Piękne życie, brzydka śmierć. Gwiazdy, które same doprowadziły do swojego końca
Tragiczne śmierci w show biznesie istnieją niemal tak samo długo jak sam show biznes.
W kinach triumfy święci dokument w reżyserii Asifa Kapadii o przedwcześnie zmarłej Amy Winehouse. Takich śmierci - niepotrzebnych, dobrowolnych, których można było uniknąć - show -biznes jest pełen. Niestety.
Tragiczne śmierci w show biznesie istnieją niemal tak samo długo jak sam show-biznes. Wraz z pojawieniem się pierwszych prawdziwych gwiazd - rozpoznawalnych, takich, o których się mówiło - okazało się, że nie są one idealne, a za ich talentem stoi często uzależnienie od alkoholu czy narkotyków. Niektórzy celebryci potrafili powiedzieć "stop" w odpowiednim momencie. Inni zatracali się w nałogu. I choć używki częściej zabijały mężczyzn, wiele kobiet również pozwoliło im zapanować nad własnym życiem.
Paulina Lipka/(mtr), WP Kobieta
Prekursorka stylu Amy
Pierwszą wielką gwiazdą, którą sama doprowadziła do swojej przedwczesnej śmierci, była Billie Holiday, wokalistka, o której mówiło się, że przetarła szlaki muzyczne Amy Winehouse. Jak się później okazało, Amy nie tylko czerpała z twórczości "Lady Day", ale też skończyła podobnie.
Billie, a właściwie Eleonora Harris, zmarła w wieku 44 lat z powodu marskości wątroby wywołanej uzależnieniem od alkoholu i narkotyków. Pić zaczęła wcześnie - gdy dopiero zaczynała karierę, śpiewając w nielegalnych klubach nocnych, w których mimo prohibicji alkohol lał się strumieniami. Po narkotyki sięgnęła, gdy w Stanach je zdelegalizowano, więc często popadała w konflikt z prawem. Chwytała się różnych pomysłów, by przeszmuglować "działkę". Wykorzystywała np. swojego psa, bardzo mądrego boksera, który przenosił narkotyki w swojej obroży. Ją samą wykorzystywał natomiast mąż, który faszerował Billie używkami, by mieć kontrolę nad nią i jej pieniędzmi. Brzmi znajomo?
Bohaterka masowej wyobraźni
Krótkie, kręcone włosy w kolorze platynowego blondu, talia osy, pieprzyk na policzku i zalotny uśmiech - taką zapamiętaliśmy Marilyn Monroe. Gdy umierała w wieku 36 lat z powodu przedawkowania środków nasennych (tak brzmi oficjalna wersja, w którą jednak wiele osób wątpi), była już gwiazdą chylącą się ku upadkowi. Więcej niż o filmach z jej udziałem mówiło się o jej ciele coraz chętniej odsłanianym przy okazji roznegliżowanych sesji i życiu osobistym - romansach z prezydentem Kennedym i jego bratem, które sprawiły, że była śledzona i podsłuchiwana. Na planie swojego ostatniego filmu "Something's Got To Give" migała się od pracy i kłóciła z ekipą. W końcu wytwórnia zerwała z Monroe kontrakt i jej miejsce zajęła Doris Day.
- Naprawdę czasami nie mogę znieść ludzi. Wem, że wszyscy mają swoje problemy, tak jak ja mam swoje. Ale naprawdę jestem na to zbyt zmęczona - pisała pod koniec życia w notatkach, które pozostawiła swojemu guru w sztuce aktorskiej, Lee Strasbergowi. - Próbować zrozumieć, iść na ustępstwa, widzieć pewne rzeczy - to po prostu mnie nuży.
Znudziło ją życie, więc wybrała śmierć?
Całe (krótkie) życie na scenie
Przedawkowanie środków nasennych to przyczyna śmierci innej wielkiej gwiazdy kina i estrady, Judy Garland. Karierę zaczęła już w wieku dwóch lat jako Baby Gumm (tak brzmi jej prawdziwe nazwisko), występując w trio ze swoimi starszymi siostrami. Przez dziesięć lat jeździła z nimi po kraju, koncertując. Jednak dopiero kontrakt z wytwórnią Metro-Goldwyn-Mayer, która wyprodukowała kilkanaście filmów z jej udziałem (w tym słynnego "Czarnoksiężnika z krainy Oz"), przyniósł Judy prawdziwą sławę. A z nią uzależnienie - mówi się, że jej i innym młodym aktorom stale dostarczano pobudzającą amfetaminę, a przed snem uspokajające barbiturany. Dodatkowo mocno przeżywała komentarze na temat swojej mało gwiazdorskiej urody, blado wypadającej przy chociażby Elisabeth Taylor.
