Paulina była organistką. Zaczęła grać w kościele w wieku 14 lat
26- letnia Paulina z Mazur przez 12 lat była organistką. Gdy jej rówieśnicy imprezowali i cieszyli się długimi weekendami, ona w każdą niedzielę i święta zasiadała za kontuarem. - Nigdy nikt mnie do tego nie zmuszał - zapewnia.
24.12.2019 | aktual.: 26.12.2019 11:50
Klaudia Stabach, WP Kobieta: Zostałaś organistką mając 14 lat. Jak do tego doszło?
Paulina, była organistka: Przypadek tak zadecydował. Byłam tuż po szkole muzycznej, gdy organista z naszej parafii wyjechał. Ksiądz proboszcz przyjaźnił się z moją rodziną, więc prosił mnie o przygrywanie mu przez 2-3 tygodnie, do czasu powrotu organisty z zagranicy. Jednak on nie wrócił, a ja zostałam.
Msze są codziennie, a w niedziele po kilka razy w ciągu dnia. Byłaś na każdej?
Grałam w każdą niedzielę i w każde święto, wszystkie rekolekcje i uroczystości. Początkowo bardziej z chęci nauczenia się czegoś nowego, następnie - doskonalenia tego, co już umiałam. Później przerodziło się to w najczystszą miłość do muzyki kościelnej.
Nietypowa pasja u nastolatki.
Jestem dość mocno wierząca i dla mnie to było osobiste przeżycie móc wykonywać muzykę kościelną z takim rozmachem. Ale przyznam, że gdy byłam młodsza czasem lekko irytowałam się, że podjęłam się takiego zobowiązania, podczas gdy rówieśnicy imprezują czy cieszą się wolnymi świętami i długimi weekendami.
Szybko jednak sama przywoływałam się do porządku – to, co robiłam, dawało mi ogromną satysfakcję – to prawdziwa pasja, a to chyba w tym wszystkim najważniejsze. Nigdy nikt nie zmuszał mnie do siadania za organami.
14-latka za kontuarem to niecodzienny widok. Jak reagowali wierni?
Na początku starsze panie patrzyły na mnie podejrzliwie, w końcu przygrywało im dziecko. Na szczęście nie spotkała mnie żadna przykra sytuacja. Ogromne wsparcie miałam również w bliskich, którzy zawsze mi bardzo mocno kibicowali i wspierali w tym, co robię.
A rówieśnicy?
Dzieci dokuczały mi okrutnie. Wyśmiewały to co robię i jeszcze drwiły ze mnie, bo dobrze się uczyłam. W tym wieku to znaczy dla nich tylko tyle, że jesteś kujonem. Chciałam odciąć się od nich, więc gdy skończyłam gimnazjum, postanowiłam pójść do wymarzonego liceum - oddalone było o 100 km od rodzinnej miejscowości, idealnie więc, by zakończyć niektóre znajomości.
W szkole średniej nie byłaś już szykanowana?
W liceum nie obnosiłam się z tym co robię, a później, na studiach, zrozumiałam, że to powód do dumy, a nie do wstydu. Nieraz grałam na zastępstwach w Warszawie, a moi koledzy ze studiów z ciekawości mi towarzyszyli i zawsze dopingowali.
Jak udawało ci się godzić życie w innym mieście z regularnym graniem w kościele?
Przyjeżdżałam na każdy weekend. Kiedy poszłam na studia to i ja, i ksiądz myśleliśmy, że chyba czas zakończyć granie, ale wracałam co dwa tygodnie, a po krótkim czasie już co tydzień. Przez ponad 7 kolejnych lat jeździłam 350 km w każdy weekend. Pracuję w biurze, które otwarte jest 24 h, więc nie raz schodziłam z sobotniej zmiany o 20:00, wsiadałam w samochód, jechałam 350 km, i po ostatniej mszy, o 13:00, siedziałam już w samochodzie do Warszawy.
Ponadto brałam urlop w pracy na rekolekcje i ważne uroczystości. Na szczęście w biurze pracują życzliwe mi osoby, które nigdy nie utrudniały mi zgrania tych dwóch prac ze sobą, a grafik – weekendowy czy świąteczny – dopasowywały w miarę możliwości do moich preferencji.
Dostosowywałaś całe swoje życie do tej pracy.
Kiedyś wyjechałam ze znajomymi do Izraela. Powrót zaplanowany był na 31 października. Zgodziłam się na wyjazd tylko pod rygorem tego, że kolega zawiezie mnie w nocy z Warszawy do domu. Samolot opóźnił się, na lotnisku w Warszawie był o 03:00, a na 07:30 miałam pierwszą mszę.
Wsiedliśmy w samochód po kilku godzinach lotu, w połowie trasy, nad ranem, zamieniliśmy się, żeby on mógł się przespać (bo od razu wracał do Warszawy), o 07:00 byłam pod domem, przebrałam się, zjadłam i o 07:30 byłam już na mszy. Jedyne co mi się tego dnia nie udało, to śpiewanie. Przez gwałtowną zmianę temperatur straciłam głos, więc tylko zaczynałam po cichuteńku śpiewać, a ludzie musieli sobie dalej radzić sami.
Zobacz także
Czy były jakieś minusy tej pracy?
Po każdej sobotniej imprezie musisz być o 06:00 na nogach. Na szczęście poczucie spełnienia misji zawsze wygrywało z kiepskim samopoczuciem, nawet jak między mszami trzeba się było przespać.
Czyli udawało ci się prowadzić życie towarzyskie.
Chodziłam na imprezy, spotykałam się z chłopakiem, podróżowałam. Wszystko udawało się zgrywać. W dużej mierze dzięki proboszczowi. Każdemu zresztą życzę tak wyrozumiałego szefa, który szanuje cię jako pracownika.
Jak chłopak zareagował na informację, że jesteś organistką?
Kumplowaliśmy się w liceum, więc już wcześniej wiedział, czym się zajmuję. Gdy już się związaliśmy, to bardzo mocno mnie wspierał. Podporządkowywał swoje życie do moich weekendów w domu i często jeździł tam ze mną. W dużym stopniu to dzięki niemu – teraz już narzeczonemu - udawało mi się to wszystko godzić, bo to on nieraz był moim kierowcą i ogarniał sprawy, których sama bym nie połapała w międzyczasie.
Obecnie już nie grasz w kościele, co się stało?
Nasz ksiądz został oddelegowany do innej parafii, z dala od mojej rodzinnej miejscowości, a nowy nie chciał organistki z doskoku. Chciał mieć kogoś na miejscu.
Było ci przykro?
Na początku tak. W sumie to cały czas brakuje mi tamtego zajęcia, a z drugiej strony cieszę się, że ten rozdział w moim życiu umarł śmiercią naturalną.
Co masz na myśli?
Pozwoliło mi to uporządkować życie prywatne i zagospodarować efektywnie swój czas wolny. Teraz w domu jestem zdecydowanie rzadziej, choć przyjeżdżam z wielka ochotą, ale jednak moje życie układam głównie w Warszawie.
Czym się obecnie zajmujesz?
Zupełnie inna branża. Pracuję w marketingu.
Pójdziesz w święta na mszę do rodzinnej parafii?
Oczywiście! Choć przyznaję, że już trochę dziwnie się czuję, bo pójdę tam już jako gość.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl