On cię ciągle wkurza? I dobrze!
19.04.2016 12:57, aktual.: 25.04.2016 12:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Mówią, że miłość i nienawiść to dwie strony tego samego uczucia. Prawda?
Prawda! Nie ma nienawiści tam, gdzie nie ma ważności, nikogo tak szczerze się nie nienawidzi, jak osoby, którą bardzo się kocha, a która nam daje miłość nie tak, jak chcemy, albo która w ogóle jej nie daje, albo która najpierw ją dała, a potem zostawiła.
Zastanawiające jest jednak to, że nienawiść albo bardzo silną niechęć można czuć do osoby, która nadal jest ci bliska. I że te uczucia się zmieniają jak w kalejdoskopie. W jednej sekundzie go uwielbiasz, w następnej nie chcesz go widzieć.
I oba te uczucia są bardzo żywe. Im bliższy związek, tym głębsze uczucia wywołuje, dlatego i miłość, i nienawiść są wtedy silniejsze. Poza tym większość z nas ma doświadczenie tego, że najbliższe i najważniejsze osoby w dzieciństwie – czyli rodzice – najmocniej nam dali w dupę. Tym bardziej boli, jeśli potem ten ukochany, który miał nam to wynagrodzić i kochać bardziej niż oni, wcale tego nie robi. Wiele osób wynosi też z domu potrzebę przeżywania ciągle skrajnych stanów emocjonalnych, raz góra, raz dół, jak jest spokojnie, to trzeba zaraz się pokłócić. Zwykle są to domy z problemem alkoholowym albo innym uzależnieniem, czasem domy pełne chłodu emocjonalnego. I są też osoby, które po prostu lubią, jak w związku coś się dzieje, jak są emocje, bo same są wybuchowe i namiętne.
Kłócą się, a potem czule się godzą. Tylko czy tak można w nieskończoność? Jeśli on cię tak często wkurza, to nadchodzi moment, w którym pojawiają się wątpliwości. Może jednak nie jesteśmy dobrani?
Wiesz, ja na to odpowiadam, że trzy razy się rozstałam i trzy razy wróciłam. Nikt mnie tak nie wkur.... żywo, jak mój partner. „Z kim tak ci będzie źle jak ze mną” śpiewała Kalina Jędrusik. Znam jedną parę, która cztery razy się rozwiodła i cztery razy znów pobrała, a ile przy tym mieli zabawy. Ho, ho! Może nie trafiłaby na tylu fajnych facetów, a tu jeden wystarczył za czterech. Elizabeth Taylor i Richard Burton pobierali się co prawda tylko dwa razy, ale on był jej największą miłością. Tak zapadli głęboko w siebie, tak się przegryźli, a poza tym nie bali się ekstremów, były kłótnie, awantury. Owszem, można powiedzieć, że takie wieczne ekstrema to choroba, ale bez przesady – jedni są temperamentni, a inni nie. Bardzo wiele par żyje burzliwie, a są szczęśliwi. Bo najpierw sobie naurągają: „a ty taka owaka”, „a ty nie lepszy”, „a wynoś się, nie chcę cię więcej widzieć”, a potem się zaczyna gorączkowe myślenie: „Kurde, a co będzie, jak ona naprawdę odejdzie?”. Złość mija, nadchodzi czas powrotu do realności i
oboje zdają sobie sprawę z tego, że nikt inny ich tak nie obchodzi.
Jeśli po rozstaniu zostaje tylko ulga, to nic z tego nie będzie, a jeśli zaczyna się rodzić tęsknota… no to może jednak jesteście dla siebie. Taka pełna skrajnych stanów relacja może jednak niektórych wykończyć, być nie do udźwignięcia – o tym też trzeba pamiętać.
Skąd wiadomo, że te ciągłe napięcia nie świadczą jednak o tym, że to nie jest dobry związek?
To się zwykle okazuje w praniu: im dłużej pierzesz, tym szybciej możesz się przekonać, czy ten ręczniczek szybko wraca do formy i robi się czyściutki, mięciutki i świeży, czy raczej robi się z niego łach, bo jest z niedobrej przędzy. No cóż, są ludzie, którzy potrzebują mieć relacje w zygzaki, a są tacy, co wolą, żeby było cichutko i spokojnie. Jak się dobierze cichutki z zygzakiem, to będzie raczej ciężko, ale przeważnie dobierają się ze sobą dwa zygzaki i dwie cichutki. Jeśli do tej pory się nie rozwiodłaś z facetem, który co chwila cię wkurza, to chyba znaczy, że coś cię przy nim trzyma, nie?
Jest takie słowo – ambiwalencja, czyli dwuwartościowość uczuć. W ujęciu klinicznym jest objawem psychopatologicznym, ale w potocznym rozumieniu to sytuacja dość częsta w bliskim związku. Kochasz i nienawidzisz…
Ambiwalencja to stan polegający na tym, że masz do tej samej sprawy podwójny, sprzeczny stosunek wewnętrzny i że sprawia ci to kłopot. Na przykład podoba ci się facet, którego przed chwilą poznałaś, ale kiedy on siada zgarbiony, wyciąga daleko nogi i generalnie wygląda, jakby właśnie wrócił z młócki, myślisz sobie: „O kurde, przystojny, mądry, ale jak on siedzi… Nie chciałabym, żeby tak przy mnie siedział”. Pociąga, ale i odpycha, znamy to, prawda? Za którym z tych uczuć pójść? Na początek: nie śpieszyć się. Zbadać, nie skreślać od razu. Na pewno nie namawiałabym do przekraczania obrzydzenia, bo to znaczy, że ciało nam pokazuje, że nic z tego nie będzie.
Podobno tylko sprzeczne uczucia nas naprawdę rozwijają.
Wiesz, różnie to bywa, pewne rzeczy są rozwijające tylko dla tych ludzi, którzy chcą się rozwijać.
Pamiętam, że kiedy byłam nastolatką, wydawało mi się, że albo kogoś czy coś lubię, albo nie cierpię…
Też to pamiętam, potem zrozumiałam, że mi to wtedy pomagało rozeznać się w sobie, dawało wewnętrzne oparcie, jakiś azymut. Człowiek wiedział, z kim się kolegować, na co chodzić do kina, jakie ciuchy kupować.
Dla mnie pierwszą lekcją dorosłości było to, że można kogoś lubić, ale jednocześnie mu nie ufać.
Ja to, o czym mówisz, odkryłam na niezwykle mocnym przypadku. Na odwyku, jak jeszcze pracowałam na oddziale, był bardzo fajny chłopak, inteligentny, artysta, do tego przystojny i zabawny. Kiedy skończył odwyk, okazało się, że od wszystkich osób pożyczył pieniądze, ode mnie też – dwa tysiące, co wtedy było prawie całą pensją. Pożyczył i zniknął. Pomyślałam sobie: „O nie, kochany, ja ci tych pieniędzy nie daruję”. Wszystkim, którzy go znali, mówiłam: „Jak spotkacie Maćka, powiedzcie mu, że Kasia go pozdrawia i czeka na swoje dwa tysiące”. Wytrzymał dwa lata i pękł. Przysłał mi wiadomość, że spotka się ze mną, by oddać mi pieniądze. I wtedy odkryłam bardzo ważną rzecz – ja go nie przestałam lubić. Wiedziałam, że jest naciągaczem, ale nadal jest inteligentny i zabawny, więc kawę mogłabym z nim wypić. To było niezwykle wyzwalające. Zrozumiałam, że nie muszę wyrzucać całego kawałka świata, dlatego że coś mi tam nie pasuje.
Czyli możesz kogoś lubić, ale mu nie ufać. Co więcej, możesz kogoś kochać, ale go nie lubić. Koleżanka powiedziała mi kiedyś o swoim chłopaku: „Wiesz, ja go kocham, ale my się nie przyjaźnimy”. A nam się przecież wmawia, że z mężem przyjaźnić się trzeba, a przynajmniej warto.
A właśnie niekoniecznie trzeba i niekoniecznie warto. Różni badacze mówią, że tam, gdzie jest dużo przyjaźni i czułości, tam jest mało seksu. Na dwoje więc babka wróżyła, co wolisz. Można kochać faceta, a jednocześnie być z nim mentalnie i osobowościowo bardzo daleko – i to może niezwykle rajcować. Trzeba zadać sobie pytanie: wolisz seks czy czułość? Bo czułość można mieć wobec dziecka, kogoś biednego, słabszego, kto nas wzrusza, a seks ma nas kręcić, a nie wzruszać.
