Pierwsza polska biskupka ewangelicka. "Chciałam uciec od dyskryminacji kobiet w Kościele"
- Chcę wspierać mniejszości różnego rodzaju i pracować nad inkluzywnością Kościoła - mówi ks. Paulina Hławiczka-Trotman. Duchowna Luterańskiego Kościoła w Wielkiej Brytanii we wrześniu została wybrana biskupką.
05.10.2023 | aktual.: 05.10.2023 11:13
Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski: Czy wiara zawsze była pani bliska?
Ks. Paulina Hławiczka-Trotman, biskupka elektka: Pochodzę ze Skoczowa, gdzie jako dziecko przysłuchiwałam się moim rodzicom zaangażowanym w chór kościelny, w którym byli solistami. To właśnie przez śpiew miałam pierwsze doświadczenie Boga i religii. Nie chodziłam do kościoła, bo musiałam - tam była supermuzyka i mili ludzie, dużo dobrego poczucia humoru, naprawdę to lubiłam. Kiedy miałam 12 lat, przenieśliśmy się do Ustronia. Tam też zaangażowałam się w chór.
Jak to się stało, że została pani księdzem?
Jako nastolatka byłam przygotowywana do studiów artystycznych – operowych i teatralnych. Marzyłam, żeby występować na scenie. Kiedy miałam 18 lat, przed maturą przeżyłam moment powołania. To było duchowe, spirytualistyczne doświadczenie, którego nigdy wcześniej nie miałam. Pojawił się szok i strach, nie wiedziałam, co z tym zrobić. Ale było to tak silne, że zostawiłam plany. Zaczęłam studia na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Później dostałam się też do szkoły artystycznej i skończyłam oba kierunki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jakie było nastawienie do kobiet?
Dopiero na studiach odkryłam dyskryminację kobiet. Wcześniej nie przywiązywałam do tego wagi, chociaż zastanawiało mnie, że żony księży też są wykształcone, mają wiedzę teologiczną i psychologiczną - u nas na teologii studiuje się też psychologię, bez tego nie można zostać księdzem. Mimo że mają tytuły naukowe, nie mają stanowisk i wynagrodzenia.
Spotykałam się z pytaniami w rodzaju: "studiujesz kilka lat, a jeszcze nie masz męża?". Mało kto wiedział też, dokąd mnie posłać w przyszłości. Zaczęłam głośno mówić o tym problemie, dołączyłam do kampanii kobiet, która istniała już od 70 lat.
Po studiach, kiedy wciąż były pytania o męża, zbuntowałam się. Miałam za sobą lata nauki, a nikogo to nie interesowało. Postanowiłam więc rzucić to i wrócić do muzyki. Ale powołanie ujawniło się przez różne doświadczenia w życiu. Niedługo później dostałam pracę w duszpasterstwie wojskowym w MON, potem pojawiła się praca w Polskiej Radzie Ekumenicznej.
Wyjeżdżałam też za granicę, do Niemiec, do Anglii. Chciałam uciec od trwającej dyskryminacji kobiet w Kościele – a okazało się, że to właśnie tu Kościół mnie znalazł, zaakceptował i ordynował (śmiech).
To było w 2014 roku. Kościół luterański w Polsce zaczął ordynować kobiety dopiero w 2022 r..
Widziałyśmy, że na świecie kobiety ordynowane są od dawna, mają te same stanowiska co mężczyźni. Miałyśmy konferencje, panele dyskusyjne z gościniami z zagranicy. Szerzyłyśmy wiedzę na temat tych doświadczeń. Ale powiedziano nam, że jesteśmy głośne, agresywne, że źle się nas słucha. Wzięłyśmy to sobie do serca i uznałyśmy, że musimy poszukać innego narzędzia. Chodziło o to, żeby przetrwać - byłyśmy coraz bardziej zmęczone i sfrustrowane wyśmiewaniem, krytyką i brakiem płaszczyzny do dialogu. Seksistowskie żarty były na porządku dziennym, co nie pomagało.
Postanowiłyśmy, że będziemy pisać. Jesteśmy przygotowane, wykształcone. W Polsce jest niedobór księży, więc czasem zastępowałyśmy ich w nabożeństwach. Bez śpiewania liturgii, sprawowania sakramentów, ale głoszenie kazania mogłyśmy zrealizować. W pewnym momencie sama zaczęłam walczyć o to, żebyśmy mogły śpiewać liturgię podczas takich zastępstw - i udało się. Byłam pierwszą kobietą w Polsce, która mogła oficjalnie zaśpiewać liturgię.
Ks. Radacz mówiła o "argumencie", że kobieta nie może być pastorem, bo może zajść w ciążę.
