Katechetki zabrały głos. "Jestem zmęczona i wypalona"
Joanna ma dość przytyków ze strony uczniów i nauczycieli. Czuje się wypalona. Ewelina kocha swoją pracę i nie wyobraża sobie robić nic innego. - Ksiądz zniszczył mnie psychicznie - wyznaje z kolei Ola. Wszystkie trzy uczyły religii.
- Naprawdę lubię moją pracę. Ale nie chciałam wracać do szkoły - wyznaje Joanna, która ma ponad piętnaście lat stażu jako katechetka. Zaczyna myśleć o przebranżowieniu się. - Przez pierwsze lata miałam poczucie misji i widziałam duży sens w tym, co robię. Niestety, to zaczęło się zmieniać. Trudne tematy kościelne stawały się głośne, a uczniowie czuli coraz większą niezgodę. Pamiętam, co działo się, kiedy zaczęły wychodzić skandale dotyczące pedofilii – wzdycha i od razu zastrzega: - Nie dziwię się uczniom. Ale mam dość pretensji o biskupów albo papieża. Daję przestrzeń do dyskusji, ale muszę to godzić z realizowaniem programu. Czuję też, że powinnam wzmacniać w byciu w Kościele, pokazywać pozytywne przykłady... A, szczerze mówiąc, jestem już zmęczona i wypalona.
Spięcia w pokoju nauczycielskim
Do tego dochodzą nauczyciele. Pisał o tym Dariusz Chętkowski, autor bloga BelferBlog, który zaapelował o wyrozumiałość wobec katechetów. "Spotykają się z niechęcią nie tylko sporej części uczniów, ale także niektórych nauczycieli" - podkreślił. Joanna zna to z własnego doświadczenia. - Bywają dyskusje o tym, co robi albo mówi minister. Zawsze znajdzie się ktoś, kto patrzy na mnie wtedy wymownym wzrokiem. Jakbym to ja odpowiadała za zachowanie Czarnka - denerwuje się kobieta. Wspomina też kolegę, który ma w zwyczaju często podkreślać przy niej bezsens religii w szkole. - Bez problemu mogłabym pracować w parafii. Ale system wygląda jak wygląda. Naprawdę trzeba mnie o to obwiniać?
Chętkowski wskazuje też problem licznych okienek, które mają katecheci. Ponieważ religia jest na początku lub na końcu dnia nauczyciele często mają kilkugodzinną przerwę. - Tak, też się to zdarza. No cóż, nie jest to najwygodniejsze, ale można się przyzwyczaić - kwituje Joanna.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Uwielbiam niepokornych uczniów"
Ewelina pracuje jako katechetka od sześciu lat. - Lubię tę pracę - przyznaje. Co według niej jest w niej najważniejsze? - Myślę, że to dotyczy akurat każdego nauczyciela. Otwartość, pasja, cierpliwość i... dystans - wymienia. - Serio, gdybym brała do siebie różne trudne momenty współpracy z nastolatkami, długo bym nie wytrzymała. Ważne jest dla mnie, żeby mieć odskocznię, coś co lubię robić po godzinach, ale niekoniecznie związanego z religią.
Chociaż w Kościół też się angażuje. Współpracuje z księdzem z parafii, prowadząc grupę do bierzmowania, działa też charytatywnie. W pracy najbardziej lubi to, co dla Joanny zaczęło stanowić trudność. - Uwielbiam niepokornych, niesfornych uczniów. Sama cenię sobie stawianie wątpliwości. Wychodzę ze środowiska dominikanów, byłam w ich duszpasterstwie lata temu i nauczyłam się, że zadawanie trudnych pytań, a nie ucieczka przed nimi, jest bardzo ważne. Zależy mi też na pokazywaniu filozoficznego kontekstu, mówieniu o innych religiach i o ekumenizmie.
Co mogłaby wskazać jako minus? - Nie wierzę w idealny system, więc, szczerze mówiąc, przestałam się nim przejmować. Chyba najtrudniejsze jest, kiedy uczniowie mają moje lekcje kompletnie gdzieś. Sporo jest takich przypadków. A ja nie obrażam się na ludzi, którzy nie chodzą na religię. Uczę w szkole średniej, więc jasno mówię, że wszyscy są zaproszeni, ale nikt nie ma obowiązku, żeby tu być. Siedzenie tu tylko dla mamy albo taty, albo z przyzwyczajenia jest słabe. Jeśli komuś chce się przychodzić na moje lekcje, oczekuję, że chociaż w minimalnym stopniu interesuje go taka tematyka. Nie musi się zgadzać albo wszystkiego rozumieć, nie musi być nawet wierzący - jednak fajnie, kiedy jednak nie okazuje całą swoją postawą, że jest zupełnie poza tematem i wszystko, o czym mówimy, to dla niego "bajki z mchu i paproci" - opisuje.
Czytaj także: Mówią, że jadą do rodziny. Prawda o urlopach zakonnic
"Ten ksiądz zniszczył mnie psychicznie"
- To była moja pierwsza praca po urodzeniu dzieci – zaczyna Ola (imię zmienione, dane do wiadomości redakcji). Skończyła teologię. Promotor zachęcił ją, żeby zgłosiła się do wydziału katechetycznego. - Byłam naiwną pasjonatką. Wyobrażałam sobie, że będę uczyć, że to będzie miało sens.
Przewodniczący wydziału zaproponował jej pracę w swojej parafii. Wyszła z etatem, z umową o pracę. - Wielkie miasto, trudna szkoła, blokowisko. Było mi tam cudownie. Nie odeszłam stamtąd ze względu na dzieciaki czy szkołę. Miałam świetną dyrektorkę. Na lekcje przychodzili wierzący i niewierzący, dyskutowaliśmy o filozofii i religii, robiłam z nimi teatr – opowiada. - A w parafii wykonywałam drugą pracę - prowadziłam scholę, śpiewałam na mszach, przygotowywałam do bierzmowania. Oczywiście bezpłatną. Nikt nigdy nie spytał, czy chociażby mam na paliwo.
Nie przeszkadzało jej to. Była pełna entuzjazmu i chciała rozkręcić parafię, w której niewiele się działo. - Zmiażdżyło mnie to, co zrobili księża - mówi w końcu. Dodaje: - Na pierwszym spotkaniu dostałam propozycję masażu.
Myślała, że się przesłyszała. - Nie przyszło mi wtedy do głowy, że może mieć złe intencje, raczej, że jest zagubiony i z problemami. Co pomyślałam? Że pomogę mu z tego wyjść. A on potrafił pisać do mnie sms-y po mszy, jak seksownie wyglądałam - opowiada. - Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, mówiłam, że nie jestem zainteresowana, że mam męża, odpowiadał, że tym lepiej, bo jestem doświadczona. Mówiłam mu, że chyba ma problemy, a on na to, że takie rzeczy się zdarzają. Miał kochankę.
Nie odeszła z pracy. Już nie chodziło tylko o satysfakcję – kobieta chciała chronić dziewczyny ze scholi, którą opiekował się ksiądz. - Próbowałam reagować u innych. Ale proboszcz widział, co się dzieje i nie reagował. Był starszy, niedługo po moim przyjściu odszedł. Kolejny był mobbingowcem, na dodatek sam mieszkał z kobietą i nie był zainteresowany moją wersją wydarzeń. Chciałam iść do biskupa. Zwróciłam się po pomoc do szanowanego w diecezji zakonnika, którego znałam osobiście. Zwierzyłam się mu, poprosiłam, żeby poszedł ze mną do biskupa. I co usłyszałam? "Gdybyś przyszła dwa tygodnie temu to nawet bym ci pomógł. Ale teraz mam u biskupa sprawę, nie mogę nic zrobić".
Pracowała tam przez trzy lata, chciała doprowadzić swoich uczniów do bierzmowania. - Ten ksiądz zniszczył mnie psychicznie. Chyba nie docierało do mnie, w czym siedzę. Ale miałam misję: uczniów, scholę, chronienie dziewczyn.
Ola zwolniła się i znalazła inną szkołę. Tam jednak też były trudne sytuacje. Dwóch nauczycieli zaproponowało jej, żeby pojechała z ich klasami i z nimi na wycieczkę. - Zgodziłam się. Ale okazało się, że nie mogłam jechać - wspomina. Gdy ich dyrektorka dowiedziała się, że zaproponowali jej opiekę, poszła do proboszcza. Ten odpowiedział, że to wykluczone. Katechetka i mężczyźni - jak by to wyglądało? - Nie mam słów. Co to za myślenie o mnie czy o tamtych nauczycielach? - irytuje się.
Zaszła w kolejną ciążę i przeprowadziła się z rodziną na drugi koniec Polski, na wieś. Kiedy proboszcz usłyszał, że jest po teologii, od razu chciał ją zatrudnić jako nauczycielką religii. Spytała dlaczego. - Bo mam słabość do ładnych katechetek - usłyszała. Niedługo później skończyła przygodę ze szkołą. Poszła na wymarzoną psychologię i zmienia zawód.
Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.