Była niska (151 cm) i szczupła, ale miała tendencję do tycia, które medykamentami starali się powstrzymywać pracownicy wytwórni, a później ona sama. Szefowie MGM widzieli w niej "dziewczynę z sąsiedztwa", a Louis B. Mayer zwracał się do niej per "mały garbusek". Miała bardzo niską samoocenę. Nawet córkę, Lizę Minelli, późniejszą gwiazdę, traktowała jak swoją rywalkę i chciała ją jak najszybciej wydać za mąż. Na swoim koncie miała pięć małżeństw (ostatnie zawarte cztery miesiące przed śmiercią), kilka prób samobójczych i wiele załamań nerwowych. Zmarła przez barbiturany, które towarzyszyły jej przez niemal wszystkie lata kariery.
Brzydkie kaczątko rocka
Niską samoocenę, którą próbowała przykryć rozwiązłością seksualną, miała też Janis Joplin, pierwsza kobieta w Klubie 27 - muzyków zmarłych w wieku 27 lat, do których należy też m.in. Kurt Cobain, Jimmie Hendrix i Amy Winehouse. "Najbrzydszy facet uczelni" - tak mówiono o Joplin, która na ten epitet reagowała najpierw histerycznym śmiechem, a potem rozpaczą w samotności. Swoją kobiecość postanowiła więc udowadniać w łóżku, bezceremonialnie zarzucając kolejnym partnerom kłopoty z seksualnym temperamentem. Rzuciła studia, by poświęcić się muzyce.
Szybko uzależniła się od dawkowanej dożylnie amfetaminy. Nie gardziła też heroiną i alkoholem (upodobała sobie zwłaszcza mocny likier Southern Comfort), pod wpływem których pojawiła się na słynnym koncercie na festiwalu Woodstock i które doprowadziły do jej śmierci w 1970 roku. Przypadkowej, bo chwilę przez wzięciem działki miała dzwonić do urzędu miasta, by zapytać o pozwolenie na zawarcie małżeństwa.
Piękna skandalistka
- Marilyn Monroe jest moim idolem. Czuję z nią duchową więź - lubiła głosić Anna Nicole Smith, aktorka i modelka "Playboya", która zmarła tak, jak swoja idolka. Nie zrobiła tak oszałamiającej kariery, nie przeszła do kanonu ikon piękna, ale podobnie jak Marilyn poruszała wyobraźnię mężczyzn na całym świecie i nie uniknęła skandali. Jej drugim mężem był 89-letni milioner, po którego (rychłej) śmierci odziedziczyła znaczną część majątku (choć walczyła o więcej).
Przez dwa lata prowadziła swój własny show telewizyjny, które jednak musiał zniknąć z anteny, gdy Smith coraz częściej pojawiała się na nagraniach pijana. 20-letni syn z pierwszego małżeństwa zmarł po zażyciu śmiertelnej kombinacji leków antydepresyjnych oraz methadonu. Ona sama zmarła pięć miesięcy później przez mieszankę substancji o podobnym działaniu.
Jedna śmierć za drugą
W lipcu 2011 roku zmarła Amy Winehouse, której historię życia i śmierci możemy właśnie oglądać w kinach. Pół roku później martwą znaleziono kolejną wielką wokalistkę, Whitney Houston. Na jej upadek świat patrzył równie bezradnie jak na koniec Amy. Ze zdziwieniem oglądaliśmy kolejne nagrania z koncertów, na których obie wokalistki ledwo trzymały się na nogach. Amy zmarła po wypiciu zbyt dużej dawki alkoholu, od którego organizm zdążył odzwyczaić się podczas ostatniego odwyku. Houston utonęła we własnej wannie, do czego przyczynił się szereg środków leków i narkotyków wykrytych w czasie sekcji w jej organizmie.
- Miała wszystko. Urodę i wspaniały głos. To smutne, że te dary i zdolności nie przyniosły jej takiego szczęścia, jakie dawały nam - powiedziała po śmierci Whitney Houston Barbra Streisand.
Paulina Lipka/(mr), WP Kobieta