Tak, cytowała kontrargumenty, które od lat słyszałyśmy. Ale to może odnosić się do każdej pracy. Nie mogę być nauczycielką, kierowczynią, kucharką, wykładowczynią, bo nie zadbam o dom i rodzenie dzieci? Te pytania były zadawane może 100 lat temu, kiedy kobiety w ogóle walczyły o prawo do edukacji i pracy. Dziś to słabe argumenty – a padały, i to często.
Franciszek odpowiedział ostatnio na dubia m.in. na temat kapłaństwa kobiet. Stwierdził, że nauka Jana Pawła II w tej sprawie nie jest "definicją dogmatyczną", ale obowiązuje i nie można jej publicznie podważać. Myśli pani, że to się zmieni?
Jestem przekonana, że tak. To na pewno nie jest kwestia dziś, jutro ani pojutrze. Ale skoro sam papież mówi, że pewne słowa nie są dogmatem, otwiera drogę do debaty. Nawet jeśli później dystansuje się i zaznacza, że to obecnie obowiązuje, to nie jest jednoznaczne postawienie sprawy i zakaz podejmowania tej kwestii.
Przez postać tego papieża widzimy, że Kościół - nie tylko katolicki, również luterański i każdy inny – wymaga reformy. Mówi o tym już Biblia: Kościół powinien się stale reformować, bo inaczej nie będzie w stanie pomóc człowiekowi. Zarzuca mi się to, że jestem homocentryczna, skupiam się na człowieku. Ale kto się pierwszy skupił na człowieku, jeśli nie Bóg? Uważam, że Kościół się obroni, ale tylko jeśli będzie otwarty na Ecclesia semper reformanda, niekończącą się reformę i dialogowanie ze światem.
Jak to wygląda w praktyce pani parafii?
Kościół to nie tylko wspólnota wierzących, jak zwykło się mówić. Są tu ludzie, którzy wierzą w Boga w różnym stopniu. Niektórzy doznali załamania w wierze. Na Wyspach widzę dużą zmianę. Przed pandemią i Brexitem Kościół był monotematyczny – skupiony na luteranizmie, wszyscy członkowie byli luteranami od pokoleń. Ostatnio wiele ludzi wyjechało, przede wszystkim młode rodziny z dziećmi, a Kościół się zmniejszył i musi patrzeć na przyszłość nieco inaczej niż wcześniej.
Sama mam trzy parafie – dwie anglojęzyczne w Nottingham i Corby, i polskojęzyczną w Londynie. Muszę często podróżować, specyfika pracy tego rodzaju pracy będzie inna niż u księdza, który ma plebanię. U nas tego nie ma, wynajmujemy świątynie do nabożeństw od innych Kościołów, a mieszkania - każdy na własną rękę i za swoje pieniądze.
Jak wspomina pani wybory na biskupkę? I co czeka panią teraz?
Po raz pierwszy mieliśmy elekcję, a nie nominowanych na to stanowisko już gdzieś indziej konsekrowanych biskupów. To wielkie wydarzenia dla naszego Kościoła. Kampania trwała 1,5 roku i była bardzo trudna. Nie wspominam tego zbyt miło, głównie dlatego, że miałam dużo dodatkowej pracy – trzeba przygotowywać prezentacje, brać udział w debatach, podróżować. Miałam wiele wsparcia w moim mężu, rodzinie, przyjaciołach i współpracownikach, przy których to wszystko nabrało poważnego wymiaru, ale i stało się znośne. Przy wykonywaniu dwóch zawodów taka kampania to trzecie życie. Same wybory były pełne emocji dla każdego! Będziemy je na zawsze pamiętać.
Trudno powiedzieć, co będzie po konsekracji w styczniu przyszłego roku. Na pewno czekają mnie wizytacje parafii i wspieranie księży. Zależy mi na zadbaniu o ich zdrowie psychiczne – to ważny temat, kiedy pracujemy w tak niedofinansowanej instytucji i niemal każdy musi ciągnąć dwie prace. Planuję skupić się też na kampanii, którą robimy w związku z rasizmem – mamy 30 proc. białych ludzi, 30 proc. czarnych, a reszta to Azjaci. Możemy być przykładem, że te sprawy trzeba przepracowywać. Chcę wspierać mniejszości różnego rodzaju i pracować nad inkluzywnością Kościoła. To zostało podjęte już na poprzednim Synodzie, ale będę to kontynuować.
Nie zostawiam też pracy, którą robiłam. Zrobiłabym to, gdybym miała pełen etat, jak na przykład w Kościele anglikańskim. Ale nie mamy zasobów, żeby sobie na to pozwolić. Będę musiała zmienić grafik, sięgnąć po pomoc niewielkiej grupy asystentów i wolontariuszy. Ale wierzę, że przed nami dobra przyszłość, pełna przygód i będzie nam dane z nadzieją i respektem asystować ludziom w ich zmaganiach. Oby tylko Bóg dostarczał mądrości i miłości do tej niesamowitej służby.
Rozmawiała Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski