"Ryba psuje się od głowy". Przemysław Staroń o realiach elitarnych szkół i utworze "Patointeligencja"
"Najwyższy czas zatrzymać się i zastanowić, co jest ważniejsze – szczęście i zdrowie młodzieży czy tabelki?" – podkreśla Przemysław Staroń, Nauczyciel Roku 2018, który w dobitnych słowach skomentował przekaz utworu "Patointeligencja".
Kilka dni temu Michał Matczak, absolwent renomowanego warszawskiego liceum, opublikował w sieci utwór, o którym obecnie mówi cała Polska. Mata rapuje na temat narkotyków, alkoholowych libacji, seksu i łamania prawa przez dzieci nowobogackich rodziców. Nazywa ich – i jednocześnie siebie samego – "patointeligencją". Klip w ciągu pięciu dni został wyświetlony ponad cztery miliony razy i jest obecnie jednym z najpopularniejszych utworów na YouTubie.
19-letni raper, który jest synem znanego prawnika prof. Marcina Matczaka, dobitnie obrazuje realia tzw. bananowej młodzieży i zwraca uwagę na problemy, które są zamiatane pod dywan.
Klaudia Stabach, WP Kobieta: Wielu rodziców odebrało piosenkę "Patointeligencja" jako policzek w twarz. Starają się dać dziecku jak najlepsze życie, inwestują w jego rozwój i edukację, a później słyszą, że ono ma dosyć "ciepła i piękna".
Przemysław Staroń, psycholog, Nauczyciel Roku 2018: Fundamentalną kwestią dla młodego człowieka jest rzeczywista obecność rodzica w jego życiu. Interesowanie się nim, słuchanie tego, co ma do powiedzenia, dawanie mu wsparcia i całkowitej akceptacji, co nie znaczy aprobaty wszystkich jego czynów. Niestety obecnie wszyscy mamy problem z byciem dla drugiego człowieka – dlatego i rodzice, i nauczyciele, często mimo najlepszych intencji, są emocjonalnie bardzo od dziecka oddaleni. Nie tworzą z nim prawdziwej relacji.
Rodzice nie chcą widzieć tego, co się dzieje w życiu ich dziecka, czy naprawdę nie potrafią dostrzec problemów?
Jestem przekonany, że rodzice poniekąd również są ofiarami w tej sytuacji. Każdy chce zaspokoić naturalną potrzebę bezpieczeństwa i często rozumie ją jako dobrobyt finansowy, także obejmujący swoich bliskich. Szczególnie wiąże się to z chęcią umożliwienia dziecku startu w dorosłość. Tylko że dając dzieciom jedynie zabezpieczenie finansowe, nie daje się im tego, co najważniejsze.
To kto jest winny?
Może zamieńmy winę na odpowiedzialność? Mamy do czynienia z wieloczynnikowym problemem, ale jestem przekonany, że ryba psuje się od głowy. Realia socjoekonomiczne, w których funkcjonują dorośli, odbijają się na młodzieży, lecz przede wszystkim system edukacyjny w Polsce pozostawia wiele do życzenia.
Czyli władze szkoły?
W pewnym stopniu tak, bo są głowami ryby w skali mikro. Dyrektorzy, którzy, zapewne również w celu zaspokojenia poczucia bezpieczeństwa ślepo gonią za wynikami i chcą wypaść jak najlepiej w rankingach, tworzą w nauczycielach – a zatem jednocześnie w uczniach – chorą presję. Najwyższy czas zatrzymać się i zastanowić, co jest ważniejsze – szczęście i zdrowie młodzieży czy tabelki?
Nauczyciele często nie mają innego wyjścia, ponieważ obawiają się np. cięcia etatów.
Ja to rozumiem absolutnie. Nie można jednak radzić sobie z zagrożeniem poprzez uderzanie w młodych ludzi. To jest w najwyższym stopniu nieetyczne, a skutki prędzej czy później wracają jak bumerang. Rzeczywistość emocjonalna nie jest bowiem czymś, co można unicestwić. Wyparte problemy wracają ze zdwojoną siłą. Piosenka Maty jest tego najlepszym przykładem.
Mam wrażenie, że władze szkół często zamiatają problemy emocjonalne uczniów pod dywan, łudząc się, że poprzez stłuczenie termometru pozbędą się gorączki. Kiedyś jedna pani pedagog z renomowanego liceum przyznała, że gdy powiadomiła dyrekcję o uczniu ze schizofrenią i zasugerowała, że psychiatra powinien przyjść na lekcję do klasy, żeby wyjaśnić uczniom, na czym polega choroba i jak powinni się zachowywać, to usłyszała, że w tej szkole nie ma miejsca na takie problemy.
Czyli nie ma miejsca na indywidualne podejście.
Ani na kreatywność, która jest jedną z najważniejszych wartości pomagających osiągać szczęście i powodzenie zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Z badań profesor Doroty Turskiej, które przeprowadziła wśród gimnazjalnych prymusów, wynika, że kreatywność nie jest dla nich żadną wartością, gdyż w ogóle nie jest potrzebna do osiągnięcia sukcesów szkolnych.
Jednak utarło się przekonanie, że uczeń z dobrymi wynikami z pewnością jest dumny z siebie i szczęśliwy.
Niestety za sukcesami młodego człowieka często stoją dramaty – zaburzenia depresyjno-lękowe, zaburzenia odżywiania, samookaleczanie, a nawet próby targnięcia się na własne życie. Mata rapuje: "Mój ziomo miał zawsze ten czerwony pasek i zawsze miał czerwone gały". Przecież to niekoniecznie musi odnosić się wyłącznie do narkotyków, ale również do notorycznego przemęczenia organizmu. Zarywania nocy nad książkami czy wielu innych absurdów. A gdzie czas na życie? Przecież życie nie następuje po skończeniu szkoły. Ono się dzieje teraz.
Za pana szkolnych czasów było inaczej?
Było dokładnie tak samo i przerażające jest to, że nic się nie zmienia. Ja również chodziłem do elitarnego liceum, byłem olimpijczykiem i chciałem mieć jak najlepsze stopnie, bo otrzymywanie gorszych wiązało się z różnymi doznaniami, np. docinkami, że "ta szkoła nie jest dla każdego, może warto pomyśleć o przeniesieniu do zawodówki". Na forum klasy.
Dzisiaj ma pan inne zdanie. Kiedy nastąpił przełom?
Zdanie mam to samo, ale nie umiałem wyjść poza ten chory mechanizm, mimo że moi rodzice od zawsze kochali mnie niezależnie od tego, jakie oceny dostawałem. Niemniej w pewnym momencie coś we mnie pękło i uświadomiłem sobie, że chcę wniknąć w system szkolny i go zmieniać od środka. Będąc na drugim roku studiów, dowiedziałem się o samobójstwie młodego chłopaka z naszej uczelni. Wygooglowałem nazwisko i okazało się, że był laureatem Olimpiady z Literatury i Języka Polskiego. W liceum bardzo chciałem wygrać ten konkurs i doskonale pamiętam, jak tytuł jedynie finalisty ugodził w moją ambicję. Jego śmierć uświadomiła mi, że on osiągnął to, co ja chciałem, ale co z tego? On nie żył. Wtedy upewniłem się, że wyniki szkolne nie mają żadnego znaczenia w świetle dorosłego życia.
Wychodzi na to, że dzieci z góry są skazane na trudny początek.
Świat, który odziedziczyli po dorosłych, nie jest łatwy. To, co dzieje się w polskiej psychiatrii dziecięcej, dramat klimatyczny czy brak edukacji seksualnej – to są tylko najjaskrawsze przykłady. Nie dość, że dorośli przekazali młodym problemy, to jeszcze – co najgorsze – nie chcą ich słuchać, gdy ci krzyczą o pomoc w ich rozwiązaniu.
Czy da się wyjść z tego kryzysu?
Mam nadzieję, że tak, a przynajmniej zminimalizować jego skutki. Myślmy globalnie, ale działajmy lokalnie. Stymulujmy oddolnie na tyle, na ile się da. Jednak to, co przede wszystkim powinno się stać, to zmiana systemu na taki, który naprawdę za cel stawia sobie to, żeby człowiek przeżył dobrze i szczęśliwie życie wraz z innymi ludźmi na tej planecie. Ale rządzić musieliby mądrzy i dobrzy ludzie. Póki co – róbmy swoje. Nieustannie. Nawet gdy to trudne. Ale innym życiem – egoistycznym, obojętnym na cierpienie wszelkich istot żywych – żyć nam nie warto.
A co poradziłby pan rodzicom zaskoczonym po przesłuchaniu "Patointeligencji"?
Żeby nie bali się przyznawać się, że nie dają sobie z czymś rady, że potrzebują wsparcia, pomocy. To nie jest oznaka słabości. Przyznanie się do słabości jest siłą. Wiem, to nie jest łatwe. Ale dobrych ludzi jest więcej. I nie są tacy jak głuchy na człowieka system. Przerywajmy te spirale krzywd, oceny, obwiniania. Wyciągajmy wzajemnie do siebie ręce i szukajmy rozwiązań. Jak powiedziała w swojej przemowie noblowskiej Olga Tokarczuk: bądźmy czuli.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl