GotowaniePrzepisyPani premier wcina listki

Pani premier wcina listki

Sałata w moich oczach urosła do rangi wykwintnego dania, które pojawia się na rządowych stołach. Z kulinarnego kopciuszka przekształciła się w piękną królewnę.

Pani premier wcina listki
Źródło zdjęć: © sxc.hu

09.09.2009 | aktual.: 22.06.2010 14:46

Nie pamiętam już dokładnie rządów pierwszej polskiej Pani Premier. Jej gabinet upadł szesnaście lat temu. Od tego czasu w Polsce było kilka rządowych kryzysów i politycznych skandali. Za to dokładnie wbiło mi się w pamięć jedno stwierdzenie: „Hanna Suchocka uwielbia sałatę!”.

Trochę egzotycznie brzmiało owo opowiadanie o zieleninie w ustach polityka. Właściwie chyba wszyscy się wówczas spodziewali, że premier rządu zajada się schabowymi, golonką i kurczakiem z rożna. Suchocka tymczasem dużo i wszędzie opowiadała o sałacie i o tym, że mogłaby się żywić cały dzień jedynie takim pokarmem. Jakiś ważny krewny w mojej rodzinie, a jednocześnie znajomy pani premier, stwierdził nawet, że „Hanka przesadza już z tą sałatą”. Dla mnie to było jednak niezwykle ważne odkrycie. Sałata nagle w moich oczach urosła do rangi wykwintnego dania, które pojawia się na rządowych stołach. Z kulinarnego kopciuszka przekształciła się w piękną królewnę.

Miałem wówczas coś na kształt sałatowego kryzysu. Zdaje się, że wychodziła mi bokiem zwykła sałata podawana ze śmietaną do mielonych kotletów. Przez wiele lat komuny było to – oprócz pomidorów i ogórków- jedyne kolorowe warzywko, które choć trochę urozmaicało szare szkolne kanapki i obiady na stołówce. Oczywiście sałata pojawiała się wówczas tylko w tak zwanym „sezonie” i nikomu nie przychodziło do głowy, że można się nią zajadać cały rok. Wielkim plusem był fakt, że sałata rosła bez problemu pod folią w ogródku, bądź w tunelu na działce.

W ten sposób wszyscy, jak Polska długa i szeroka, uprawiali kawałek luksusu we własnym zakresie. Nawet do głowy mi wówczas nie przychodziło, że na świecie występuje kilkanaście rodzajów sałaty. Uważałem, że istnieje jedynie dość banalna sałata masłowa, a reszta to jakieś zachodnie fanaberie i szkodliwe krzyżówki. I nagle okazało się, że moja mama uzyskała piękne egzemplarze „sałaty rzymskiej”. Nasiona były zdobyczne, a w poligon doświadczalny przekształciliśmy nasz mały ogródek pod blokiem z wielkiej płyty.

W związku z tym, że nasionka przyjechały zza oceanu nazwaliśmy tę sałatę: „amerykańska”. Była bardziej krucha i słodka od tej, którą jadłem do tej pory. Wyczytałem, że można ją podawać z sosem na bazie oliwy i musztardy. I to był prawdziwy sałatowy przełom! Potem zaczęło się szaleństwo sosów z musztardą, czosnkiem, octem winnym i balsamicznym. Do naszej „amerykańskiej” sałaty dodawaliśmy włoskie orzechy, oliwki i sery pleśniowe. Potem sosy śmietanowe zaciągaliśmy majonezem i urozmaicaliśmy koperkiem, bazylią pietruszką lub rozmarynem. Za każdym razem wyobrażałem sobie, że właśnie takie wykwintne dania zajada sama pani premier w swej warszawskiej rezydencji.

Sałata od tamtego czasu to moje ulubione warzywo. Na rynku niedaleko domu jest stragan, który specjalizuje się tylko w sałatach. Oprócz maślanej i rzymskiej mają tutaj: lodową, dębową, rukolę, endywię, rukiew, roszponkę i Radicchio, która przypomina mi polską czerwoną kapustę.

Warto pamiętać, że sałata ma znikome ilości kalorii (ok. piętnastu w 100g), natomiast posiada dużo cennych składników odżywczych, takich jak: żelazo, wapń, magnez i potas, a także witaminy: A, E i D, C, B9. Liście sałaty bogate są także w antyoksydanty, które chronią przed wolnymi rodnikami i wspomagają układ krążenia. Co prawda rząd Hanny Suchockiej upadł po niecałym roku, za to można mieć pewność, że sama pani premier cieszy się zapewne świetnym zdrowiem. Poza tym od kilku lat ma pod dostatkiem sałaty, w szczególności ... rzymskiej.

Komentarze (2)