Powódź w Kłodzku zabrała restaurację pana Wojciecha. "Nie wszystkim podoba się mój optymizm"
- Czuję się zobowiązany, by motywować resztę mojej ekipy - mówi Wirtualnej Polsce Wojciech Majdański, właściciel restauracji "Nota Bene" w Kłodzku, która została zniszczona przez powódź. - Jeśli dzisiaj ludzie narzekają, że władze nic nie zrobiły, mówię: dajcie spokój, to nie jest wina Tuska - dodaje.
18.09.2024 | aktual.: 20.09.2024 12:06
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Piotr Parzysz, dziennikarz Wirtualnej Polski: Jak sytuacja wygląda obecnie?
Wojciech Majdański, właściciel restauracji "Nota Bene" w Kłodzku: Nie tracimy czasu na narzekanie, sprzątamy, planujemy kolejne prace do przodu. Generalnie wszystko straciliśmy, ale nie jest to koniec świata. Działamy.
Ratuje pana pozytywne nastawienie...
- Nie wiem, skąd się to u mnie bierze, ale mam zaplecze w postaci rodziny. Dostaję mnóstwo telefonów, m.in. od naszych przyjaciół i sympatycznych gości, co bardzo mobilizuje do działania. Może nie wszystkim podoba się mój optymizm, ale czuję się zobowiązany, by motywować resztę mojej ekipy. Uważam, że ludzie przeżywają większe tragedie i zagłębianie się w smutku, nakręcanie spirali i płacz niewiele tu pomogą. Mam podejście bardziej niekonwencjonalne, czyli działanie i nieoglądanie się za siebie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Powiedział pan, że czujecie wsparcie przypadkowych osób. Ktoś nieznajomy zaproponował odrestaurowanie ekspresu do kawy, ktoś inny przyszedł bezinteresownie pomóc przy usuwaniu zniszczeń. Czy takich sytuacji było więcej?
- Za sprawą restauracji jesteśmy rozpoznawalni i mamy duże poparcie w mieście, ale teraz, gdy dotknęła nas ta cała sytuacja, czujemy wsparcie również turystów, którzy do nas przyjeżdżają z okolic i całej Polski. Nigdy nie traktowaliśmy tego biznesu jak fabryki, a swój własny dom. Ludzie, którzy do nas przychodzą, stają się naszymi przyjaciółmi, przyjeżdżają nie na kotleta, a by nas odwiedzić.
Odbieram więc mnóstwo telefonów z Wrocławia, Zielonej Góry, Nowej Soli, ale i z zagranicy, nawet zza oceanu. Wczoraj dzwonił właściciel hotelu z Elbląga, deklarując, że kupi nam sprzęt, jeśli tylko będziemy go potrzebować. Grupa strażaków pomogła w sprzątaniu, przyszedł pan, który pomagał przenosić rzeczy. To strasznie dodaje siły. Idąc za sugestią naszych gości, założyliśmy zrzutkę - kwoty, które ludzie wpłacają, momentami nas przerastają. Oczywiście wszystko zostanie uczciwie wykorzystane. To wszystko bardzo wzrusza.
"Pomoc drugiej osobie daje niesamowitą siłę"
W tak trudnej sytuacji jedynym ratunkiem okazuje się skupienie na działaniu.
- Być może jest to mój sposób na odreagowanie. Tak mam od lat - nie widzę przeszkód, widzę rozwiązania. Prowadząc szkolenia kelnerskie, motywowałem ludzi do szukania rozwiązań, czerpania radości z tego, co jest. Zawsze w każdej sytuacji szukam czegoś pozytywnego i mam wokół siebie minispołeczność - fantastycznych pracowników, bez których nie ma mnie i odwrotnie. Pamiętam, że kiedyś organizowaliśmy imprezę "Karma wraca", z której wszystkie datki szły na zwierzaki. Nigdy nie było to robione na pokaz, tylko z potrzeby serca. I faktycznie karma wróciła. Podobnych spontanicznych zbiórek było więcej i mogę powiedzieć, że pomoc drugiej osobie daje niesamowitą siłę do działania.
Czego państwo obecnie najbardziej potrzebujecie?
W tym momencie trochę spokoju i usystematyzowania wszystkiego, bo w ostatnim czasie bardzo dużo się dzieje. Przed powodzią wynieśliśmy z restauracji sporo sprzętu przy pomocy armii przyjaciół. Kończymy sprzątanie. Planujemy wraz z właścicielem budynku remont i osuszanie. Od miasta dostaliśmy lokal w ratuszu na przeczekanie.
Chcę, by nasi pracownicy mieli za co żyć, więc celem wcale nie jest teraz zarabianie przez nas pieniędzy. Jak dostało się tyle wsparcia od otoczenia, trzeba to wykorzystać i iść dalej. Mamy siłę i wiarę.
Po powodzi z 1997 r. mieliście gdzieś z tyłu głowy, że może ponownie dojść do podobnej sytuacji?
27 lat temu pracowałem w restauracji "Wilcza jama", która mieściła się w kamienicy przy ul. Grottgera 5 pod wilkiem (chodzi o słynną płaskorzeźbę na budynku - przyp. red.). Widziałem tę wielką wodę, smród i muł. Jeśli dzisiaj ludzie narzekają, że władze nic nie zrobiły, mówię: "dajcie spokój, to nie jest wina Tuska". Osobiście znam osoby, które budowały tamy. Na otwarciu robiliśmy nawet catering, więc jesteśmy bardzo blisko tych inwestycji. Widziałem, że dzięki nim woda płynęła wolniej, nie podnosiła się tak dynamicznie pod naszymi oknami. Nikt jednak nie jest w stanie przewidzieć skali kataklizmu. To wszystko nas przerosło.
Pana postawa może być ogromną inspiracją dla innych osób.
Bardzo się z tego cieszę i zapewniam, że to nie jest jakiś mój chytry plan. Na co dzień zatrudniam wielu młodych ludzi i wiem, że mogą się u nas nauczyć wielu rzeczy, które później przydadzą im się w życiu, jak odporność na stres, poczucie humoru. Nie są to dla mnie robotnicy, którzy bezmyślnie wykonują moje polecenia, tylko ważni ludzie. I w takiej sytuacji wszyscy jesteśmy razem.
Pytano mnie ostatnio, skąd mam tyle siły w sobie - zapytałem więc, czy jeśli rozleje nam się przez przypadek kawa na biurko, już nigdy nie będziemy jej pili? Nie. Na całym świecie dzieją się kataklizmy. Ratunkiem jest olbrzymie wsparcie od ludzi, którzy nam pomagają i przychodzą choćby poklepać po ramieniu. Wewnętrzną siłą naszej rodziny jest to, że nie czekamy na pomoc, tylko działamy. Nie narzekamy, że jacyś "oni" nam nie pomogli. Trzeba brać sprawy w swoje ręce.
Uważa pan, że można było zapobiec tej sytuacji?
Nie można było zapobiec i nie można nikogo teraz oskarżać. Skala żywiołu była przeolbrzymia. Pamiętam powódź z 1997 r. i byłem przekonany, że do czegoś podobnego nie dojdzie, więc wyniosłem tylko rzeczy z dolnego poziomu restauracji, zostawiając na górnym. Siła żywiołu była jednak tak wielka, że zmiotła Lądek-Zdrój i Stronie Śląskie, a po dwóch godzinach doszła do Kłodzka. Moja restauracja została przez wodę przykryta razem z dachem. Straty są, ale tak wygląda życie.
Ta powódź jest gorsza od tej z 1997 r.?
Wydarzyła się na pewno na większą skalę, niż ta sprzed 27 lat, bo dotknęła większych obszarów. Wtedy jednak woda płynęła z siłą wodospadu, co było czymś niewiarygodnym.
W miejscowościach na linii Kłodzko-Lądek Zdrój ludzie targani decyzjami polityków przez wiele lat nie dbali o poniemieckie gospodarstwa i nie traktowali jak swoich, żyli na walizkach - nad rzekami rosły samosiejki, rzeki nie były regulowane, a mosty budowano niezbyt trwałe. Woda wyrywała więc wszystko z siłą wodospadu.
Nie ma możliwości, by powstrzymać siłę żywiołu. Trzeba się zmotywować do działania, otrzepać i zacząć od nowa. Mam nadzieję, że ludzie, którzy stracili dom, otrzymają wsparcie i będą mogli się podnieść. Mieszkamy w takim regionie, że to się będzie działo.
Rozmawiał Piotr Parzysz, dziennikarz Wirtualnej Polski
Kotlina Kłodzka to jedno z najpiękniejszych miejsc na mapie Polski, który teraz zmaga się z poważnymi skutkami powodzi. Chcemy w ten sposób okazać solidarność z tym pięknym regionem i zachęcić Was do pomocy oraz odwiedzenia go, gdy tylko będzie taka możliwość. Zobaczcie fragment programu "W Polskę na weekend".
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl