jadzina była grzeczna i ułożona, jak kochana córka swojej mamusi i tatusia. Bomba wybuchła, kiedy mieliśmy odjeżdżać. Spakowaliśmy manatki i poszliśmy do samochodu pozostawionego przy bramie. Ponieważ działka umiejscowiona jest za miastem, niedaleko pasły się dwie krasule. Głowa Rodziny pomyślała więc nieroztropnie: „Co za okazja! Tyle jej pokazujemy te krowy na zdjęciach, potrafi pokazać krowę w języku migowym, a na żywca jeszcze nigdy nie widziała!”

Mąż zabrał ją zatem bliżej i przedstawił czarno-białej piękności. Jadźka zapiszczała z zachwytu, palcami wskazującymi pokazała rogi (znak na krowę) i cały czas mówiła: „Buuu, buuu!” (jakoś jej tak wychodzi zamiast „Muuuu”…). Radość, jednym słowem, wielka. Tak ogromna, że za nic nie chciała wsiąść do samochodu. Ile można oglądać krowę, bez przesady. A ona mogła. I te palce jak rogi, i to „buuuu”. A czas leci, my padamy z nóg, a ona te swoje palce i te swoje buuuu… Każde przybliżenie się do samochodowego fotelika – histeria. Jadźka widoczne kocha krowy. W końcu trzeba było przypiąć ją pasami na siłę. Ale kto lubi takie zapasy z własnym dzieckiem…

Jadźka nam się ewidentnie zmieniła. Trudno. Trzeba się dostosować od niesprzyjających, nieznanych warunków.