Odell, Bay, Ezra – młodzi Brytyjczycy na scenie muzycznej
Są przystojni, młodzi (żaden z nich nie skończył jeszcze 25 lat) i pochodzą z Wielkiej Brytanii. Robi się ciekawie? Toma Odella, George’a Ezrę i Jamesa Baya łączy jeszcze coś – są piekielnie utalentowani. I to najlepszy powód, żeby poznać ich bliżej.
Są przystojni, młodzi (żaden z nich nie skończył jeszcze 25 lat) i pochodzą z Wielkiej Brytanii. Robi się ciekawie? Toma Odella, George’a Ezrę i Jamesa Baya łączy jeszcze coś – są piekielnie utalentowani. I to najlepszy powód, żeby poznać ich bliżej.
O ile angielska kuchnia nie cieszy się dobrą sławą, o tyle talentów muzycznych Brytyjczykom możemy zazdrościć. I choć z Wysp nie płyną na razie tak prekursorskie dźwięki, jak za czasów The Beatles, The Clash czy Rolling Stones, którym świat przysłuchiwał się początkowo z niedowierzaniem, by potem zakochać się w nich bez pamięci i próbować je naśladować, to jednak wciąż brytyjska muzyka ma coś, czego nam brakuje – potencjał młodości. Tom Odell, George Ezra i James Bay są najlepszymi dowodami na to, że angielski marazm na pewno nie dotyczy muzyki i że w przyszłości może być tylko lepiej.
Męska Adele i jednoosobowy Coldplay
24-letni Tom Odell, który niedawno wystąpił w Polsce na Opener’ Festival, to pierwszy mężczyzna, który otrzymał Critics’ Choice Brit Award. Wcześniej nagroda trafiła do rąk Emeli Sandé, Jessie J, Ellie Goulding, Florence Welch i Adele.
- Kobiety są teraz jedynymi gwiazdami rocka. Adele jest cholernie szczera. Chcę być jak ona – mówił w wywiadzie udzielonym zaraz po odebraniu statuetki.
Jego debiutancki album jeszcze przed premierą znalazł się na finałowej liście BBC Sound of 2013. Szybko osiągnął sukces, na który pracował latami. Zaczął, mając siedem lat, podejmując naukę gry na fortepianie. Wykazał się przy tym dużą odwagą, bo w Chichester, w którym mieszkał, wszyscy rówieśnicy grali w piłkę nożną.
- Gdy znudziły mi się gotowe kompozycje, zacząłem sam pisać piosenki. Ale śpiewałem je tak cicho, by nikt nie usłyszał, że nawet moi rodzice nie zorientowali się, że robię coś poza ćwiczeniem gry na instrumencie – wspominał w wywiadzie dla „Daily Mail”.
Po latach ćwiczeń dalej miał poczucie, że gra słabo i pisze kiepskie piosenki. Postanowił więc ćwiczyć dalej – tym razem przed publicznością. Zabierał swój keyboard do każdego klubu, w którym na scenie mogli występować ludzie z ulicy.
- Robiłem tak co noc, aż ludzie w Brighton mieli mnie dosyć. Ale poczułem, że stałem się lepszym wokalistą i lepszym twórcą piosenek – mówi.
Przeżył koncerty, na których nikt się nie pojawił („gorsze były te, na których ktoś był, odwracał się i zaczynał sikać”) i krótki epizod z własnym zespołem. Gdy zaczął grywać w Londynie, na scenie wypatrzyła go Lily Allen, która zaproponowała mu kontrakt ze swoją wytwórnią. Odell za zaliczkę kupił starego Mini Coopera, którego skradziono trzy tygodnie później. Ale potem było już tylko lepiej – porównania do Coldplay i uwielbianego w dzieciństwie Eltona Johna, nagrody i świetna sprzedaż debiutanckiej płyty „Long Way Down”. Teraz czas na następną. By powstał kolejny hit na miarę „Another love” Tom potrzebuje jednak… kolejnego zawodu miłosnego.
- Myślę, że sam podświadomie doprowadzam do sytuacji, w których dziewczyny nie są ze mną szczęśliwe. Jestem bezużyteczny jako chłopak – przyznaje. - Tylko w ten sposób jestem w stanie pisać piosenki.
To łączy go z jego idolką, Adele, która również przyznała, że nie potrafi pisać, gdy jest szczęśliwa. Wokalistka na razie zamilkła i cieszy się udanym związkiem i macierzyństwem – a jak będzie z Tomem?
