Blisko ludziPierwsza w Polsce organizacja pomagająca chorym na raka samotnym matkom

Pierwsza w Polsce organizacja pomagająca chorym na raka samotnym matkom

20 kobiet: są w różnym wieku (od 24 do 61 lat), mieszkają w odległych zakątkach Polski. Nawet z dziećmi jest różnie - jedna ma dorosłego już syna, druga małą córeczkę, jeszcze inna dorobiła się czwórki. Nigdy się też nie spotkały. Połączył je życiowy dramat: samotność i nowotwór.

Pierwsza w Polsce organizacja pomagająca chorym na raka samotnym matkom
Aneta Wawrzyńczak

02.09.2015 | aktual.: 08.03.2019 15:01

20 kobiet: są w różnym wieku (od 24 do 61 lat), mieszkają w odległych zakątkach Polski. Nawet z dziećmi jest różnie - jedna ma dorosłego już syna, druga małą córeczkę, jeszcze inna dorobiła się czwórki. Nigdy się też nie spotkały. Połączył je życiowy dramat: samotność i nowotwór. A także Fundacja OLEŃKA, do której wysłały list. To pierwsza w Polsce organizacja non-profit dedykowana chorym na raka samotnym matkom.

"Szanowni Państwo, jestem samotną matką. Mąż nie żyje /odszedł /nigdy go nie było (niewłaściwe skreślić). Mam raka piersi, macicy, trzustki, gałki ocznej, jelita grubego, glejaka mózgu (jak wyżej). Z przerzutami do kości, węzłów chłonnych, nadnercza, wątroby. Przed chorobą radziliśmy sobie w miarę nieźle, teraz sytuacja diametralnie się pogorszyła. Brakuje na czynsz, opał, jedzenie, leki, środki czystości, podręczniki dla dzieci, dojazdy na chemioterapię. Właściwie brakuje na wszystko. Bardzo proszę o pozytywne rozpatrzenie mojego podania, bo czasem już nie chce mi się żyć".
Taki wniosek do Fundacji OLEŃKA nigdy nie przyszedł. Znaczy: niedokładnie taki. To tylko (i aż) esencja przesłanych do niej 20 rozpaczliwych listów.

Życie w segregatorze

Ciocia Oleńka Ostromęcka była wspaniałą kobietą: ciepłą, życzliwą, zawsze biegnącą z pomocą. Nie doczekała się dzieci, ale licznego grona przyjaciół. To właśnie oni, gdy w czerwcu 2013 roku przegrała walkę z rakiem, zdecydowali. Choć Oleńki z Wielowieyskich Ostromęckiej ciałem już nie ma, niech żyje chociażby jej duch.
- Gdy ciocia umarła, wuj zapytał, czy nie chciałbym razem z nim pomóc kobietom chorym na raka. Zacząłem przeglądać w internecie strony fundacji, które pomagają paniom zmagającym się z nowotworami. I okazało się, że większość dedykowana jest poszczególnym rodzajom nowotworów. A my z wujem Andrzejem wiedzieliśmy, że chcemy pomagać z jednej strony kobietom, z drugiej - najbardziej potrzebującym - wspomina Marcin Żółtowski, prezes Fundacji OLEŃKA. Dodajmy, że Oleńka Ostromęcka była ciocią jego żony.
W lipcu 2014 roku założyli Fundację OLEŃKA - pierwszą w Polsce organizację non-profit dedykowaną chorym na raka samotnym matkom.

Początki były trudne: fundacja miała działać najpierw tylko w Warszawie i okolicach, później zasięg został rozszerzony na województwo mazowieckie, ostatecznie objęła całą Polskę. Przez pierwszy kwartał po pomoc nie zgłosił się nikt. Marcin Żółtowski wysłał trzy tysiące listów i e-maili. Pisał do ośrodków pomocy społecznej każdego szczebla: gminnych, powiatowych, miejskich, regionalnych. Później wszystkie obdzwaniał, prosił, by o fundacji informować klientki.
Po trzech miesiącach nadszedł pierwszy list - z Warszawy. Do końca ubiegłego roku - kolejne dwa. Trzeba było posegregować dokumenty, założyć segregatory, w koszulkach umieścić kobiece dramaty. 1 kwietnia segregatorów było już 11, teraz jest ich 20.

Stoją równiutko poukładane w szafie w warszawskim biurze OLEŃKI. Marcin Żółtowski sięga po jeden z nich, pokazuje regulamin, wzór umowy, wykaz dokumentów, jakie trzeba mu przesłać. Przede wszystkim skan lub kserokopię aktualnego zaświadczenia od lekarza onkologa o stanie zdrowia albo wypis ze szpitala, do tego dokumenty poświadczające dochody, a więc zaświadczenie z urzędu pracy o przyznanym zasiłku, rencie, alimentach.
Tyle teorii. Marcin Żółtowski wyjaśnia: Alimenty to nie jest wymóg. Wiadomo, są trudne sytuacje, nieraz mąż zmarł, a czasami kobiety w ogóle nie mają kontaktu z ojcem dziecka. A jeśli któraś z pań nie może zgromadzić tych wszystkich dokumentów, prosimy o odręczne oświadczenie o aktualnym stanie jej miesięcznych dochodów. Jak ktoś nie ma zasiłku, ale jest w trudnej sytuacji materialnej, to taką osobę chętnie przyjmiemy.