Wszystkie chciałybyśmy jednak naszych partnerów rozumieć, znać…
Moim zdaniem dziewczyny nie chcą facetów poznawać, chcą, żeby oni im o sobie mówili. A to ogromna różnica. Jak chcesz go poznać, to go obserwuj, a nie wypytuj. Dziewczyny chcą, żeby faceci im o sobie opowiadali, żeby byli ich przyjaciółkami. A faceci nienawidzą o sobie opowiadać. Jak już coś mówią, to o tym, co ich naprawdę obchodzi, a tego z kolei my nie lubimy słuchać, bo to zwykle jest sport, samochody, polityka i gadżety.
No dobrze, chcemy ich zrozumieć albo tylko tak nam się wydaje, ale to nie zmienia faktu, że jeśli nie rozumiemy, to jednak bardziej nas ciekawią. A jeśli denerwują, to też bardziej pociągają. Ta ambiwalencja jest czynnikiem podkręcającym atmosferę. Chciałabym, ale się boję, coś mnie ciekawi, ale i odrzuca, wstydzę się, ale i pragnę…
Oj, tak. Ja bym powiedziała, że na tym zarabia wielki przemysł, ale też na tym bazuje wszelka sztuka. Taki markiz de Sade – coś ohydnego, ale jednak czytamy to z wypiekami na twarzy. Choć ja bym sobie akurat takiej seksualności nie życzyła. Przypomina mi się jednak pewne wydarzenie z mojego życia. Było to podczas jakiegoś wyjazdu plastycznego. Duża grupa i jeden facet, który od samego początku wydawał mi się wyjątkowo odpychający. Ale kiedy podczas wieczorku tanecznego nagle zaczęliśmy tańczyć, stało się coś niebywałego – nie mogliśmy się puścić. Na własnej skórze przekonałam się, że jakość bardzo silnie negatywna może przejść w silnie pozytywną.
Siła uczuć jest tu chyba kluczem.
Kto się lubi, ten się czubi. Dlatego się robi komedie romantyczne, w których oni na początku bardzo się nie cierpią, a potem się okazuje, że nikt na nich tak mocno nie działa. Dlatego warto zdawać sobie sprawę z tej ambiwalencji, akceptować ją i nie mieć sobie za złe takich sprzecznych uczuć. Nie zmuszać się do tego, żeby wybierać od razu jedno z dwojga, można mieć przecież do czegoś stosunek mieszany – dopóki się nie wykrystalizuje.
A czy jest takie uczucie, oprócz obrzydzenia, które ci powinno powiedzieć, że to jednak nie to? Nuda?
Nie, nuda nie, bo jak się pojawia nuda, to nie musi być jego wina, sama zrób coś, żebyś się nie nudziła.
Strach?
Tak, strach na pewno. Przemoc psychiczna czy fizyczna to absolutnie czerwona kartka w związku – jeśli on cię poniża, ubliża ci, jeśli się przy nim ciągle niepewnie czujesz, bo cokolwiek byś zrobiła, to mu się nie podoba. Oczywiście to świadczy o nim, nie o tobie, ale czy ty chcesz takiego faceta, który mówi ci, że jesteś głupia?
Obojętność?
Ludzie często żyją w uczuciowej obojętności, jest ona na pewno mniej męcząca niż takie skoki, o których mówiłyśmy. Dla niektórych obojętność jest lepsza niż uczucie. Inni bez tego usychają, ale ci to już wiedzą, że wtedy trzeba odejść. Kiedyś w pewnym sensie było jaśniej, bo mąż nie był od kochania, tylko od polepszania bytu. Od kochania byli kochankowie, dziś chcemy mieć wszystko, więc nie może być łatwo. No przepraszam. Tam, gdzie jest dużo przyjaźni i czułości, tam jest mało seksu. Czułość można odczuwać wobec dziecka, seks ma nas kręcić, nie wzruszać
Katarzyna Miller psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Jest autorką wielu książek i poradników psychologicznych, m.in. „Nie bój się zdrady”, „Jak pies z kotem” czy „Królowe życia i Król”