Paweł Małaszyński - facet z zasadami
Poznajcie najpiękniejszego Polaka. Uzdolnionego, seksownego, z rozbrajającym uśmiechem, przywracającego wiarę w mężczyzn...
28.02.2006 | aktual.: 07.03.2006 08:07
*Koledzy z planu żartują, że kobiety dzielą się na te, które oddałyby się Pawłowi od razu, i te, które zrobiłyby to dopiero po ślubie. Ale on już jest żonaty. *
„Wszystkie moje koleżanki tylko wzdychają na jego widok. I ciągle mnie wypytują: »Ale powiedz, on naprawdę jest taki fajny, czy to tylko tak w filmie?« A ja im odpowiadam: »Jeszcze fajniejszy«. I wtedy one już tylko przewracają oczami”, Katarzyna Bujakiewicz zaznacza, że o Pawle Małaszyńskim może mówić godzinami. Oboje poznali się na planie filmu „Magda M.” i od razu się zaprzyjaźnili. „Nie wiem, na czym to polegało. Po prosto coś zaiskrzyło i tyle. Teraz jesteśmy już chyba dobrymi kumplami, dzwonimy do siebie, spotykamy się”.
Aktorzy, którzy z nim pracowali, przyznają, że nie ma łatwego charakteru. I wkurzyć się potrafi, i wrzasnąć, i pięścią walnąć w stół. „Na wysokie tony od razu wchodzi. Piszczy jak stara poznanianka. Ale już taki jest, że złe emocje musi z siebie od razu wyrzucić”, potwierdza Bujakiewicz. „Kiedy go poznałam, to chyba najbardziej spodobało mi się w nim to, że ma ustaloną hierarchię wartości, zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Myślę, że to stanowi o jego sile”, przekonuje Małgorzata Kożuchowska, koleżanka z planu „M jak miłość”.
A on sam mówi, że jedną z jego podstawowych zasad jest to, żeby zawsze żyć zgodnie z samym sobą, nie oszukiwać siebie. No i żeby być oparciem dla swoich bliskich. Bo jego życie tak naprawdę zaczęło się niecałe dwa lata temu. W dniu, w którym urodził mu się syn Jeremiasz.
Chłopak z bloku *Żelazne zasady Małaszyński wyniósł z rodzinnego domu. *Wychowany na białostockim osiedlu Słoneczny Stok, sam siebie nazywa chłopakiem z blokowiska. U niego na osiedlu panowała prawdziwa demokracja. Nie było podziału na lepszych i gorszych. Wszyscy byli sobie równi, a jego najlepsi przyjaciele do dziś mieszkają w sąsiednich klatkach. Jego rodzina od zawsze związana była z wojskiem. „Ojciec w armii służył zawodowo, ale w domu nie było żadnej wojskowej dyscypliny. Owszem, nieraz dostałem lanie, ale sam byłem niesfornym dzieciakiem. Moimi ulubionymi zabawami było wybijanie szyb i eksperymenty z ogniem”, wspomina. Dziś ma z rodzicami świetny kontakt. Jest im wdzięczny przede wszystkim za to, że szanowali jego wybory. „Ojciec wychował mnie na faceta, który wie, co chce w życiu robić”, przyznaje. Rodzicom jednak nie zawsze było z nim łatwo. *Problemy zaczęły się wtedy, kiedy rok po roku oblewał egzaminy do szkoły teatralnej. „Przez trzy lata nie chodziłem do żadnej szkoły. Pół roku
studiowałem prawo, ale to w ogóle nie było dla mnie. Zamiast nauki były balangi, wypady z kumplami nad morze, kobiety, wino i śpiew”. *Żeby choć trochę zarobić, pracował jako kelner w hotelu Gołębiewski, był też urzędnikiem w biurze paszportowym i nalewał piwo w knajpach.W końcu ojciec zaproponował mu układ. Jeśli do szkoły teatralnej nie dostanie się po raz trzeci, pójdzie do wojska. „Przystałem na to. Pomyślałem, że przecież nie mogę całe życie tylko jeździć na egzaminy wstępne. Pojechałem do Krakowa i w studium aktorskim L’art przygotowywałem się do egzaminów. Postanowiłem zdawać do trzech szkół”. W Krakowie i w Łodzi go nie przyjęli. Został Wrocław. Na ogłoszenie wyników pojechał z ojcem. Był 26 czerwca 1998 roku. Dzień, w którym skończył 22 lata. Dzień, w którym odnalazł swoje nazwisko na liście przyjętych.
Aktor z powołania *„W szkole było bezpiecznie. A potem zaczęło się prawdziwe życie, czyli wojna. Bo aktorstwo w Polsce to bagienko”, mówi dziś Paweł. *Jeszcze w szkole postanowił sobie, że będzie przyjmował tylko takie role, które od początku do końca będą dla niego ciekawe. I że nie będzie grał w telenowelach. „Nie chcę ugrzęznąć w jakimś tasiemcu na 200 odcinków i być do końca życia jakimś Jankiem”, mówił.
Pierwszą dużą rolą była postać księdza w filmie „Biała sukienka”. A potem epizod w „M jak miłość”. Zdecydował się zagrać w serialu tylko dlatego, że była to rola zamknięta, od początku rozpisana tylko na kilka odcinków.
„Pamiętam, jak Paweł przyszedł na zdjęcia próbne. Wyglądał jak James Dean – nie lubię takich porównań, ale to świetnie odzwierciedla jego wygląd. Wielkie buciory, obcisłe wąskie spodnie. Kiedy zaczęliśmy grać, odkryłam, że on ma w sobie niezwykłe pokłady wrażliwości. Postaci, które mieliśmy do zagrania, były trudne, ale szybko mu zaufałam. Wiedziałam, że na planie da z siebie wszystko”, opowiada Małgorzata Kożuchowska. Oboje w serialu zagrali parę kochanków. Bohater grany przez Pawła najpierw rozbija życie filmowej Hanki, a potem umiera. „To były trudne sceny, ale Paweł sobie z nimi dobrze poradził”, wspomina reżyser Maciej Dejczer, który żartuje, że z Małaszyńskim ciągle jakimś dziwnym trafem wpadają na siebie. Po raz pierwszy spotkali się podczas kręcenia reklamy lodów. Potem było „M jak miłość” i w końcu „Oficer”. „Ta ostatnia rola była dla Pawła bardzo ważna. Myślę, że taka druga szkoła teatralna. Już wtedy wiedziałem, jak się z nim pracuje, czego można od niego wymagać. On jest piekielnie
ambitnym aktorem. Jeśli wie, jaki jest cel tego, co robi – daje z siebie wszystko”, opowiada reżyser. Teraz obaj pracują na planie „Magdy M.” „Myślałem, że sobie trochę od siebie odpoczniemy, a tu nic”, śmieje się Dejczer i opowiada, że Małaszyński to taki aktor, który przy 20-stopniowym mrozie gotów jest grać w samym podkoszulku. „I ja go muszę czasem powstrzymywać i przypominać mu, że na planie grać musi i jutro, i pojutrze i że nie w tym rzecz, żeby on się teraz rozchorował. Paweł to aktor ekstremalny”.
A Katarzyna Bujakiewicz mówi, że Małaszyński na punkcie aktorstwa ma prawdziwego hopla. „Tylko że on nie lubi grać amantów. Powtarza ciągle: „Ja jestem oficerem”. I marzą mu się role takich zbuntowanych chłopaków. Interesuje się też wszystkim, co związane jest z Legią Cudzoziemską”.
J jak Joanna i Jeremiasz *Z Joanną poznali się w przedszkolu. Potem razem chodzili do jednej podstawówki. *Mimo że mieszkali 150 metrów od siebie, przez te wszystkie lata rozmawiali ze sobą zaledwie kilka razy. Wszystko się zmieniło w liceum. Któregoś razu Paweł zobaczył, jak Joanna schodzi ze schodów. Miał wrażenie, że widzi ją pierwszy raz w życiu. Zakochał się od razu. A ona nie. Długo nie zwracała na niego uwagi. „Zdobywałem ją przez dobrych kilka lat. Joasia miała okazję się przekonać, że ta moja miłość to nie jest jakieś tam przelotne uczucie”, opowiada.
Ich miłość wytrzymała rozłąkę, kiedy Paweł studiował we Wrocławiu, a Joasia po studiach pedagogicznych przeniosła się do Kalisza, żeby w teatrze tańca realizować swoją największą pasję – taniec współczesny. Potem też czekało ich wiele samotnych dni. Paweł częściej niż w rodzinnym Białymstoku przebywał w Warszawie. Po siedmiu latach znajomości oboje zdecydowali się na ślub. „Prawdziwy przełom nastąpił, gdy któregoś dnia wróciłem z pracy i moja żona oświadczyła mi, że jest w ciąży”, opowiada Paweł. Że jest ojcem poczuł, kiedy w szpitalu nowonarodzonego syna wziął na ręce. Teraz myśli już tylko o tym, żeby małemu Jeremiaszowi pokazywać świat. „Chciałbym, żeby wyrósł na silnego faceta o mocnym charakterze, żeby miał swoje zasady i swój sposób na życie. I chciałbym, żeby kochał swego ojca tak bardzo, jak ja kocham swego”.
Wszystko jest w domu *Paweł otwarcie przyznaje, że bez rodziny go nie ma, nie istnieje. Na pytania, czy żona nie jest zazdrosna o jego pracę i fanki, odpowiada zawsze niezmiennie: *„Ona wie, że nie zrobię nic głupiego. Za dużo mam do stracenia”. A Katarzyna Bujakiewicz opowiada, jak bardzo Paweł był zdenerwowany, kiedy gazety pisały, że związany jest z Joanną Brodzik. „Pamiętam, że był strasznie rozżalony. Bo Paweł to taki facet, który nawet nie zauważy, jeśli na planie pojawi się jakaś piękna modelka. Po nim widać, że inne kobiety go nie interesują. A najbardziej lubię, jak on tłumaczy, że w domu ma wszystko, czego potrzebuje. On ma bzika na punkcie zawodu, ale najważniejsza jest dla niego rodzina”, mówi aktorka.
Po kilku latach spędzonych w Warszawie Paweł ciągle najlepiej czuje się w rodzinnym Białymstoku. Kiedy tylko ma wolną chwilę, zabiera żonę i syna i jedzie na Podlasie. Najbardziej ceni sobie także białostockie przyjaźnie. Tutaj ma najwięcej kumpli, którzy ciągle traktują go tak jak wtedy, kiedy jeszcze był w liceum czy na studiach.
To dzięki rodzinie i białostockiemu życiu nie przewróciło mu się w głowie. „No i dzięki temu, że ciągle pozostał taki bezkompromisowy w swoich wyborach. Wie dobrze, jakie role chce grać i ma w sobie dużo pokory wobec życia, zawodu. Myślę, że to chroni go przed zachłyśnięciem się tym, co dzieje się wokół niego”, twierdzi Małgorzata Kożuchowska.
I teraz, kiedy gazety rozpisują się, że jest jednym z najlepszych aktorów młodego pokolenia, on za swój największy sukces uważa to, że ma dla kogo żyć. I nawet od najlepszej roli ważniejsze jest dla niego to, że syn się właśnie do niego uśmiechnął.
Iza Bartosz