W OLEŃCE nie ma kryterium dochodowego. - Skupiamy się na osobach najuboższych. Choć jak zgłosi się do nas kobieta, która zarabia dwa tysiące złotych, ma dwójkę dzieci i gospodarstwo na utrzymaniu, to wniosku nie odrzucimy. Bo taki przypadek był - wyjaśnia Marcin Żółtowski. - Nie dzieliłabym chorych na matki samotnie wychowujące dzieci i inne, ale bardzo wielu naszych pacjentów skarży się na pogorszenie sytuacji materialnej z powodu choroby i nie tylko - mówi z kolei dr n. med. Maryna Rubach z Centrum Onkologii w Warszawie.

Marcin Żółtowski dodaje: Jeśli kobieta samotnie wychowuje dziecko i jeszcze okazuje się, że ma nowotwór, dochodzą jej wydatki na leki i dojazdy do szpitala, to wiadomo, że jest jej bardzo ciężko.
Algorytm na obliczenie tego ciężaru jest taki: trzeba zsumować koszty leczenia, chociażby dojazdów do szpitala i leków, dodać wyniszczony chorobą organizm, przerzuty, brak czasu, sił i możliwości, żeby pójść do pracy.
Po drugiej stronie równania - dochody. Czyli zasiłki: pielęgnacyjny (153 złote), stały (minimum 30 złotych miesięcznie, maksimum 529), rodzinny (od 77 do 115 złotych na dziecko), ewentualnie alimenty. Jakby nie kombinować, zawsze będzie na minusie.

Mało ludzi, wielkie serca

Prędzej czy później podopieczne fundacji trafiają do Centrum Onkologii. A przynajmniej ich dokumenty medyczne lądują na biurku dr n. med. Maryny Rubach, która je weryfikuje. - Nie spotykam się osobiście z ludźmi, którym pomagamy, ponieważ są to osoby z całej Polski, a dokumentacja jest na ogół bardzo rzetelna - wyjaśnia dr Rubach.
Kilkanaście podopiecznych fundacji to bardzo mało. Optymistyczny scenariusz mógłby założyć, że więcej chorych na raka, samotnych, potrzebujących kobiet w Polsce po prostu nie ma. Ten realistyczny jest może nie czarny (w końcu już działa fundacja, która wyciąga do nich rękę), ale na pewno ciemnoszary.

- Staramy się dotrzeć do jak największej liczby kobiet, a to jest trudne, bo szpitale oczywiście nie mogą podawać danych osobowych, ale mogłyby działać w drugą stronę - informować kobiety o istnieniu fundacji. Jak na razie udało nam się tylko rozwiesić plakaty w Centrum Onkologii. Razem z mamą, która jest tam wolontariuszką, donosimy ulotki. Ale generalnie szpitale są niechętne wieszaniu plakatów. Nie wiem, czy dyrekcja boi się, że zniszczą się ściany, czy nie pasują im wizerunkowo - mówi Marcin Żółtowski.

W OLEŃCE mają więc nadzieję, że kolejne potrzebujące samotne matki będą się wciąż zgłaszać. Pieniędzy wystarcza na comiesięczną pomoc dla 20 kobiet, czyli tylu, ile akurat jest pod opieką fundacji. Opcja przekazania 1 proc. podatku nie jest możliwa, bo zgodnie z przepisami o status organizacji pożytku publicznego można się ubiegać po dwóch latach działalności. Ale jest i zapas, z odsetek na lokacie można dotrzeć do kolejnych samotnych matek. Chyba że budżet wzrośnie - Marcin Żółtowski przygotowuje projekt o dofinansowanie z Unii Europejskiej, ale ta droga jest długa i kręta. Wtedy będzie można zgodnie z zasadami pomóc jeszcze większej liczbie kobiet.
Zasady są akurat proste - po podpisaniu umowy co miesiąc przesyła się faktury: za jedzenie, ubranie, leki, przybory szkolne dla dzieci, dojazd do szpitala (bilety za transport publiczny albo za paliwo). Na ich podstawie fundacja udziela pomocy, to znaczy zwraca wydatki.

