Odrabiasz lekcje z dzieckiem? Lepiej przestań to robić
Nauczycielka, która zwraca dziecku pracę z negatywną recenzją, to tylko jedna z wielu tragedii prac domowych. Największą zaś z nich jest po prostu ta, że są zadawane. Jednak obojętnie, czy wypracowanie ma mieć osiem zdań, czy osiemdziesiąt, nie powinnaś pisać go z dzieckiem.
18.05.2018 | aktual.: 28.05.2018 18:30
Śmiertelnie nudzi cię matematyka dla klas trzecich oraz historia o psie, który jeździł koleją i źle na tym wyszedł? Niedobrze ci od wyliczania grzybów jadalnych i nic cię nie obchodzi, że oto jest Kasia, co przeszła radykalną przemianę osobowości i to bez pomocy kołcza? Toaturalne, zrozumiałe, wręcz zdrowe. Skoro jednak reagujesz zdrowo i naturalnie – dlaczego odrabiasz lekcje z dzieckiem? A co gorsza – za dziecko?
Oczywiście, są granice i ja je rozumiem. Maleństwo włożyło wysiłek w skomponowanie wypracowania pod tytułem: "Jak spędziłem ferie zimowe” – ktoś musi mu to dzieło sprawdzić. Wytknąć koszmarne byki ortograficzne, zalecić ich skorygowanie i przez kilka dni zmagać się z powidokami, w których na "guże rosnom rurzowe ruże". Ktoś musi przepytać z tej nieszczęsnej tabliczki mnożenia. A jeżeli dzieciątko odmawia olania polecenia i owszem, planuje wykuć na pamięć wszystkie polskie parki narodowe, włącznie z orłami, kozicami i żubrami reprezentującymi poszczególne obszary – to już trudno, wyrodziło się, takie obowiązkowe. Przychodzi, ciągnie namolnie za rękaw i jęczy, żeby posłuchać, jak recytuje przydługą listę. Wysłuchajmy. Poprawmy, kiedy twierdzi, że Ujście Warty ma w herbie wołka zbożowego. Gęś zbożowa brzmi co prawda bardzo podobnie, ale to jednak całkiem co innego.
Lecz, na litość boską, na wszystkich uczonych świętych, w imię zasad oraz poczucia przyzwoitości kochani – nie odrabiajcie lekcji ZA potomstwo.
Nie dyktujcie mu w pocie czoła i z zaciśniętymi zębami optymistycznej wersji losów psa Lampo. To smarkacz miał tę lekturę przeczytać. Niech sam wyskrobie zalecane dziesięć zdań. Potrafi to, uwierzcie we własne geny.
Nie klejcie za pociechę wielkanocnego koszyczka z pasków papieru, drzewa genealogicznego, czy schematu przepływu finansów w krajach byłego bloku wschodniego.
Uwierzcie mi, to widać z daleka, że okrągłe zdania eseju nie są autorstwa waszego dziesięciolatka, mapa Europy ciut za równo pokolorowana, a fragment „Bitwy pod Grunwaldem" wyhaftowany krzyżykami na kanwie raczej niekoniecznie wyszedł spod igły Oliwki z "czwartej ce", gdyż rzeczona Oliwka ma wielki talent wokalny, za to ujemny manualny i to naprawdę nie jest powód do wstydu.
Wasze starannie wypracowane dzieła śmierdzą niewiarą we własne dziecko, staropolską skłonnością do taniego cwaniactwa i peerelowskim pędem przez trupy po tytuł przodownika pracy. Spokojnie, maluch nauczy się kłamać i kombinować bez waszego w tę naukę wkładu. I wcześniej, niż wam się wydaje.
Mniejsza o to, że własnoręczna praca siedmiolatka przy produktach czterdziestolatka wygląda żałośnie. Ten siedmiolatek jakoś to przełknie. Może sobie pochlipie w cuchnącej szkolnej toalecie, może rozjedzie trampkiem nie dość świetlisty i zbyt ociekający Kropelką bożonarodzeniowy witrażyk wykonany z opakowań PET. Nie szkodzi. Osobowość trzeba hartować od małego, a jeżeli teraz nie załamie się kompletnie, to za dekadę zbierze profity swej samodzielności, nie tylko na polu prac plastycznych.
To wy, kochani, nadgorliwi, zawsze najlepsi w domu i zagrodzie się kompromitujecie. A przy okazji – niszczycie własne potomstwo. Jego wiarę w to, że jak nie umiem, to się nauczę, jestem w stanie przyswoić sobie każdą wiedzę, oprócz talentu liczy się też trening, a jak nie wypracuję, to nie będę mieć.
A kiedy już przestaniecie robić za dziecko - spróbujcie osiągnąć następny poziom samoświadomości i spokoju – nie róbcie z dzieckiem. A przynajmniej nie zawsze, nie do końca i nie bezwarunkowo. Ja wiem, kusi. Przetrzymaliście z zaciśniętymi zębami pięć zdań pisanych trzy godziny. Jakoś przetrwaliście byka zrobionego w tym samy słowie po raz siedemnasty. Przetrwacie i to.
Nie wiście więc nad potomstwem powtarzając monotonnie i licząc na zmęczenie materiału: „Odrób lekcje. Lekcje odrób. Odrobiłeś lekcje? Lekcje zrobione? Spakowałeś się? Masz wszystko? Na pewno? Pokaż.”
Nie straszcie, że jak obskoczy jedynkę to Wróżka – Zębuszka nie przyniesie prezentu. Pozwólcie młodej osobie samodzielnie przeżyć upokorzenie wynikające z faktu, że większość klasy zrobiła swoje, a on właśnie nie. Wszyscy mają ołówek i nożyczki, a on nie spakował. Siara. Nic nie działa tak dobrze, jak presja społeczna. Sprawdzone.
A co, gdy lekcje zostały sumiennie odrobione, został tylko ten cholerny koszyczek wielkanocny do wyklejenia, a tymczasem minęła dwudziesta druga i wszyscy mają dość?
Podpowiadam odważne rozwiązanie: chrzanić koszyczek. Są rzeczy ważne i ważniejsze, zgódźmy się, że przerobienie słownictwa angielskiego z zakresu: „Jestem w obcym kraju, ukradli mi paszport, komórkę i portfel, natomiast podrzucili woreczek z białym proszkiem i właśnie tłumaczę się władzom” ma swój priorytet i może kiedyś zaprocentować. Szanse, że zaprocentuje fakt, iż wykonałeś techniką sypanego brokatu pracę: „Wschód słońca nad PKiN-em" są minimalne.
Czasy są ciężkie, reforma szkolna wykańcza nas, dzieciaki i system edukacji w całości. Będzie już tylko gorzej. Tym większy mój szacunek budzi błyszcząca jak diament wśród fali narzekań i dramy wypowiedź pewnego rodzica. Przyznał on spokojnie, że córka - gimnazjalistka interesuje się chemią, biologią i fizyką. Myśli o medycynie. Cały swój czas i energię poświęca tym przedmiotom. A pani od historii jest, cóż, wymagająca. Zatem dziewczynka uzgodniła sama ze sobą i z rodzicami, że historii uczy się tyle, aby zdać. Ani daty więcej. Co jakiś czas po prostu nie odrabia zadania. Nie przygotowuje się do testu. Otrzymuje fatalną ocenę i nie jest to miłe, wobec wspomnianej wyżej presji społecznej. Wie jednak, że na koniec roku wyciągnie na ocenę zaliczającą. I robi to, co dla niej ważne. Już teraz.
Pouczające.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl