Ogórek krytykuje protestujące Polki, Terlikowska apeluje do matek. Jako matka i jako protestująca odpowiadam
„Piękne kobiety, ładne twarze i ten pełen nienawiści wzrok" - pisze Małgorzata Terlikowska o Polkach protestujących przeciwko całkowitemu zakazowi aborcji. Co ciekawe, wtóruje jej Magdalena Ogórek, mówiąc, że to "komitet wzajemnej adoracji, który nie jest w stanie sformułować żadnego sensownego postulatu".
28.09.2016 | aktual.: 30.09.2016 15:16
„Prawo do aborcji ma być prawem kobiety – grzmią zwolennicy tzw. wyboru. Po pierwsze, jakim prawem? Po drugie – których kobiet?” – zapytuje Małgorzata Terlikowska w liście opublikowanym przez telewizjarepublika.pl. Jako matka i jako protestująca czuję się wywołana do tablicy, odpowiadam więc: prawem, które opiera się na nauce, a nie na religii. Kobiet, które nie są wyznawczyniami ideologii o powstaniu życia w momencie zapłodnienia. I tych, które chcą same decydować: urodzić, czy nie.
Terlikowska nazywa #czarnyprotest histerią, a o jego uczestniczkach pisze: „Piękne kobiety, ładne twarze i ten pełen nienawiści wzrok, bo Sejm pracuje nad projektem ustawy w pełni chroniącej ludzkie życie. A wśród nich – co szczególnie boli - wiele matek, także młodych matek, które dobrze jeszcze pamiętają, jak same były w ciąży.” I apeluje: „Matki, obudźcie się. Popatrzcie na swoje dzieci. Kochacie je, przytulacie, w ogień za nimi byście poszły. A jednocześnie innym dzieciom chcecie gotować śmierć (w męczarniach). Dla mnie to niepojęte. To jakaś schizofrenia.”
Pani Małgorzato, właśnie dlatego, że wiele protestujących to matki (z wyboru, nie z przymusu), niepojęte jest dla mnie okrucieństwo, z którym chce pani nakazać nam przez dziewięć miesięcy nosić w sobie ciężko uszkodzony płód, rodzić dziecko tak chore i zdeformowane, że lekarz będzie się bał nam je pokazać, a potem patrzeć, jak ono, potwornie cierpiąc, umiera. To zakrawa o najbardziej wymyślną torturę – zarówno dla matki, jak i dla tego dziecka. I to jest dopiero śmierć w męczarniach.
Terlikowska wspomina o syndromie poaborcyjnym, pisząc, że: „wielu szanujących się psychologów i psychiatrów istnienie tegoż syndromu potwierdza. Literatura też na ten temat jest spora, nie trzeba specjalnego wysiłku, żeby odpowiednie dane i materiały znaleźć”. I owszem, znajduję dane pochodzące np. z brytyjskiego National Collaborating Centre for Mental Health, które mówią, że aborcja nie podnosi ryzyka występowania zaburzeń psychicznych. Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie twierdzę, że aborcja to zabieg kosmetyczny. To bardzo trudna decyzja, której kobieta może żałować całe życie. Wspomniane badania wykazują, że u ok. 12 proc. kobiet, które poddały się zabiegowi, zauważono objawy depresji, stresu pourazowego, zaburzeń lękowych i żałoby wywołanej stratą. Te same analizy ujawniły również, że dolegliwości te dotykają ok. 35 proc. ciężarnych, które nie chcą urodzić dziecka. Prof. Tim Kendall, prowadzący badania podkreślił, że trudno sprecyzować, czy ewentualne zaburzenia psychiczne są spowodowane samą aborcją, czy wywołała je wcześniej niechciana ciąża.
Podobne wyniki uzyskano w Danii (opublikowano je w „New England Journal of Medicine” w 2011 roku). Przebadano ponad 300 tysięcy kobiet leczących się wcześniej z powodu trudności psychicznych. Pacjentki, które usunęły ciążę, kontynuowały leczenie psychiatryczne mniej więcej w tym samym tempie, natomiast częstotliwość porad psychiatrycznych udzielanym pacjentkom, które zdecydowały się urodzić, wzrosła kilkakrotnie. To potwierdza fakt, o którym pani Terlikowska nie wspomina: że kobieta zrobi wszystko, aby mieć dziecko, ale również wszystko, aby go nie mieć. Czy się to komukolwiek podoba, czy nie. Mówiąc o syndromie poaborcyjnym warto wspomagać się, podobnie jak mówiąc o zarodkach, nauką, a nie religią.
Zwolennicy projektu ustawy antyaborcyjnej napisanego przez Ordo Iuris wychodzą z założenia, że zarodek równa się dziecko. Tym sposobem aborcja jest dla nich morderstwem. Ja im takiego światopoglądu nie zabraniam. Mogę go krytykować, podważać, przedstawiać naukowe argumenty, które zmiatają ten pogląd w okamgnieniu, ale nie każę im usuwać ciąży, nawet jeśli jest skutkiem gwałtu, nawet jeśli zagraża ich własnemu życiu, nawet jeśli płód jest uszkodzony i po narodzinach dziecko będzie w męczarniach umierać kilka godzin. To ich wola. Problem z wyznawcami konkretnej religii (w tej konkretnej sytuacji katolikami) polega jednak na tym, że z jakiegoś iście magicznego powodu są święcie (nomen omen) przekonani, że oni mogą lub wręcz muszą narzucać reszcie społeczeństwa swoje poglądy. Ba! Czują wręcz nieprzeparte pragnienie, by zamieniać je w prawo. Tej pychy, arogancji, a wręcz psychicznej przemocy na drugim człowieku nie jestem w stanie pojąć.
Projekt ustawy antyaborcyjnej nazywam zamordystycznym, ponieważ narzuca społeczeństwu ideologię opartą na religii, a nie nauce, i ponieważ nakazuje kobietom rodzić dzieci (również te z gwałtu i również te skazane na śmierć zaraz po narodzinach) bez względu na okoliczności.
Magdalena Ogórek, kolejna kobieta, która opowiada się za narzucaniem ideologii innym kobietom, stwierdziła w TVP Info, że większość uczestniczek #czarnegoprotestu to „komitet wzajemnej adoracji, który nie jest w stanie sformułować żadnego sensownego postulatu”. Dodała również, że aborcja nie może być dostępna na każdym na rogu, na życzenie, tak jak wołają panie z "czarnych marszów". Pomijając fakt, że nikt nie postuluje dostępności aborcji na każdym rogu, jedynie wyjście tego procederu z podziemia, postulat jest bardzo jasny: nie zgadzamy się na rodzenie pod przymusem.
Bo oprócz oczywistego oburzenia na nakaz rodzenia dziecka gwałciciela czy ciężko chorego, pozostaje jeszcze kwestia aborcji na życzenie. Gdy kobieta nie chce być matką z jakiegokolwiek innego powodu. Obowiązujący dotychczas kompromis aborcyjny w ogóle nie przewiduje takiej możliwości, a jednak jest to również postulatem części (to ważne: nie wszystkich) protestujących. I chyba trzeba powiedzieć to głośno – choć wielu politykom, księżom i aktywistom pro-life nie mieści się to w głowie: nie każda Polka nadaje się na matkę, nie każda chce nią być, nie każda podoła temu zadaniu. Choć dla niektórych to szokująca skaza na pokutującym w naszych kraju obrazie nieskalanej matki Polki, takie są fakty. Ze zmuszania kobiet do rodzenia biorą się problemy psychiczne równie poważne, a może nawet większe i bardziej dramatyczne w skutkach niż syndrom poaborcyjny. To również ze zmuszania kobiet do rodzenia biorą się „mamy Madzi”, noworodki lądujące w śmietnikach, dzieci zaniedbane, zagłodzone i zamaltretowane na śmierć. Właśnie dlatego te matki, które urodziły z miłości, a nie przymusu, protestują w czarnych marszach – bo nie zgadzają się na tak okrutny los dla innych dzieci.
Pani Terlikowska pyta „jakim prawem?”. Ja z kolei chciałabym zapytać: Jakim prawem narzuca pani innym swoją ideologię? Kto pani dał prawo do mówienia innej kobiecie, czy ma urodzić, czy nie? I najważniejsze: załóżmy, że ustawa wejdzie w życie. Że uda się zamienić Polki w inkubatory, a nasz kraj w fabrykę dzieci. Czy naprawdę uważa pani, że uda się zmusić kobiety do pełnej poświęcenia opieki nad tymi dziećmi, dobrego wychowania, a przede wszystkim do miłości?