Trubadur w kapeluszu
Dwa lata po Tomie Odellu statuetkę BRITs Critic’s Choice Award odebrał długowłosy brunet w kapeluszu, James Bay, który jeszcze niedawno supportował występy Odella. On też zaczął od grania w klubach w Brighton, a zauważony został w Londynie. Za jego przyszłym sukcesem stoi fan, który nagrał i wrzucił na YouTube’a fragment jego występu. Wideo zobaczył ktoś z wytwórni Republic Records A&R, ściągnął Jamesa do Nowego Jorku i podpisał z nim kontrakt. A pomyśleć, że tylko przypadek zdecydował, że James na poważnie zajął się muzyką, zamiast malarstwem i rysunkiem. Decyzję o studiach muzycznych podjął w ostatniej chwili, pod wpływem impulsu. Na stronie Brighton Institute of Modern Music zobaczył zdjęcie wiszących na całej ścianie gitar. Spodobało mu się i tak zaczął tam studiować. Nigdy nie lubił uczyć się muzyki – gry na gitarze, z którą teraz na scenie się nie rozstaje, nauczył się sam z internetowych lekcji wideo. Jego obecny wygląd – ciemne, obcisłe ubrania i obowiązkowy kapelusz na głowie – to też jego pomysł.
- To mój kostium – mówił James w wywiadzie dla „The Guardian”. - Powinien być jakiś element tajemnicy między fanami i artystą, coś pomiędzy sceną a widownią. Uważam, że to niezbędne.
O swojej karierze James myśli długofalowo. Bierze pod uwagę, że za jakiś czas zmieni wizerunek – zdejmie kapelusz i obetnie włosy. Ale na razie jego debiutancka, pełnowymiarowa płyta „Chaos and The Calm”, która w ciągu tygodnia od premiery sprzedała się w 64 tys. egzemplarzy, wciąż robi furorę od Australii po Szwajcarię.
- To zabawne, kiedy zdobywając kolejne cele, myśli się o następnych. A tak naprawdę to dopiero pierwszy krok – mówi James. – Ja widzę przed sobą górę, na którą chcę się wspiąć.
Dziecko o głosie mężczyzny
Mniej poważnie do swojej kariery podchodzi najmłodszy z trójki wspomnianych tu wokalistów, dwudziestodwuletni George Ezra, który podobnie jak Bay, ma na swoim koncie supportowanie koncertów Toma Odella. On na razie bawi się muzyką i piosenkami. Daleko mu do podszytych smutkiem tekstów Odella czy pełnych głębokich przemyśleń słów utworów Baya. Co prawda, jako swoje inspiracje George wymienia płyty Boba Dylana i Lou Reeda, ale chyba żaden z nich nie powiedziałby, że nie ma nic lepszego niż relaksowanie się przy dobrym filmie i w wannie!
- Moja płyta zdecydowanie brzmi jak dobra zabawa – mówi Ezra o swoim debiutanckim albumie „Wanted on Voyage” .- Pewnie dlatego, że dobrze się bawiłem przy jej nagrywaniu. Nie lubię mówić, o czym są moje piosenki, ale często po prostu robiłem sobie z siebie polewkę.
Jego największe wytwórnie wypatrzyły wcześniej niż Odella i Baya – gdy miał dopiero 18 lat. Na początku przeraziły go zabiegi wysyłanych na spotkania z nich agentów, którzy zabierali go do luksusowych restauracji i mamili wielką sławą („chciałem jak najszybciej wsiąść w pociąg do Bristolu i iść do pubu!”). Wreszcie podpisał kontrakt z wytwórnią Columbia, która nie wymuszała na nim remiksów i duetów z gwiazdami. Po trwającej miesiąc podróży po Europie powstała płyta „Wanted on Voyage” z hitem „Budapest”, choć akurat do tego miasta Ezra nigdy nie dotarł – dzień przed podróżą spił się w szwedzkim Malmo z trójką dziewcząt. Jego głos (tak niski, że Amerykanie dziwili się, że blondwłosy Brytyjczyk po dwudziestce jest w stanie tak śpiewać) jest od niego starszy o przynajmniej dziesięć lat – George wykorzystał swoje mile lotnicze, by ściągnąć mamę na swój koncert do Nowego Jorku, z występu w amerykańskim show „Saturday Night Live” cieszył się jak dziecko i właśnie dla dzieci chce nagrać swoją kolejną płytę. Jeśli w
ogóle uda mu się jeszcze coś nagrać, bo i taką ewentualność zakłada.
- Cóż, jak wszystko pójdzie źle, będę się śmiał, jak wszyscy – zapowiada. Jak dotąd, i jemu, i pozostałej dwójce brytyjskich wokalistów idzie całkiem nieźle. Bilety na ich koncerty wciąż są wyprzedawane ze sporym wyprzedzeniem.