Panna Jadwiga nad Adriatykiem
Życie zazwyczaj płynie na urlopie wolno i sennie. Wstaje się rano, zjada późne śniadanie, potem orzeźwiająca kąpiel w morzu, wygrzewanie na słońcu. Chyba że ma się Jadźkę...
03.11.2008 15:06
Nasza córka zabrała dwa razy więcej ciuchów niż my razem: kapelusiki, sukieneczki, buciki, sweterki na chłodne wieczory zajmowały pół naszego samochodu. Ale za to na zdjęciach z Czarnogóry wygląda zawodowo i elegancko. Niczym panienka z dobrego domu w trakcie leczniczej podróży do wód. Oto pocztówka z wakacji dla naszych czytelniczek.
Życie zazwyczaj płynie na urlopie wolno i sennie. Wstaje się rano, zjada późne śniadanie, potem orzeźwiająca kąpiel w morzu, wygrzewanie na słońcu. Znajdzie się czas na ciekawą lekturę, odwiedzenie kilku galerii i muzeów, a wieczorem sączyć się będzie piwko w jednej z małych restauracyjek z fajnym klimatem. Chyba że ma się Jadźkę.
Nasza podróż nie przypominała niczego, co doświadczyliśmy przed pojawieniem się małej. O wieczornych przyjemnościach musieliśmy zapomnieć. Miasto nocą było dla nas zakazanym owocem, skoro nasza córka od godziny dziewiętnastej wyglądała jak flak marzący jedynie o kołderce i poduszce. Po obejrzeniu serbskiej bajki o dziwnym ptaku i jeszcze dziwniejszym robaku, kładła się spać, a my wyciągaliśmy alkohole z lodówki i siedzieliśmy na tarasie styrani po całym dniu ganiania za Jadwigą. Niedługo chyba pobiegnę z Głową Rodziny w jakimś maratonie, bo treningi mamy regularne i częste. Bieganie było wszechobecne.
Nad Boką Kotorską wszelkie ulice i drogi ciągną się nad samym morzem, a spad do wody nie jest zabezpieczony. Pędząca do „plum, plum” Jadźka zachowywała się cały czas jak młody, przepełniony po brzegi energią szczeniak. Poza tym uciekała nam do ptaszków, do piesków i do kotków. Czasem nawet do kóz i krów. Bycie w stałej gotowości do interwencji jest najgorszym wrogiem beztroskiego urlopu.
I tak nasze urlopowanie zaczynało się codziennie o szóstej rano. Jadźka wychodziła z łóżka i darła się wniebogłosy: „jaja, jaja!”. Bo według niej jaja na śniadanie najlepsze. Jedno z nas wstawało robić jaja, drugie starało się nie słyszeć wrzeszczącej Jadźki i dosypiać. Po śniadaniu Iga wylatywała na taras karmić kury, które mieszkały na dole na podwórku. Mimo że rzucała im i jajo, i szynkę, a nawet płatki kukurydziane, kury były za daleko i w dodatku w klatce, więc najeść to się nie najadły. Ale zabawa była.
Do samochodu wsiadaliśmy około dziewiątej, kiedy zaczynało się robić nerwowo. Jadźka robiła się senna, bo to czas na pierwszą drzemkę. Mała w aucie spała, a my mieliśmy święty spokój. Zresztą tylko w takich chwilach mieliśmy „czas wolny”. Za nic nie zasnęła w wózku, bo wszystko za bardzo ją fascynowało, więc kiedy zaczynała słaniać się na nogach, robiliśmy kółko samochodem, stawaliśmy pod jakąś restauracją i wreszcie w spokoju mogliśmy wypić kawę lub zjeść obiad.
Codziennie robiliśmy sobie krótkie wycieczki na różne plaże Adriatyku, lub zwiedzaliśmy pobliskie miasteczka. Raz weszliśmy się też wysoko na fortyfikację Kotoru. Gdyby nie chusta do noszenia, nie dalibyśmy rady. Ale to i tak nie było łatwe, dwanaście kilo nieść na szczyt wysokiej skały to prawdziwa syzyfowa robota. Tyle, że w końcu zakończona happy endem.
Plaże świeciły pod koniec września pustkami. Dla „lokalesów” woda była zimna niczym Bałtyk w zimie, dla nas była idealna. Jadźka kąpała się chętnie, a od kiedy kupiliśmy jej kółko, w którym siedzi się/leży samemu, była przeszczęśliwa. Plumkaliśmy się w pustym morzu i było cudownie.
Jadźka ma setki zdjęć w wodzie i poza nią. Zdjęcie jak karmi ptaszki, zdjęcie jak bawi się kamykami, jak przelewa bez końca wodę. My też wyglądamy na fotografiach z wakacji świeżo – wypoczęci, szczęśliwi, opaleni. Ani śladu po zmęczeniu, jakie towarzyszyło nam na tym cudownym urlopie cały czas. Ale kto by tam o tym pamiętał?