Pani E. pomoc z fundacji na przykład przeznacza w większości na dojazdy na leczenie - mieszka 250 kilometrów od Warszawy, a w Centrum Onkologii musi się stawiać trzy-cztery razy w miesiącu, więc gros pieniędzy idzie na bilety. Co zostanie, to dla dzieci, niech one też mają coś od życia. A pani D. i pani A. faktury biorą głównie za jedzenie i leki.
Do tego dochodzi pomoc doraźna, okazjonalna. Na przykład na Dzień Dziecka Biuro Operacji Antyterrorystycznych zorganizowało imprezę dla pracowników "Dzień dziecka na bombowo", a przy okazji - zbiórkę zabawek dla OLEŃKI. Ludzi było mało, ale serca mieli wielkie: wyszły trzy kartony misiów, lalek, samochodów. - Wybrałem zabawki adekwatne do wieku i płci dzieci naszych podopiecznych, resztę przekazałem Fundacji Jana Jerozolimskiego, a wielki, prawie dwumetrowy miś, pojechał na oddział dziecięcy w Centrum Onkologii - mówi Marcin Żółtowski.

Od pierwszego do pierwszego

- Nasz pierwszy cel był taki, żeby fundacja ruszyła rok po śmierci cioci Oleńki. Wuj był pierwszym fundatorem, od pół roku pojedyncze osoby anonimowo wpłacają na nasze konto pieniądze, bo się dowiedziały o fundacji w Centrum Onkologii. To są drobne sumy, ale dzięki nim możemy chociażby pomóc naszym podopiecznym kupić jedzenie - wyjaśnia Marcin Żółtowski.
I dodaje: Panie są bardzo wdzięczne, że cokolwiek dostają, wysyłają nam kartki z podziękowaniami. Bo generalnie mało fundacji realnie pomaga. U nas pomoc jest też regularna - mówi prezes fundacji.

Pani E. (pomoc otrzymuje od lutego 2015 roku): Napisałam jednego maila, zaraz dostałam odpowiedź, zebrałam dokumenty, trwało to dwa tygodnie. Jak dostałam informację, że fundacja może mi pomóc, bardzo się ucieszyłam, bo moja sytuacja jest trudna, każda pomoc jest dla mnie ważna.

Pani D. (w fundacji od października 2014 roku): Nawet nie wiedziałam, że jest coś takiego. Spotkaliśmy się z panem Marcinem, porozmawialiśmy, zgromadziłam dokumenty. To mi bardzo ułatwiło sprawę, bo gdyby nie fundacja, nie wystarczyłoby mi od pierwszego do pierwszego.
Do 20 podopiecznych OLEŃKI właśnie jadą dodatkowe paczki, a w nich przetwory z mirabelek. W załączonym liście każda z nich przeczyta: "W statucie Fundacji Oleńka mamy taki punkt: wzmaganie u Pań poczucia: nie jesteś sama. I to także staramy się robić. Myślimy o Pani problemach stale. Jedni o lekarskich, inni o finansowych lub tylko takim prostym towarzyszeniu myślami. Przesyłamy drobny upominek jako dowód naszych ciepłych myśli. To własna robota, dużo pracy i przygotowywania. Przetwory z mirabelek są kwaśne, ale bardzo zdrowe. Niech się Pani uśmiechnie”.

Spokój

Co istotne: fundacja bezpośrednio nie finansuje leczenia. Ale można powiedzieć, że pośrednio tak. Jak kobieta ma spokojną głowę o to, że dzieci będą miały co jeść i rachunki będą opłacone, to jej rokowania się zwiększają. - Istnieją pewne przesłanki potwierdzające, że dobre nastawienie psychiczne chorych na nowotwory ma pozytywny wpływ na leczenie i rokowanie, a na pewno poprawia jakość życia tych pacjentów - wyjaśnia dr Rubach.
Pani E. mówi: Mam dwójkę dzieci na utrzymaniu, koszty są ogromne. A teraz mam ten komfort psychiczny, że regularnie otrzymuję pomoc. To mnie bardzo uspokaja.
Pani D.: To bardzo ułatwia życie. Stan psychiczny mam od razu lepszy, jak wiem, że wystarczy mi na jedzenie. Dobrze byłoby też, gdyby można utworzyć dla każdego beneficjenta oddzielne subkonta, na które wpływałby 1 procent podatku. To też jest olbrzymia pomoc, raz do roku, ale jednak. Ale na to trzeba jeszcze poczekać, bo fundacja za krótko działa.
Pani M.: Czuję się bezpieczniej. To daje niesamowite psychiczne wsparcie, że jest ktoś, kto chce pomóc - zupełnie bezinteresownie.
Ze strony internetowej fundacji: "Wiemy jednak na pewno, że musimy zrobić wszystko, aby Fundacja wspierała ideę, z której Oleńka byłaby dumna". Andrzej Ostromęcki, mąż Oleńki i główny fundator, mówi krótko: I robimy wszystko!

Aneta Wawrzyńczak/(aw)/(kg), WP Kobieta

Kontakt do Fundacji OLEŃKA 00-628 Warszawa, ul. Marszałkowska 17m8 tel. +48 535 975 175 email: marcin@fundacjaolenka.pl Alior Bank nr konta 43 2490 0005 0000 4520 9397 9150

raksamotna matkanowotwór
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)